„Patrioci” SLD kontra zwolennicy ZL

„Patrioci” SLD kontra zwolennicy ZL

Nic tak ludzi Sojuszu nie ekscytuje jak sprawy kadrowe

Polityczny rozkład jazdy w SLD jest już znany. 12 grudnia odbędzie się konwencja, która wprowadzi niezbędne zmiany w statucie i ostatecznie podejmie decyzję, w jaki sposób i kiedy zostanie wybrany nowy przewodniczący partii.
Najprawdopodobniej, jak mówią na Złotej, na 90%, przewodniczącego wybierać będą wszyscy członkowie partii. Da mu to – co podkreślał Leszek Miller – bardzo silny mandat. Inaczej bowiem traktuje się przewodniczącego wybranego głosami wszystkich członków partii, a inaczej – głosami 100 czy 200 działaczy. Wybory powszechne nie będą w SLD nowością – tak wybierano w roku 2012 Leszka Millera.
O ile jednak był on wówczas jedynym kandydatem, de facto powszechnie akceptowanym, o tyle teraz Sojusz czeka starcie kilku polityków. A to wymaga precyzyjnego regulaminu, choćby dotyczącego drugiej tury. Poza tym w 2012 r. wybory trwały trzy tygodnie, wymagały przygotowań, więc już wiadomo, że tym razem odbyłyby się w przyszłym roku.
A ponieważ kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami, do tego nic tak ludzi SLD nie ekscytuje jak sprawy kadrowe, możemy się spodziewać ożywienia życia wewnątrzpartyjnego.

Spór o koalicję

To ożywienie już ma miejsce, widać, że Sojusz dzieli się na dwie grupy. Pierwszą stanowią zwolennicy „czystości” SLD, którzy pójście do wyborów parlamentarnych w koalicji uważają za wielki błąd. Są przekonani, że idąc samodzielnie, SLD bez problemów przekroczyłby pięcioprocentowy próg i byłby znaczącą siłą w Sejmie. Niestety, musiał holować mniejsze partie, które nie dały żadnych nowych wyborców, za to podwyższyły próg wyborczy.
Druga grupa to zwolennicy Zjednoczonej Lewicy. Oni z kolei twierdzą, że samodzielny start dałby SLD maksimum 4,5% głosów, że byłaby to spektakularna klęska. Przyznają oczywiście, że ZL również poniosła porażkę, ale dodają, że jest to projekt z przyszłością, dający szansę na polityczne życie. Na wyjście z izolacji.
Spór o to, czy pójście do wyborów osobno dałoby SLD sejmowe mandaty, toczony będzie na lewicy co najmniej do kolejnych wyborów. Tak jak wyliczanie, ile głosów w październikowych wyborach przyniosły wspólnej liście partie koalicyjne. Dorzućmy więc do dyskusji kilka danych. Zjednoczona Lewica osiągnęła niemal taki sam wynik jak SLD w roku 2011. Na Sojusz cztery lata temu oddało głos 1,184 mln wyborców, czyli 8,24% głosujących. Tymczasem 25 października na ZL padło 1,147 mln głosów (7,55%). Czyli tylko o 37 tys. głosów mniej (wyraźna różnica procentowa to efekt wyższej frekwencji w roku 2015).
Nie można jednak twierdzić, że byli to wyłącznie wyborcy Sojuszu. Okazuje się bowiem, że na listę Zjednoczonej Lewicy zagłosowało zaledwie 60% wyborców SLD z roku 2011. Część tamtych wyborców poszła zatem do innych partii, ale też przybyło sporo nowych. Co ich zachęciło? Inni koalicjanci? Twarz liderki listy – Barbary Nowackiej?

Spór o pieniądze

Odpowiedź na to pytanie będzie o tyle istotna, że spór między zwolennikami „czystego” SLD i Zjednoczonej Lewicy jest też sporem o to, kto miałby być twarzą lewicy w najbliższym czasie – Nowacka czy nowy przewodniczący(a) Sojuszu.
Podział na „patriotów” SLD i zwolenników ZL wyznacza więc dziś główną oś przecinającą Sojusz, i to on w największym stopniu rozstrzygnie o wewnątrzpartyjnych wyborach.
Zwłaszcza że z punktu widzenia szeregowych działaczy październikowe wybory niewiele zmieniły. Sojusz w latach 2007-2015 był wprawdzie w Sejmie, ale wpływ na sprawy kraju miał minimalny. Owszem, kilkudziesięciu polityków zyskało źródło utrzymania, ale dla zwykłych członków partii znaczyło to niewiele. Funkcjonowały biura poselskie, ale ich działanie zależało głównie od osobowości i pracowitości posła.
Biura zasilały partię i teraz tego zabraknie. Pozostała jednakże subwencja, bo koalicja przekroczyła próg uprawniający do jej uzyskania. Sojusz dostanie więc na cztery lata 14 mln zł. Ta suma pozwoli spłacić długi z kampanii wyborczej i dalej funkcjonować. To za dużo, żeby umrzeć, i za mało, żeby naprawdę żyć. Ale w sam raz, żeby toczyć kolejny spór o to, jak te pieniądze wydawać.

Spór o przywództwo

Zapowiedź bezpośrednich wyborów przewodniczącego partii wprowadziła pewien porządek do listy kandydatów na przewodniczącego. Na razie swoją kandydaturę zgłosił sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski, de facto udział w tym wyścigu zapowiedział również Jerzy Wenderlich. To dwaj główni faworyci. Jednak powinniśmy się spodziewać także kandydatury Dariusza Jońskiego oraz Włodzimierza Czarzastego. I być może kogoś jeszcze. W każdym razie system bezpośrednich wyborów wyklucza tzw. fuksy i postacie niepopularne.
Jak więc dziś oceniać szanse poszczególnych graczy?
Siłą Krzysztofa Gawkowskiego jest na pewno to, że zna on dobrze partię i jej struktury. Ma przy tym naturalny, młodzieńczy entuzjazm. W wyborach dostał niezły wynik, 13 tys. głosów, co jak na „spadochroniarza” jest sukcesem. Lider zwolenników Zjednoczonej Lewicy, jeden z najbliższych współpracowników Barbary Nowackiej. Stawia sprawę jasno – albo Zjednoczona Lewica i nadzieja na sukces, albo formuła „czystego” SLD i gwarancja politycznej śmierci… Już bez niego.
Czy to wystarczy, by w SLD mu zaufali? Młodzi mogą być za nim. Ale czy oddadzą na niego głos działacze starszego pokolenia, przyzwyczajeni do wyważonych opinii, zgrabnych telewizyjnych polemik, do pewnej rozwagi?
Jego głównym rywalem będzie Jerzy Wenderlich, były już wicemarszałek Sejmu. On z kolei zdobył aż 25 tys. głosów, najwięcej w okręgu, i najwięcej spośród polityków SLD. Wenderlich jest postrzegany jako zwolennik „czystego” SLD, a przy okazji polityk, któremu bliżej do Platformy i Ewy Kopacz niż do lewicowych koalicjantów Sojuszu. To jego słabość i atut zarazem. Tak jak wypowiedzi medialne. Pytanie, co wśród działaczy SLD przeważy – fakt, że Wenderlich jest jednym z najlepszych polemistów w partii, czy to, że ma opinię osoby mało ludycznej, a do tego unikającej jasnego postawienia sprawy, tak że czasami trudno dociec, jaką partię reprezentuje?
Za tą dwójką mamy kolejny duet. Dariusz Joński to kolejny zwolennik Zjednoczonej Lewicy, który może się pochwalić bardzo dobrym wynikiem wyborczym. W Łodzi zdobył prawie 24 tys. głosów. I to w sytuacji, kiedy prawie nie prowadził w swoim regionie kampanii, gdyż był szefem sztabu wyborczego ZL. Co ciekawe, mimo porażki Zjednoczonej Lewicy mało kto obwinia go o taki wynik. Joński szefem sztabu został w biegu, zastępując Włodzimierza Czarzastego. I dziś politycy SLD mówią, że był to dobry ruch – bo sztab zaczął wreszcie efektywnie pracować i sensownie wydawać pieniądze. Wielogodzinne posiedzenia zostały zastąpione krótkimi odprawami, okazało się też, że klipy wyborcze można kręcić o połowę taniej. I nie trzeba do tego „zaprzyjaźnionej” firmy.
Jeżeli kampania wyborcza zbudowała Jońskiego, to na pewno znacznie osłabiła pozycję Czarzastego. Uzyskał on 13 tys. głosów, ale jego lista nie przekroczyła progu 7,5%. Na Mazowszu Sojusz miał jeden ze słabszych rezultatów, co też natychmiast mu przypomniano.
Jeżeli jeszcze przed wyborami mówiono o nim, że jest silnym człowiekiem SLD, który może dużo załatwić, to dziś wypominają mu ciągłe porażki i niedotrzymane obietnice. Charakterystyczne było posiedzenie przewodniczących rad wojewódzkich – kiedy jeden z uczestników wygarnął bez zahamowań, że beton, Senyszyn, Czarzasty i inni, chce „czystego” SLD, bo chce rządzić partią i pobierać pensję 15 tys. zł miesięcznie. I tylko na tym mu zależy.
Innymi słowy, jeśli chodzi o Czarzastego, jego start w partyjnych wyborach jest dość problematyczny, wszystko zależy do tego, ile w łonie samego SLD stracił w październiku i czy da się to odkręcić.
Kto więc zdobędzie władzę w SLD? Nad partią, która ma swoją historię, ale ostatnimi czasy nie ma dobrej passy? Czekająca Sojusz wewnętrzna kampania może być dla tego ugrupowania wręcz zabójcza. Ale może też być zbawienna – chociażby dlatego, że pomoże wyciągnąć SLD z naturalnego w takiej sytuacji powyborczego marazmu i zwątpienia.

Wydanie: 2015, 47/2015

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Wojciech Sałga
    Wojciech Sałga 19 listopada, 2015, 09:05

    W artykule jest pewne przekłamanie,SLD idąc samodzielnie,przekroczyło by na pewno 5% próg dla partii politycznych,wystarczy policzyć głosy oddane na samo SLD,dane dostępne na stronach PKW.Eksperyment z koalicją,w której jest formacja antysocjalna,neoliberalna musiał się skończyć porażką,był nie do przełknięcia nawet dla żelaznego elektoratu SLD,który nie toleruje lewactwa,głoszonego przez TR.Zresztą na temat przyczyn porażki wypowiedziały się wcześniej takie autorytety,jak prof.Kik,czy dr.Rafał Chwedoruk.Pozwolę sobie dodać analizę domniemanej sytuacji samodzielnego startu SLD w wyborach.
    http://krzysztofmroz.blog.onet.pl/2015/11/01/jak-zdolni-inaczej-zjednoczeniowcy-z-sld-ostatecznie-zatopili-partie/

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy