Pędzący Rosół

Pędzący Rosół

Członkom komisji hazardowej bardziej niż o ustalenie prawdy chodzi o to, kto kogo załatwi

Kilka tygodni temu opublikowałem na łamach „Przeglądu” artykuł pt. „Wielka tajemnica CBA”, w którym dowiodłem, że w kluczowym dla afery hazardowej materiale przekazanym premierowi Tuskowi 12 sierpnia 2009 r. szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego dopuścił się manipulacji.
Mariusz Kamiński sugerował, że w lipcu i sierpniu 2008 r. dolnośląski biznesmen Ryszard Sobiesiak prosił przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego o załatwienie wykreślenia z projektu nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych zapisu o 10-procentowych dopłatach, którymi miały zostać objęte automaty. Rezygnacja z tej regulacji miała, w ocenie CBA, skutkować uszczerbkiem w przychodach budżetu państwa na kwotę ok. 500 mln zł rocznie.
Teza ta została zilustrowana fragmentami podsłuchanych rozmów Sobiesiaka z Chlebowskim. Analizując ich treść, doszedłem do wniosku, że funkcjonariusze CBA nie wiedzieli, o czym panowie rozmawiają. Nie chodziło bowiem o ustawę, lecz o negatywną decyzję administracyjną wydaną przez Ministerstwo Finansów w sprawie dwóch wrocławskich salonów gry należących do kontrolowanej przez Sobiesiaka firmy Golden Play. W lipcu 2008 r. biznesmen prosił Chlebowskiego o przysługę, czyli interwencję w tej sprawie u wiceministra finansów Jacka Kapicy.
Mariusz Kamiński musiał wiedzieć, że zarzut wspierania interesów prywatnej spółki jest bez porównania mniejszego kalibru niż próba wywarcia nacisku na wiceministra, by ten zrezygnował z regulacji ustawowej groźnej dla dochodów dużej grupy firm hazardowych.
Wolno wyobrazić sobie zaskoczenie i przerażenie premiera, gdy 14 sierpnia 2009 r. w czasie spotkania z szefem CBA dowiedział się on, że grono jego najbliższych współpracowników – wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna, przewodniczący Zbigniew Chlebowski, wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld i minister sportu Mirosław Drzewiecki – zamieszane jest w nielegalny lobbing, a być może przesiąknięte korupcją.
Przerażenie premiera musiało wzrosnąć, gdy Mariusz Kamiński zapewnił go, że w tej sprawie CBA prowadzi „ofensywne i zaawansowane czynności operacyjne” – czytaj: będą kolejne podsłuchy.
Czytając „Analizę materiałów operacyjnych zgromadzonych w ramach SOR krypt. „Yeti” oraz SOR krypt. „Black Jack” dotyczących prac nad tzw. ustawą hazardową”, byłem zaskoczony jej wyjątkowo niskim poziomem profesjonalnym. Oto szeroko reklamowana służba specjalna, po ponadrocznym postępowaniu, produkuje kwit, którego podstawą źródłową jest kilka publikacji prasowych oraz podsłuchane rozmowy. Z czymś takim trudno iść do prokuratora.
Moje zdumienie wzrosło, gdy w trakcie przesłuchania Mariusza Kamińskiego dowiedziałem się, że ma poważny problem z jednoznaczną odpowiedzią na pytanie: „Czy przedstawione w dokumencie fragmenty rozmów Sobiesiaka z Chlebowskim, które miały miejsce między 15 lipca a 25 sierpnia 2008 r., dotyczyły nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych?”. Szef CBA wskazywał za to, że nie on był autorem „Analizy”!
Oczekiwałem, że posłowie Platformy Obywatelskiej zechcą dogłębnie zbadać ten wątek, zasypując Kamińskiego pytaniami o to, czy informacje zawarte w tych podsłuchach były dodatkowo weryfikowane. Biuro miało na to cały rok. I czy wpisanie fragmentów podsłuchów do „Analizy” nie było manipulacją.
W trakcie przesłuchania byłego szefa CBA okazało się też, że wprowadził on w błąd premiera, zapewniając, że na wniosek ministra sportu Mirosława Drzewieckiego słynne dopłaty zostały wykreślone z projektu ustawy przez resort finansów. Jak się okazało, było to nieprawdą. Kamiński tłumaczył, że miał pewność, że za chwilę tak się stanie, więc musiał interweniować.
Nic dziwnego, że stający po nim przed komisją poseł Zbigniew Chlebowski zarzucił mu manipulację. Oskarżył go też o oszukanie prezydenta, marszałka Sejmu, premiera i opinii publicznej, a na koniec nazwał „strażnikiem zła”. Było to możliwe tylko dlatego, że szef CBA popełnił w sprawie afery hazardowej kardynalne błędy.

Polskie służby specjalne to żart

Po przesłuchaniu Mariusza Kamińskiego jednego byłem pewien. Centralne Biuro Antykorupcyje to żart. Zbieranina amatorów i cwaniaków, którzy na koszt podatników (ponad 200 mln zł rocznie), obwieszeni złotymi łańcuchami, rozbijają się po Warszawie wypasionymi brykami, chcąc zaimponować posłankom i celebrytkom w średnim wieku. Ale z korupcją walczyć za bardzo nie są w stanie. Co najwyżej na poziomie lekarza lub urzędnika, który jest na tyle nieostrożny, że ot tak po prostu bierze w łapę. Zwalczanie korupcji na wielką skalę nie wchodzi w grę, ponieważ do tego potrzebna jest rozległa wiedza prawna, kontakty na odpowiednio wysokim poziomie i intuicja. Gadanie o „ofensywnych czynnościach operacyjnych” możemy włożyć między bajki.
Jeszcze gorzej w tym kontekście wypada premier Donald Tusk i jego koordynator służb specjalnych, minister Jacek Cichocki. Pytany przez posłów komisji o ocenę materiałów przekazanych premierowi przez Mariusza Kamińskiego powiedział, że pierwszy raz zetknął się z takim dokumentem.
Było dla mnie jasne, że premier winien zlecić innym podległym mu służbom zweryfikowanie informacji przekazanych mu 14 sierpnia 2009 r. przez szefa CBA. Cichocki oświadczył, że tego nie zrobiono, ponieważ „nie jest w zwyczaju, by jedna służba specjalna sprawdzała drugą”, tymczasem w krajach, które dysponują poważnymi specsłużbami, obowiązuje zasada, że jedni patrzą na ręce drugim. Wywiad wojskowy rywalizuje z wywiadem cywilnym. Rządzący zaś nie ufają bezgranicznie ustaleniom jednych i drugich. Historia roi się od błędów i pomyłek służb specjalnych.
Czyżby polscy politycy byli tak zafascynowani facetami spod znaku płaszcza i szpady, że gotowi są wierzyć w każdą przekazaną im informację z gryfem „Tajne”? Wydaje się, że tak.
Największym błędem Tuska w aferze hazardowej było to, że pozytywnie zareagował na sugestię Kamińskiego, by osobiście włączył się w zweryfikowanie tez zawartych w „Analizie”. Miał być to „test na przywództwo”. I premier go oblał. Zamiast natychmiast po rozmowie z Kamińskim przekazać sprawę do prokuratury, Donald Tusk zaczął „badać” w trakcie indywidualnych rozmów Drzewieckiego i Chlebowskiego. To oczywiście hipoteza, ale obaj panowie łatwo mogli się domyślić, że sprawa dopłat cuchnie… i na podstawie niepełnych przesłanek dojść do prawidłowych wniosków.
Nie wiem, czy da się udowodnić tezę o pułapce zastawionej na Tuska przez Kamińskiego. Jest faktem, że dziś były szef CBA wyraźnie wskazuje, że przeciek w sprawie działań CBA mógł wyjść z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. A to już bardzo poważny zarzut.
Na początku października 2009 r. dziennikarze programu „Teraz my!” dotarli do pisma byłego prezesa spółki Służewiec Tory Wyścigów Konnych Marka Przybyłowicza do premiera z 14 lipca 2009 r., w którym ostrzegał go przed konsekwencjami przyjęcia stanowiska ministra Drzewieckiego w sprawie dopłat.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w grudniu 2008 lub styczniu 2009 r. Przybyłowicz w trakcie spotkania z Marcinem Rosołem, szefem gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, poinformował go m.in., że źle się dzieje wokół Totalizatora Sportowego i prac nad ustawą o grach i zakładach wzajemnych. Rosół odparł, że od badania nieprawidłowości są stosowne służby i prokuratura.
Byłem pewien, że CBA interesuje się tym, co dzieje się wokół hazardu, ponieważ sport, pieniądze i polityka od czasów starożytnych były bardzo blisko siebie. Nie mogłem jednak przewidzieć, że podwładni Mariusza Kamińskiego nie są w stanie odróżnić faktów od swych pobożnych życzeń. Za to szef CBA założył słusznie, że premier skorzysta z propozycji, by choć na chwilę zostać „honorowym funkcjonariuszem” biura.
Jestem bardzo ciekaw, jak premier poradzi sobie przed komisją z pytaniami, czy miał zaufanie do Mariusza Kamińskiego i czy materiał CBA oparty na publikacjach prasowych powinien być dodatkowo weryfikowany, czy też nie.

Łańcuszek poszlak i nieporozumień

W prasie i internecie furorę robi warszawska restauracja Pędzący Królik, w której 24 sierpnia 2009 r. Marcin Rosół, szef gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, spotkał się z córką Ryszarda Sobiesiaka – Magdaleną. W trakcie zeznań Mariusz Kamiński sformułował tezę o źródle przecieku. Jego zdaniem Ryszard Sobiesiak o działaniach CBA dowiedział się od swej córki, którą ostrzegł Rosół. Według byłego szefa CBA mógł on się o tym dowiedzieć tylko od swego szefa, a Drzewiecki tylko od premiera Donalda Tuska lub ministra Cichockiego.
Posłowie i media natychmiast podjęli trop i kluczową sprawą stało się ustalenie źródła przecieku. Badanie kulis powstawania nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych musiało przegrać z potrzebą epatowania mediów i opinii publicznej wizją łamiącego tajemnicę państwową premiera. W tym momencie komisja śledcza zaczęła powoli przekształcać się w trybunał rewolucyjny, w którym role zostały podzielone i wiadomo, co się za chwilę wydarzy.
Nie wiem, czy posłom opozycji uda się wykazać winę Tuska. Wiem, że będą się starali. Zadanie mają ułatwione, trójka posłów Platformy Obywatelskiej ustępuje bowiem merytorycznie nie tylko Bartoszowi Arłukowiczowi, który wyrósł na gwiazdę tej komisji, lecz nawet posłowi Franciszkowi Stefaniukowi z Polskiego Stronnictwa Ludowego, który stawia całkiem zasadne pytania. Odpowiedzi na nie będą miały znaczenie w pracach nad końcowym raportem.
Posłowie Prawa i Sprawiedliwości Beata Kempa i Zbigniew Wassermann są na razie grubo poniżej oczekiwań. Braki wiedzy starają się nadrabiać niezrozumiałą dla większości obserwatorów dociekliwością. W sytuacji, gdy postępowanie przed komisją powoli przekształca się w proces polityczny, a role uczestników są jednoznacznie określone, słabość i nieprzygotowanie posłów Platformy oraz PiS stają się jaskrawo widoczne. Oczywiście mogą oni okładać się cepami na oczach znudzonej tym widokiem publiki, lecz na jotę nie przybliżą nas do prawdy.

Medialne efekciarstwo

Komisja zamiast wzywać Jerzego Jaskiernię, którego sprawa została ostatecznie wyjaśniona przez prokuraturę, powinna zaprosić analityczkę pracującą w Zarządzie Analiz i Ewidencji Wydział II Centralnego Biura Antykorupcyjnego, by opowiedziała, na czyje polecenie, na przełomie czerwca i lipca 2007 r., sporządziła zaskakująco trafną „Analizę” dotyczącą spraw, które dziś badają posłowie. Rzecz jest o tyle ważna, że politycy Platformy Obywatelskiej co rusz przywołują zawarte w niej treści na dowód, że Mariusz Kamiński już w 2007 r. powinien wszcząć operację specjalną, której celem winni być Przemysław Gosiewski, Grzegorz Maj, a nawet sam premier Jarosław Kaczyński.
Komisja mogłaby zadać świadkowi pytanie, dlaczego dokument ten trafił do kosza, skoro była w nim mowa o okolicznościach, w jakich w Totalizatorze Sportowym, za rządów PiS, nowelizowano ustawę o grach i zakładach wzajemnych.
Tajemnicza analityczka odnotowała też bliskie kontakty prezesa Totalizatora Sportowego za rządów Prawa i Sprawiedliwości, Jacka Kalidy, ze Sławomirem Sykuckim, gen. Gromosławem Czempińskim i gen. Sławomirem Petelickim. Ciekawe, dlaczego znani byli wysocy oficerowie polskich służb specjalnych cieszyli się względami prezesa Totalizatora?
Wysiłek, jaki włożył Mariusz Kamiński, by przekonać posłów i opinię publiczną, że wspomniana „Analiza” to wprawka oparta na anonimach, winien dawno wzbudzić czujność posłów Platformy, lecz na razie nie wzbudził.
Komisja, chcę wierzyć, że chwilowo, marginalnie potraktowała też wątek analiz ekonomicznych powstających w resorcie finansów w związku z pracami nad ustawą hazardową. Minister Jan Vincent Rostowski nie był w stanie wyjaśnić posłom, kto je przygotowywał. A przecież owe planowane 500 mln zł przychodów z dopłat nie wzięło się znikąd.
Komisja powinna odpowiedzieć na pytanie: czy jeśli państwowa spółka tworzy prawo „pod siebie”, a następnie za pośrednictwem resortu skarbu lub finansów wysyła je do laski marszałkowskiej, to jest to normalny zabieg, czy nie? Czy Sejmowi wolno uchwalać prawo na podstawie fałszywych przesłanek? Czym jest „nielegalny lobbing”? I czy premier lub minister ma prawo wydać ustnie swemu podwładnemu polecenie pisania ustawy, nie dbając o to, że powinno ono być wydane na piśmie.
To o wiele trudniejsze wyzwania niż wielogodzinne przepytywanie świadków o to, z kim i kiedy spotykali się dwa lata temu.
Moim zdaniem wszystko, co jest niezbędne, by powstał dokładny raport na temat nieprawidłowości w procesie legislacyjnym związanym z pracami nad ustawą hazardową, znajduje się w dokumentach przekazanych komisji.
Inna rzecz, że celem większości jej członków jest dbanie, by spektakl był efektowny. Starcie dobra ze złem lepiej wypada w telewizji niż nudne spory o kropki i przecinki. Marcin Rosół pędzący do Pędzącego Królika na spotkanie z młodą Sobiesiakówną wspaniale działa na wyobraźnię Polaków, umacniając ich w wierze, że do polityki idzie się wyłącznie, by kręcić lody. We wszystkich smakach i kolorach.

Wydanie: 04/2010, 2010

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy