Peru – rewolucja chaosu

Peru – rewolucja chaosu

Prezydent odmawia odejścia z urzędu, parlament nie rozpisuje wyborów, a rolnicy stoją na barykadach

To, co 8 grudnia 2022 r. zrobił były już prezydent Pedro Castillo, nie bez przyczyny opisano, we właściwym dla tej sytuacji groteskowym tonie, jako „najkrótszą dyktaturę w historii Ameryki Południowej”. Pełniący jeszcze wówczas obowiązki głowy państwa były nauczyciel i związkowiec, który z braku jakiegokolwiek doświadczenia w polityce uczynił przez rok sprawowania władzy swój znak rozpoznawczy, chciał rozwiązać parlament, kiedy tylko dowiedział się, że legislatura zamierza usunąć go z urzędu. Zawiła struktura peruwiańskiej konstytucji pozwala na taki ruch, a że Castillo był w parlamencie zdecydowanie nielubiany, jego impeachment należało uznać za przesądzony.

Prezydent próbował uciec do przodu i wysłać parlamentarzystów na wakacje, ale zamiast rozpisać nowe wybory – zapragnął reformy konstytucji i praktycznego jedynowładztwa. Stacja CNN podawała nawet, że zamierzał w tym celu wykorzystać wojsko, rozmawiał z co najmniej dwoma generałami z dowództwa sił zbrojnych o ewentualnym wyprowadzeniu mundurowych na ulicę. Nie wyszło, bo członkowie parlamentu byli po prostu szybsi. 101 ze 130 deputowanych zagłosowało za pozbawieniem go stanowiska głowy państwa, a finał tej historii ilustrowały zdjęcia Castilla w kajdankach, odwożonego przez policjantów do aresztu.

Prezydent kontra parlament

Od tych wydarzeń minęły trzy miesiące i w Peru był to czas trudnego do wyobrażenia chaosu, nawet jak na warunki latynoamerykańskie. Zaraz po odebraniu władzy prezydentowi w interiorze wybuchły masowe protesty, podczas których zwolennicy Castilla najpierw ścierali się z policją, potem z przeciwnikami politycznymi, a na końcu nawet z gangami, próbującymi zarobić na kryzysie poprzez zwiększenie przemytu narkotyków i ludzi. W pewnym momencie zaczęło to wyglądać, jakby wszyscy chcieli walczyć ze wszystkimi, a żadne sojusze, nawet najbardziej trwałe, nie były już aktualne. Im dłużej sympatycy eksprezydenta ścierali się z mundurowymi, tym brutalniejsze stawały się te konfrontacje. Według Amnesty International do końca lutego śmierć poniosło co najmniej 60 osób, głównie rolników, przedstawicieli klasy ludowej i rdzennych grup etnicznych, a więc elektoratu Pedra Castilla.

Nad tym chaosem próbuje zapanować prezydent Dina Boluarte, postać co najmniej zagadkowa. Wcześniej była zastępczynią Castilla, reprezentowała tę samą partię, teraz jednak głośno krytykuje dawnego szefa. Co wcale nie przysparza jej popularności. Uśrednione wyniki sondaży pokazują, że ponad dwie trzecie Peruwiańczyków ją z kolei ocenia krytycznie i obwinia przede wszystkim o pogorszenie sytuacji ekonomicznej kraju oraz nadmierne używanie przemocy przez służby mundurowe. Jeszcze gorzej, jak pisze James Bosworth na stronie World Politics Review, oceniany jest peruwiański parlament, co jednoznacznie pokazuje, że obywatele mają po prostu dość całej klasy politycznej.

Potwierdza to bezpośrednia przyczyna protestów, które wybuchły w grudniu. Gdy Castillo został aresztowany, część jego wyborców domagała się wypuszczenia go na wolność i przywrócenia na urząd, a kiedy okazało się to nierealne, tłum zmienił slogan na żądanie przyśpieszonych wyborów. Boluarte była nawet skłonna przychylić się do tego rozwiązania, przebąkiwała o możliwym głosowaniu w kwietniu, ale parlament był już znacznie bardziej ostrożny, mówiąc, że jeśli Peruwiańczycy mają iść do urn, to najwcześniej pod koniec 2023 r. Powód był prosty – w Peru na władzę wykonawczą i ustawodawczą głosuje się jednocześnie, a deputowani nie mieli ochoty ponownie przekonywać wyborców w kampanii. A ponieważ przez ostatnie trzy miesiące żadna ze stron konfliktu nie ustąpiła ani o centymetr, sytuacja jest patowa. Boluarte odmawia odejścia z urzędu, parlament odrzuca ustawy o rozpisaniu przyśpieszonych wyborów, a rolnicy stoją na barykadach i blokują autostrady.

Co sześć dni nowy minister

W tle tego konfliktu kryje się jednak coś znacznie większego, a mianowicie trwająca od setek lat nienawiść na tle klasowym i rasowym, w Peru szczególnie wyraźna. To kraj, który na początku historii niepodległej Ameryki Łacińskiej był regionalną potęgą, ze znaczącym sektorem handlowym i liczną, zasobną burżuazją. Mieszczanie od zawsze nadawali ton tutejszym rozgrywkom politycznym, mimo że aż 20% obywateli nie posługuje się na co dzień językiem hiszpańskim, używając zamiast tego keczua, ajmara lub innych języków swoich mniejszości etnicznych. Te z kolei stanowią 13% populacji i niestety dominują we wszystkich statystykach ukazujących marginalizację społeczną, od bezrobocia, przez uzależnienie od alkoholu i śmiertelność na choroby zakaźne, po niski poziom edukacji. Nieproporcjonalnie dużo przedstawicieli mniejszości zmarło od policyjnych kul – według Amnesty International aż 80% ofiar bieżących protestów wywodzi się z jednej z grup etnicznych lub z tzw. populacji campesinos, słabiej wykształconych, najczęściej związanych z rolnictwem mieszkańców prowincji Peru.

Castillo był pod każdym względem ich prezydentem. W lipcu 2021 r. wybrano go na urząd, co miejski establishment uznał za niebezpieczny eksperyment demokratyczny. Już wtedy niektórzy chcieli wyrzucić go poza nawias. Keiko Fujimori, rywalka w walce o prezydenturę i córka byłego dyktatora Peru, Alberta Fujimoriego, domagała się unieważnienia wyborów, zarzucając Castillowi fałszowanie kart do głosowania i zwożenie zwolenników na wielokrotne głosowanie na prowincji. Wtedy się nie udało, ale tamto starcie stało się podłożem późniejszych konfliktów, bo Castillo rządził krajem w trybie permanentnej paranoi. Jego prezydentura była rekordowa pod względem personalnym, ministrów w rządzie miał prawie 60, wymieniał średnio jednego co sześć dni. Nie ufał nikomu poza najbliższymi współpracownikami, co później okazało się jednym z powodów jego klęski. Kompletnie nie wiedział, jak nawigować w zawodowej polityce, przez co – świadomie lub nie – został wciągnięty w skandale korupcyjne, m.in. przy kontraktach na zamówienia publiczne w sektorze budowlanym. Sam twierdzi, że jest niewinny, a jeśli popełnił jakikolwiek błąd, wynikał on, no właśnie – z braku doświadczenia, za co przecież nie może być winiony. Pokrętna to logika, zwłaszcza z punktu widzenia wymiaru sprawiedliwości, ale w silnie spolaryzowanym społeczeństwie zdaje egzamin. Jeśli dodać do tego, że Castillo jest podręcznikowo antyestablishmentowy, nietrudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji.

Mniej miedzi, więcej kokainy

Jego wyborcy nie wierzą ani w zarzuty korupcyjne, ani w próbę złamania zapisów konstytucji. Swój gniew jednak kierują teraz głównie na Dinę Boluarte, która mogła na kryzysie zyskać najwięcej, ale już widać, że tak się nie stanie. Dwa i pół miesiąca po objęciu urzędu stała się de facto polityczką niewybieralną, a wszystkie proponowane przez nią strategie rozwiązania kryzysu społecznego okazały się jak dotąd fiaskiem. Najpierw próbowała stłumić demonstracje siłą, co skończyło się jeszcze większą erupcją przemocy. Potem stworzyła narrację, jakoby inspiratorami zamieszek byli bliżej niezidentyfikowani „zagraniczni aktorzy wpływu”, a nawet „terroryści”. Od biedy w tę drugą wersję wydarzeń można by uwierzyć, bo, jak donosi specjalistyczny portal o przestępczości InSight Crime, Peru zanotowało w ubiegłym roku rekord produkcji i eksportu kokainy przez działające tam kartele. Zadymy na ulicach okazały się doskonałą okazją do przypomnienia o sobie nawet dla wracającej z politycznych zaświatów, dawno niewidzianej maoistycznej partyzantki Świetlisty Szlak. Rośnie także liczba osób nielegalnie przerzucanych przez granicę, zwłaszcza szukających azylu w Chile uchodźców z Wenezueli oraz Haitańczyków. Faktem jest, że syndykaty kryminalne mają co robić i okazjonalnie rzeczywiście dochodzi do ich starć z policją. To nie gangsterzy pchnęli jednak campesinos do wyjścia na ulicę i to nie oni mają władzę ściągnąć ich stamtąd.

Dina Boluarte znalazła się więc w politycznym klinczu. Próbuje jeszcze poprawić swoje notowania starą metodą klientelizmu, oferując teraz wypłaty w wysokości 13 tys. dol. dla każdej rodziny, która straciła kogoś w czasie protestów. Na każdym kroku podkreśla jednak, że te pieniądze są „osłoną socjalną”, w żadnym wypadku nie należy ich traktować jako odszkodowania ze strony państwa. Ale szanse na to, by pieniądze podreperowały jej pozycję, są praktycznie zerowe. Pod tym akurat względem eksperci się zgadzają – trudno sobie wyobrazić sytuację, w której pani prezydent utrzymuje się na stanowisku jeszcze w przyszłym roku. Cała kadencja, która kończyłaby się w 2026 r., to już kompletna fikcja. Parlament wprawdzie odrzuca wszystkie próby rozpisania nowych wyborów, ale społeczna destabilizacja prędzej czy później zmusi deputowanych do zaproszenia obywateli do urn. Prawdopodobnie stanie się to w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy, a kluczowa będzie tu sytuacja ekonomiczna.

Z powodu protestów maleją bowiem wpływy z dwóch najważniejszych gałęzi peruwiańskiej gospodarki – turystyki i eksportu miedzi. Machu Picchu jest zamknięte, europejskie ministerstwa spraw zagranicznych odradzają swoim obywatelom podróż w Andy, a wielu górników uczestniczy w protestach, przez co spada wydobycie. Dla kraju to ogromny cios, bo Peru jest drugim największym, po Chile, eksporterem miedzi na świecie. Zdecydowana jej większość, innych metali zresztą też, płynie do Chin. Jeśli więc dodać stagnację w Państwie Środka oraz wciąż niestabilny po pandemii COVID-19 globalny łańcuch dostaw, sytuacja jest dla Peru pod każdym względem niekorzystna.

Permanentny kryzys

W pewnym sensie jednak nie mogła być inna. Jeśli spojrzeć na najnowszą historię tego kraju, politycznego chaosu było w nim tak dużo, że wydaje się wręcz wpisany do tamtejszej konstytucji. Począwszy od wspomnianego już Fujimoriego, który w 1990 r. został wybrany na prezydenta, ale demokracja znudziła mu się po dwóch latach, więc z pomocą wojska zamienił ją na trwającą osiem lat dyktaturę. Potem przyszły czasy mozolnej odbudowy demokracji, naznaczone próbami rozliczenia motywowanej politycznie przemocy z poprzednich dwóch dekad. Kolejni prezydenci – opozycjonista Alejandro Toledo, nowy-stary przywódca Alan García czy lewicowiec Ollanta Humala – nie byli w stanie utrzymać równowagi społecznej, regularnie uciekając się do wprowadzania stanów wyjątkowych czy wypuszczania mundurowych na ulicę, by dławić protesty.

Bieżący kryzys polityczny trwa tak naprawdę nieprzerwanie od 2017 r., czyli od wyboru na prezydenta Pedra Pabla Kuczynskiego, potomka polskich Żydów, którzy na południe uciekli przed nazizmem jeszcze w latach 30. On podpadł już na samym początku kadencji, podpisując ułaskawienie Fujimoriego. A zaraz potem zaczęła się znana litania: korupcja, malwersacje finansowe, próba impeachmentu. Każdy, kto przyszedł po nim, okazywał się ulepiony z tej samej gliny, wskutek czego Peru miało pięciu prezydentów przez ostatnie sześć lat.

Żaden jednak nie wzbudził tylu kontrowersji, co Pedro Castillo. Prawdopodobnie dlatego, że oprócz orientacji ideologicznej chciał być trybunem ludowym, przez co walka o jego pozostanie przy władzy nałożyła się na napięcia klasowe i etniczne. W Peru to wciąż temat newralgiczny. Ten kraj nie miał swojego Evo Moralesa, prezydenta z ludu Ajmara, który z sąsiedniej Boliwii uczynił, przynajmniej w teorii, republikę wielorasową i wielojęzykową. Przez pałac prezydencki w Limie przewijało się wielu polityków z różnymi postulatami, ale żaden z nich nawet nie udawał, że próbuje być prezydentem wszystkich obywateli. Castillo w gruncie rzeczy też tego nie robił, ale przynajmniej chciał na światło dzienne wyciągnąć problemy tych najbardziej zmarginalizowanych. Zderzył się jednak ze starym, dysfunkcjonalnym ustrojem, a przede wszystkim z własną niekompetencją. Na zamianę republiki burżuazyjnej w egalitarną tak naprawdę nigdy nie miał większych szans. Zostanie po nim tylko gigantyczny chaos, co w Peru dla nikogo nie jest zaskoczeniem.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. AFP/East News

Wydanie: 10/2023, 2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy