PGR był jak rodzina

PGR był jak rodzina

Razem pracowano, razem się bawiono, razem pito. Co najwyżej baba na babę nawrzeszczała, chłopy dały sobie po pysku, a nazajutrz nikt o tym nie pamiętał

Bieszczadzcy chłopi pojechali na wycieczkę do stolicy. Wieczorem poszli do teatru, lecz jeden po drodze się zawieruszył. Gdy biletowa wprowadzała spóźnialskiego, na scenie padły słowa ze sztuki: – Skąd przybywasz, wędrowcze? – PGR Serednica! – odpowiedział dumnie chłop.

Dowcip to, a może prawda, ale pegeerowskie eskapady do największych miast były wpisane w coroczny grafik. Ludziom należał się odpoczynek, zmiana klimatu i otoczenia, łyk smakowitej kultury z najwyższej półki. Przez te kilka dni poza wsią, mawiano, krowy i świnie przecież nie wyzdychają, mamy dosyć zastępczych rąk, by oporządzić inwentarz – wyrzucić gnój, wymienić słomę, podsypać karmę.

PGR był jak rodzina: razem pracowano, razem się bawiono, razem pito. Waśnie? Jak wszędzie, bo taka już ludzka natura, ale co najwyżej baba na babę nawrzeszczała, chłopy dały sobie po pysku, a nazajutrz nikt o tym nie pamiętał. Bo jakże żyć obok siebie i ze sobą, a udawać niemego i ślepego? PGR dawał jeść, ogrzewał, ubierał, przydzielał. Pozwalał nawet co nieco uszczknąć ponad to, co się należało, przymykając życzliwie oko i niekiedy tylko grożąc palcem – niczym ojciec niesfornemu dziecku. Żeby się nikt zanadto nie rozbrykał, nie wbił sobie do głowy, że skoro ucapił kawałek, to zaraz weźmie następny, a potem jeszcze więcej.

Jakieś granice istnieć musiały – dla dobra PGR oraz ojczyzny. PGR nie spał: siał i orał, zbierał i liczył. I utwierdzał się w przekonaniu, że kołchozowy wzorzec jest najlepszym z możliwych. Zresztą innego nie znał albo poznać nie chciał. Bo to komu było źle na tych nie swoich, ale przecież miłych sercu hektarach?

Czy komuś działa się krzywda?

I cóż z tego, że często pracował w smrodzie, że od świtu do nocy nie ściągał gumiaków, a od nieustannego dojenia krów aż ręce wykręcało? Za to nikomu nie brakowało na piwo i salceson. Jeszcze w 1989 r. PGR-y przynosiły zyski. Ale już rok 1991 zakończył się totalną klapą. Chwilę później państwowe gospodarstwa przestały istnieć (w Bieszczadach od 1985 r. przejmował je kombinat rolno-przemysłowy Igloopol). Ludzie nagle stracili: przydział litra mleka dziennie na osobę, dwie i pół tony ziemniaków na rok, partię wołowiny lub wieprzowiny przed świętami, deputat węgla przed zimą. Kolonie, wczasy, dopłaty. Zakładowe wycieczki. Pracę wraz z coroczną 13. pensją. Oraz niezmącony przez lata spokój i wiarę w socjalizm.

– Walnęło w nas jak grom – przypomina sobie Ludwik, dawny pegeerowski traktorzysta. – Nikt nie mógł uwierzyć, że to koniec. Jeden pytał drugiego: co teraz będzie? – i szukał nadziei w oczach sąsiada.

Z początku jeszcze tak źle nie było – mieli z czego żyć, w sklepie nie brali na kreskę, a w razie większej potrzeby i jakiś zaskórniak się znalazł. Kiedy już stało się jasne, że PGR-y – albo coś na ich wzór – od nowa nie powstaną, raczkujące jeszcze samorządy musiały wziąć na swoje wątłe barki bezrobotnych. Wypłacać im zasiłki, zapomogi, organizować pomoc materialną. Mało kto ze zwolnionych myślał wtedy, żeby się dokształcić, przekwalifikować; tylko kolejki po kuroniówkę się wydłużały. – Ludzie żyli na „jakoś to będzie”, nie przyjęli do wiadomości i nie zrozumieli, że czasy się zmieniły i stare nie wróci – pamiętają w Czarnej.

Ziemię po PGR-ach (oraz Państwowych Przedsiębiorstwach Rolnych, podlegających wcześniej pod Ministerstwo Sprawiedliwości, w których od końca lat 60. pracowali głównie więźniowie) przejęła Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Ale kto chciał, mógł sobie kawałek gruntu kupić. Za niewygórowaną cenę, z pomocą finansową gmin. Takich ogryzków ziemi rozdysponowano niemało, prywatni już gospodarze dostawali nawet po krowie na rodzinę. Byli na swoim, ale niestety nie wszyscy umieli sobie poradzić w nowej sytuacji. Jedni krowy sprzedali, żeby spłacać zaciągnięte prywatnie długi, inni – zatłukli i zjedli. Jedne poletka rodziły, inne zarastały; jedni wychodzili z pegeerowskiego getta, inni się w tym getcie pogrążali.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 33/2015

Kategorie: Reportaż

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 25 stycznia, 2024, 17:45

    W Czarnej Dolnej mieszkałam w 70 latach i niczego z tych opisanych rzeczy nie słyszałam ani nie widzialam

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Anonim
      Anonim 25 stycznia, 2024, 18:00

      Na pewno nie łatwe były to czasy,ale jeśli chodzi o domy to zależy kto w nich mieszkał i je zniszczył.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy