Pięćdziesiątka Sharon Stone

Pięćdziesiątka Sharon Stone

Jest piękna, ponętna i seksowna. Uważa, że dopiero dojrzała kobieta staje się interesująca

Życie zaczyna się po pięćdziesiątce, głosi frazes. Dla Sharon Stone, jednej z najbardziej fascynujących gwiazd Hollywoodu, właśnie się zaczęło. Choć to niewiarygodne – bo nie widać tego po niej ani trochę – aktorka skończyła kilka dni temu 50 lat i nie zamierza spoczywać na laurach. Niedawno wyznała, że chciałaby wystąpić (a może nawet wyreżyserować ten film) w trzeciej części „Nagiego instynktu”, hitu Paula Verhoevena z 1992 r., który dał jej sławę. Plotkarskie serwisy donoszą, że choć druga część (wyreżyserowana przez Michaela Caton-Jonesa przed czterema laty) była nieudana i okazała się klapą, Stone chce udowodnić, że nie musi wstydzić się swojego wyglądu. Tylko czy akurat ona musi cokolwiek udowadniać?
Jest jedną z tych, które oszczędził ząb czasu. Do dziś piękna, ponętna, seksowna, znająca swoją wartość – taki wizerunek słusznie do niej przylgnął. Przez lata postrzegana jako

femme fatale amerykańskiego kina,

symbol seksu lat 90., dziś wyznaje, że przede wszystkim liczy się dla niej rodzina i macierzyństwo (ma dwóch adoptowanych synów – Roana i Jareda). Nie złamała jej nawet choroba (tętniak mózgu) sprzed siedmiu lat, kiedy trafiła do szpitala i długo dochodziła do siebie. Potem przeszła rozwód (trzeci z kolei) z dziennikarzem Philem Bronsteinem. To chyba wtedy powiedziała: „Wszyscy mężczyźni są jak psy. Każdy mężczyzna zaczyna szczekać wcześniej czy później”. A także: „Nie potrzebuję mężczyzn, którzy boją się silnej kobiety. Dlatego pewno do końca życia będę sama”. To współgra z jej innym twierdzeniem, że ceni mężczyzn, których umysł sięga dalej niż penis. Dziś w wywiadach powtarza, że jest szczęśliwa. I że chciałaby dodać otuchy każdej samotnej kobiecie, bo według niej można stworzyć zadowoloną rodzinę, nie rezygnując z siebie.
„Ameryka oszalała na punkcie młodości i odrzuca kobiety po czterdziestce”, mówiła w jednym z wywiadów przed dwoma laty. „To błąd. Uważam, że dopiero dojrzała kobieta staje się interesująca. Nie tylko intelektualnie. Także jej zmysłowość jest inna: kryje w sobie tajemnicę przeszłości i wiarę w przyszłość”. Dodajmy do tego jeszcze samoświadomość, coś, co w amerykańskim show-biznesie wciąż traktowane jest jako obcy i niewygodny element, a co Sharon Stone ma. Jak mówi: „Gdybym była po prostu inteligentna, wszystko byłoby OK. Ale ja jestem okropnie inteligentna, a większość ludzi uważa to za niebezpieczne. Mam zdecydowane poglądy, które mogą być słuszne albo nie, ale opierają się na rzetelnych informacjach i ja o nie walczę. Gdybym była niską kolorową prawniczką o ciemnych włosach, moje zachowanie uznawano by za absolutnie akceptowalne. Ale gdy chodzi o nas, blond laleczki Barbie, takie zachowanie uchodzi za niestosowne”.
Blond laleczka Barbie z IQ 154, należąca do Mensy, a do tego wiedząca, czego chce? Jakież to ekscentryczne, prawda? Tymczasem Sharon Stone wcale ekscentryczna nie jest. Choć potrafi szokować, na przykład obnażając obłudę amerykańskiego kina, które, jej zdaniem, obleka seks… w szlafrok. „Najgorsze jest nieustanne sięganie do kompletnie nienaturalnego kanonu zachowań – twierdzi. – Nigdy w życiu nie widziałam, by ktokolwiek po seksie wstawał z lóżka zawinięty w prześcieradło. To jakaś hipokryzja! Dlaczego mam czuć wstyd? Bo jestem naga? Jak rano idę do łazienki, to nie zawracam sobie głowy wkładaniem szlafroka. Nie ubieram się po to, żeby umyć zęby. Nie zasłaniam się, gdy siadam na sedesie”.
Wszystko – dla niej – zaczęło się na początku lat 90. Miała już wprawdzie za sobą występy w znaczących filmach, jak choćby we „Wspomnieniach z gwiezdnego pyłu” Woody’ego Allena czy w hitowej „Akademii policyjnej 4” Jima Drake’a, ale dopiero spotkanie w 1990 r. z Paulem Verhoevenem na planie „Pamięci absolutnej” (filmu science-fiction z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej) stało się wstępem do wielkiej kariery. To on dwa lata później zrealizował film, który wstrząsnął światem i na całe późniejsze życie ustawił Sharon Stone: w szeregu najjaśniej świecących gwiazd kina. A że przy okazji okazało się, że jest wymagająca i że nie daje sobie dmuchać w kaszę, to już inna sprawa.
Fabuła „Nagiego instynktu” była prosta: podejrzana o morderstwo pisarka Catherine Tramell uwodzi badającego sprawę detektywa Nicka Currana (w tej roli Michael Douglas) i wciąga go w niebezpieczną grę namiętności. Niby nic szczególnego, a jednak ten naładowany erotyzmem, niepokojem, no i – rzecz jasna – pociągającą aurą Sharon Stone film podbił serca, ale przede wszystkim lędźwie widzów na całym świecie. Zagadkowa kobieca seksualność, która wprawia mężczyzn najpierw w drżenie, a za chwilę napawa lękiem, nabrała w tym filmie nowych znaczeń – zmagali się z nią krytycy, ale przede wszystkim cukierkowa kultura amerykańska, dla której sprawy seksu często kończą się na nieudolnie markowanych pocałunkach i westchnieniach. W thrillerze Verhoevena było wreszcie inaczej.
Do historii przeszła scena przesłuchania, w której – jak pisała prasa – wyrachowana, bezwstydna i używająca swoich seksualnych atutów bohaterka z kpiącym uśmiechem demonstruje swoją przewagę nad mężczyzną, co znajduje wyraz w legendarnym ujęciu, gdzie zakładając nogę na nogę, pokazuje, że nie nosi bielizny. „Reżyser Paul Verhoeven mnie wykorzystał – mówiła później. – Podczas zdjęć prosił, bym zdjęła bieliznę, gdyż widać odbłysk światła na moich majtkach. Po długich namowach uległam, ale tylko dlatego, że obiecał, iż nie będzie widać nic intymnego. Podczas pierwszego pokazu okazało się, że mnie oszukał. Wpadłam w furię i spoliczkowałam Paula, a potem usilnie starałam się zablokować zbliżającą się premierę”. Reżyser („Jest bardzo inteligentny” – wyznała później) zdołał ją jednak przekonać do tej sceny i (na szczęście) nie została usunięta.
Już po oficjalnej premierze stwierdziła: „Dzięki temu, że byłam naga, ta scena nabrała niezwykłej mocy. Psychologicznie pokonałam mężczyzn, którzy siedzieli naprzeciwko, i jak rozchyliłam uda, nie mogli już myśleć o niczym innym. Ale miałam świadomość, że po premierze wybuchnie skandal. To akurat łatwo było przewidzieć. Przeczytałam też wiele pozytywnych komentarzy: „Ona umie grać. Ona nosi ładne sukienki. Ona chodzi w butach na obcasie. Ona ma waginę…”.
Jako mała dziewczynka Sharon Stone miała ponoć stwierdzić, że chce zastąpić Marilyn Monroe w panteonie amerykańskiej popkultury. Paradoksalnie stworzyła

nowy „typ blondynki”,

już nie słodkiej na ekranie, ale z pokiereszowanym życiem prywatnym, lecz ponętnej i wyrazistej, a jednocześnie radzącej sobie w pokrętnych, trudnych szlakach spraw osobistych. Pewnie dlatego, że wyłamała się ze stereotypu, na liście stu najseksowniejszych aktorek wszech czasów „Playboya” zajęła dopiero 24. miejsce. Pochodzi z robotniczej rodziny i do wszystkiego doszła sama, choć przyznaje, że w aktorstwie czerpie z nieaktorskich doświadczeń swego ojca: „Praca nad rolą kojarzy mi się z warsztatem mojego ojca. Tata jest niesłychanie dokładny i zawsze wszystko mierzy, korzystając z poziomicy – takiej poziomicy z bąbelkiem. Bąbelek musi być idealnie pomiędzy dwiema kreskami, wtedy konstrukcja jest prawidłowa. Budując postać, staram się pamiętać, by grać bez przerysowań – bąbelek musi być dokładnie pomiędzy kreskami…”.
Z racji zainteresowań studiowała sztuki piękne i literaturę, jako nastolatka zdobyła tytuł Miss Pensylwanii. Potem zamieszkała w Nowym Jorku i grywała w reklamach. Wcześniej, by zarobić na życie, pracowała w barze, myła samochody i kosiła trawniki. A w 1980 r. zadebiutowała u samego Woody’ego Allena jako „piękna dziewczyna z pociągu”. Sześć lat później była dziewczyną z okładki „Playboya”, a jej zdjęcie z kostką lodu w ustach przeszło do historii nie tylko tego miesięcznika. Wizerunek seksbomby, który przyszedł wraz z „Nagim instynktem”, utrwaliła rok później w filmie „Sliver” Phillipa Noyce’a, gdzie wcieliła się w postać Carly Norris, która wokół siebie ma tajemnicze morderstwa, obsesyjnego podglądacza oraz zagadkowego i mrocznego pisarza…
Wizerunek jednoznacznego wampa ciągnie się za nią do dziś, choć jej aktorska kariera obfitowała w bardzo różnorodne role, jak choćby te z filmów „Kasyno” Martina Scorsese, „Kula” Barry’ego Levinsona, „Simpatico” Matthew Marchusa czy „Gloria” Sidneya Lumeta. Już po drugim „Nagim instynkcie” zagrała w „Broken Flowers” Jima Jarmuscha, zdobywcy Grand Prix w Cannes – Sharon Stone miała wówczas 47 lat, a prasa rozpisywała się, że pokazała nie tylko kunszt aktorski najwyższej próby, ale też urodę dwudziestolatki. Jak to się robi? W jednym z wywiadów zdradziła ten „sekret”: „Naprawdę nie katuję się żadnymi potwornymi dietami. Czasem chodzę na siłownię, a poza tym robię codziennie kilka przysiadów, nie jeżdżę windą, ale staram się korzystać ze schodów, nie parkuję samochodu tuż przy wejściu do sklepu. Zwyczajne,

aktywne życie potrafi zdziałać cuda.

Oczywiście jeśli nie jesteśmy rozleniwieni i zanadto go sobie nie ułatwiamy. Resztę osiąga się dzięki harmonii z samym sobą”.
Choć medialny wizerunek Sharon Stone od lat jest właściwie niezmienny, ona sama nie jest już tylko seksbombą, paraliżującą męską część publiczności i budzącą zazdrość nie tylko swoich rówieśniczek. Jest samotną (z wyboru) matką adoptowanych synów, kobietą po przejściach, aktywnie angażującą się w sprawy społeczne (m.in. walczy z AIDS i z biedą w Afryce), pragnącą dalej odnosić sukcesy zawodowe, ale nie za cenę rodziny, najchętniej patrzącą w przyszłość. „Przez większość swojego życia byłam zorientowana wyłącznie na siebie i na swoją karierę – przyznaje. – Tak bardzo chciałam wyrwać się z biedy, być kimś innym niż moi rodzice. Kiedy udało mi się wejść na szczyt, dostrzegłam, że nie tędy droga”.
Co dalej? „Kiedy skończyłam 40 lat – mówiła kiedyś – postanowiłam, że nie będę wstydzić się swojego wieku i zacznę wybierać zupełnie inne role niż te, które do tej pory grywałam. Wielu reżyserów, z którymi pracowałam, interesowało się wyłącznie moim nazwiskiem i urodą, moje umiejętności zaś aktorskie nie miały dla nich znaczenia. Dziś chciałabym nareszcie wykorzystać swój talent i nie zgodzę się na współpracę z reżyserem, który nie potrafi tego uszanować”. Innym razem zaś stwierdziła: „Kiedyś kochałam swoją pracę, teraz kocham swoje życie”. W przypadku Sharon Stone wcale nie jest za późno na taką deklarację.

 

Wydanie: 12/2008, 2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy