Z pielęgniarkami trzeba rozmawiać

Z pielęgniarkami trzeba rozmawiać

Wiadomo, że rząd ma siłę. Powinien też mieć umiar i rozsądek

To, co najbardziej chyba zdumiewa w konflikcie o płace pielęgniarek, to język niebywałej agresji, jakim nasi dygnitarze wypowiadali się na temat protestujących kobiet.
Słowa premiera, iż jest „to akcja polityczna w najgorszym stylu, który trzeba określić jako szkodliwy i haniebny dla Polski”, oraz jego zapowiedzi, że „czasy takich metod się skończyły i władza nie pozwoli na ich kontynuowanie, także w innych dziedzinach zaczniemy egzekwować prawo, jeśli będą próby jego nieustannego łamania, w Polsce musi być porządek”, przejdą do historii arogancji władzy, podobnie jak pogróżki Jarosława Kaczyńskiego, że „te panie łamią prawo w sposób zupełnie oczywisty, któregoś dnia trzeba będzie z tego wyciągnąć konsekwencje” czy jego ubolewanie, iż nie bardzo można pozwolić sobie na ponowną demonstrację siły („w zasadzie powinniśmy wezwać policję i nakazać usunąć te panie, tylko niestety wiemy, jaka będzie reakcja społeczna”). Premier porównał pielęgniarki okupujące jedno z pomieszczeń kancelarii rządu do przestępczyń łamiących prawo karne i ostrzegł, że każda reakcja policji przewidziana prawem będzie uzasadniona.
Przypominało to zapewnienia Edwarda Gierka z 1968 r., iż zdrowa śląska woda pogruchocze kości wichrzycielom. W istocie takiego języka, jakim przemawiał ostatnio Jarosław Kaczyński, nie słyszeliśmy od czasów Gomułki. Rolę wichrzycieli odgrywa zaś opozycja parlamentarna, którą premier oskarżył o udział w politycznym spisku mającym obalić rząd („to, że jest to polityczne przedsięwzięcie, jest poza jakąkolwiek wątpliwością [… ], to jest obrzydliwe, to pokazuje poziom moralny naszych politycznych przeciwników”). Słowom premiera wtórowała wiceprzewodnicząca Komisji Zdrowia, pos. Joanna Szczypińska (PiS), która nie wykazała cienia zrozumienia dla swych dawnych koleżanek po fachu, uznając, że protest i to, co się wokół niego dzieje, to cyniczna gra i wywoływanie niepokojów społecznych, zepchnięcie zaś pielęgniarek z ulicy przez policję było konieczne.
Wcześniejsze zapewnienia wicepremiera Przemysława Gosiewskiego iż „nie możemy spełnić postulatów, ale jesteśmy otwarci na dialog”, w świetle akcji policyjnej, która nastąpiła kilkanaście godzin później, trzeba więc uznać za zwykłą ironię – zwłaszcza że gdy pielęgniarki zepchnięto już z jezdni, wicepremier zmienił ton, oświadczając, że „pod pistoletem okupacji budynku nie będzie negocjował” i mamy do czynienia „z sytuacją piątej kolumny”, tym bardziej że „część pielęgniarek kandydowała z list SLD”.
Także wiceminister zdrowia, Bolesław Piecha, powtarzał, że działania protestujących mają charakter polityczny, a na pytanie poselskie o stan realizacji postulatów służby zdrowia mówił, iż nie da się przepytywać, bo nie jest na komisji śledczej. Pos. Małgorzata Stryjska (PiS) zarzucała zaś pielęgniarkom, że zamiast cierpliwie czekać „wolą strajkować, i to tak, że policja musiała interweniować”. Do tej retoryki, tak jak za komuny, dostosowały się dyspozycyjne media: „Każdy wie, że trzeba dać łapówkę, żeby liczyć nawet nie na specjalne, ale po prostu na przyzwoite traktowanie w szpitalu. Ten zarzut dotyczy w równym stopniu pielęgniarek”, napisała „Rzeczpospolita”.

Tak wygląda solidarne państwo

Wszystko to dobrze pokazuje, w jaki sposób bracia Kaczyńscy i ich aparat władzy traktują swych partnerów społecznych. A właściwie nie partnerów, lecz przeciwników, nad którymi tym wyraźniej trzeba okazać przewagę, im są oni słabsi. Obecna ekipa nie uznaje bowiem etosu służby, zgodnie z którym władza powinna służyć społeczeństwu i starać się jak najlepiej, możliwie bezkonfliktowo, rozwiązywać jego problemy. Dominuje etos panowania nad społeczeństwem, wynikający rzekomo z demokratycznego mandatu, będącego efektem wygranych wyborów.
Mandat to jednak nader słaby, bo PiS zyskało głosy niespełna 11% wyborców, zdobyte głównie dzięki składaniu obietnic bez pokrycia. A może właśnie ta słabość jest przyczyną tak częstego odwoływania się przez rządzących do retoryki przymusu i stosowania siły? Władza silna rzeczywistym poparciem obywateli i efektywnym załatwianiem ich spraw nie musi przecież stale grozić policją i prawem karnym. Tymczasem liderzy PiS zamiast porozumiewać się z ludźmi, także tymi niezadowolonymi, usiłują rządzić za pomocą straszenia, dzielenia społeczeństwa, prowokowania konfliktów. Przecież wtedy gdy już zaprotestowali lekarze, pielęgniarki nie zgłaszały żądań płacowych. To rząd początkowo uznał, że nie będzie rozmawiać z samymi lekarzami, chcąc rozbić solidarność środowiska i wykorzystać to, że między lekarzami a pielęgniarkami są różnice interesów.
Taki właśnie charakter – prowokowania konfliktów i wykorzystywania różnic interesów – ma koncepcja premiera, by przeprowadzić referendum, w którym społeczeństwo zostanie zapytane, czy należy zwiększyć podatki osobom zamożniejszym, by sfinansować podwyżki dla pielęgniarek. – Ci ludzie poprzez niektóre, bardzo reprezentatywne osoby, popierają te wydarzenia, więc sądzę, że uznają za rzecz oczywistą, iż zaspokojenie tych roszczeń będą finansować – złośliwie dodał premier. Była to kara dla pracodawców, którzy wbrew oczekiwaniom liderów PiS wcale nie są jednoznacznie krytyczni wobec protestu pielęgniarek. A także klaps dla PO, bo choć Platforma krytykuje działania rządu wymierzone w pielęgniarki, to na pewno nie poprze obciążania ludzi lepiej zarabiających kosztami pielęgniarskich podwyżek. I zresztą słusznie, bo jest to zamysł prowadzący do pogłębiania konfliktów społecznych, dokładnie sprzeczny z koncepcją „solidarnego państwa”, rzekomo wyznawaną przez PiS.

Pieniądze dla wybranych

Premier nawet słowem nie wspomniał, że kilka dni temu obniżono składkę rentową, co było nie tylko znacznie korzystniejsze dla bogatszych niż dla biedniejszych, ale w dodatku pozbawiło budżet około 18 mld zł rocznie. Wystarczyłoby to na podwyżki dla lekarzy, pielęgniarek i wielu innych grup zawodowych. Nie wspomniał o zwiększonych w tym roku o 400 mln zł wydatkach na administrację rządową. Nie powiedział, że 100 mln zł więcej otrzymują „urzędy naczelnych organów państwa”, że 190 mln zł kosztuje funkcjonowanie Instytutu Pamięci Narodowej i jego świetnie zarabiających pracowników, a 120 mln zł – działalność Centralnego Biura Antykorupcyjnego; że były pieniądze na rosnące wydatki Kancelarii Prezydenta, na przystanek we Włoszczowie i na wiele innych celów – ale dla pielęgniarek, zarabiających 1,2-1,5 tys. zł miesięcznie, pieniędzy nie ma.
Wszystko to widzą i pielęgniarki i związkowcy. „Solidarność” potępiła użycie siły i powołała Krajowy Sztab Protestacyjny. „Dotychczasowe propozycje rządu nie tylko stoją w rażącej sprzeczności z ideą państwa solidarnego, lecz także potęgują rozwarstwienie społeczne”, stwierdza uchwała Komisji Krajowej, będąca, jak mówi szef „S”, Janusz Śniadek, wyrazem rozczarowania postawą rządu.
W poprzednich latach premierzy Jerzy Buzek i Kazimierz Marcinkiewicz mogli wychodzić do protestujących przedstawicieli służby zdrowia i korona im z głowy nie spadła. Premier Jarosław Kaczyński nie mógł. Zamiast tego groził policją i oskarżał opozycję o spisek. Równo dziesięć lat temu premier Włodzimierz Cimoszewicz powiedział o właścicielach gospodarstw zalanych przez powódź: „Należało się ubezpieczyć”. Za te trzy słowa do spodu przeczołgała go ówczesna opozycja. Można sobie tylko wyobrazić, jaka byłaby jej reakcja, gdyby z ust Cimoszewicza padła choć nikła część tego wszystkiego, co ostatnio mówił premier. Obecna opozycja i media traktują jednak braci Kaczyńskich ze znacznie większą delikatnością.

Nie damy, bo nie chcemy

Premier stwierdził, iż protestujące pielęgniarki domagają się już w tym roku pieniędzy, których po prostu nie ma. Owszem, gospodarka rozwija się znakomicie, wpływy do budżetu rosną – ale pieniędzy nie ma.
Każdy zauważy tu sprzeczność, bo pieniądze, o czym premier nie chce powiedzieć, są. Rząd mógłby je z łatwością wygospodarować. Rada Ministrów, na mocy ustawy o finansach publicznych, ma przecież prawo do wstrzymywania różnych wydatków budżetowych – i często to robi. Na przykład w ubiegłym roku wygospodarowano aż 4,5 mld zł, tylko w pierwszym kwartale już miliard. Przy dobrej sytuacji ekonomicznej państwa udało się to zrobić całkiem bezboleśnie. Znalezione w taki sposób środki można przeznaczać na ważniejsze i pilniejsze w danej chwili potrzeby. Ale trzeba chcieć.
Rząd mógłby więc już w tym roku znacząco zwiększyć płace pielęgniarek. Nie zrobi tego, a największą przeszkodą są kwestie nie ekonomiczne, lecz charakterologiczne. Bracia Kaczyńscy nie zniosą bowiem świadomości, że jakiekolwiek działania mogłyby zostać na nich w taki czy inny sposób wymuszone; nie pogodzą się z myślą, że ustąpili wbrew sobie, na czyjeś żądanie. Skoro zaś jeden z nich jest prezydentem, a drugi premierem, to w Polsce nikt do niczego zmuszać ich nie będzie.

 

Wydanie: 2007, 26/2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy