Piętno biskupich nominacji Jana Pawła II

Piętno biskupich nominacji Jana Pawła II

Zmiany, do jakich doszło w Polsce po 1989 r., nie objęły Kościoła

Polska w ostatnich wiekach w dużym stopniu była odcięta od procesów modernizacyjnych. Gdy Europa Zachodnia po konwulsjach związanych z wojnami religijnymi okresu reformacji weszła na drogę względnej emancypacji (bo jednak zasada cuius regio eius religio dawała ograniczoną swobodę wyboru wyznania), w Rzeczypospolitej Obojga Narodów zaczął się proces podporządkowywania życia społecznego i politycznego zwycięskiemu Kościołowi katolickiemu. Był to katolicyzm kontrreformacyjny, który z trudem tolerował obecność innych wyznań chrześcijańskich i robił wszystko, by wyznawcy innych religii (zwłaszcza judaizmu i islamu) nie zapomniali o swoim statusie drugorzędności. Hierarchowie oraz wspomagające ich zakony, szczególnie jezuici, robili wszystko, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom Watykanu, który w krajach katolickich starał się eliminować wpływy Kościołów powstałych w wyniku reformacyjnego sprzeciwu wobec dominacji papieskiej. W praktyce oznaczało to zniszczenie całego dorobku renesansowego fermentu i całkowitą stagnację refleksji teologicznej, a nawet filozoficznej. Symbolem tego stanu rzeczy było wypędzenie z Polski braci polskich w 1658 r. pod pretekstem zdrady i kolaboracji ze szwedzkim najeźdźcą.

Katolicka targowica

Wydawałoby się, że polaryzacja polskiego społeczeństwa jest zjawiskiem nowym, tymczasem niechęć do kompromisu i niezdolność do wsłuchiwania się w racje oponenta są tak stare jak ludzkie dzieje, by wspomnieć biblijnego Kaina, który nie mogąc zaakceptować uprzywilejowanej (w jego odczuciu) pozycji Abla, po prostu go zamordował. To oczywiście skrajny przypadek, jednak znalazł się w Księdze Rodzaju nieprzypadkowo. Tłumaczy bowiem głęboko zakorzenioną w człowieku niechęć do bliźniego, do którego los się uśmiechnął – w naszym mniemaniu – całkiem niesłusznie. Inną przyczyną niechęci może być różnica poglądów, których nie jesteśmy w stanie obalić przy użyciu argumentów racjonalnych, więc uciekamy się do rozwiązań siłowych. Tak było z arianami – braćmi polskimi, których radykalne poglądy na temat podstawowych przeświadczeń religijnych budziły niechęć głównych wyznań chrześcijańskich w całej Europie XVI i XVII w. Jednak tylko w Polsce doszło do wypędzenia arian i usankcjonowania tej decyzji przez akt prawny. Był to groźny precedens, który wskazał możliwość politycznego rozwiązania kontrowersji religijnych, choć w argumentacji uzasadniającej banicję powoływano się na argumenty niereligijne. Tymczasem, jak to wykazał prof. Janusz Tazbir, z faktami nie miały one wiele wspólnego. „Zasadniczy trzon adherentów szwedzkich stanowili początkowo wyznawcy katolicyzmu”, pisze profesor. Za to przy rozliczeniach zdrajców – po zwycięskim odparciu Szwedów – pamiętano tylko o arianach. „Nie bardzo miał kto w obronie arian wystąpić, nienawidzono ich zaś gorąco i od dawna”, wyjaśnia Tazbir.

Koszty tej wybiórczej pamięci były i są znaczne przede wszystkim dlatego, że z polskiej debaty religijnej i politycznej wyeliminowano jej najbardziej twórczy element. Jak wiemy z badań choćby Zbigniewa Ogonowskiego, to bracia polscy stanowili istotny punkt odniesienia dla takich myślicieli jak John Locke, Isaac Newton i Baruch Spinoza. Nie muszę dodawać, że myśl tej trójki filozofów określiła w dużym stopniu wiek XVII i XVIII w Europie Zachodniej, a później także w USA. Tymczasem w I Rzeczypospolitej po wypędzeniu znienawidzonych „heretyków” te poglądy nie były szczególnie pielęgnowane. Nie jest wykluczone, że właśnie rosnąca ksenofobia i megalomania narodowa okazały się jedną z przyczyn kolejnych rozbiorów i ostatecznej utraty niepodległości w 1795 r. Stało się to zresztą – o czym też niezbyt chętnie pamiętamy – „na prośbę niektórych polskich panów, w tym biskupów katolickich” (tak, uczestnikami targowicy byli głównie katolicy!). Odzyskanie niepodległości w 1918 r. nie dokonało się li tylko dzięki „katolickiej mobilizacji”, co zdają się sugerować szumne obchody stulecia. Doszło do niego głównie dzięki korzystnym okolicznościom geopolitycznym po rozpadzie porządku politycznego w rezultacie I wojny światowej. Zresztą nie tylko my byliśmy beneficjentami nowego porządku, choć trzeba zadać pytanie, czy właściwie z niego skorzystaliśmy.

Bo przecież także w okresie 20-lecia międzywojennego dominujące wyznanie katolickie nie sprzyjało tolerancji wobec mniejszości narodowych, wyznających inne odłamy chrześcijaństwa bądź inne religie, tak jak licząca ponad 3 mln mniejszość żydowska. Paradoksalnie zarówno II wojna światowa, jak i przymusowa komunizacja Polski powojennej umocniły wpływy Kościoła na polskie społeczeństwo. Wojna przyniosła wyniszczenie mniejszości żydowskiej („Hitler rozwiązał kwestię żydowską”, jak powiadało wielu „prawdziwych Polaków”) i przesunięcie granic kraju na zachód, co doprowadziło do radykalnej zmiany struktury etnicznej naszego kraju. Polska po raz pierwszy w swojej historii stała się krajem prawie monolitycznym. Natomiast powojenna Polska, choć nominalnie komunistyczna, de facto pozostawała pod silnym wpływem Kościoła katolickiego, rządzonego w sposób coraz bardziej autorytarny przez kard. Stefana Wyszyńskiego.

Konserwatysta z Krakowa

Historycznie i kontekstowo była to strategia zrozumiała i być może słuszna. Jednak jej skutkiem ubocznym i zapewne niezaplanowanym był katolicyzm słaby intelektualnie i niechętny wszelkim zmianom, również tym, jakie zaproponował w latach 1963-1965 Sobór Watykański II. Dodać można jeszcze szczególne dowartościowanie religijności ludowej i znaną niechęć Wyszyńskiego do katolicyzmu otwartego, reprezentowanego przez środowiska Znaku, „Więzi” i „Tygodnika Powszechnego”. Polityka i duszpasterstwo podkreślające jedność całego episkopatu doprowadziły też do praktycznego podporządkowania biskupom zakonów, które w Kościołach lokalnych były zaczynem zmiany i pozwalały otwierać je na uniwersalne wartości katolicyzmu.

Pojętnym uczniem Wyszyńskiego okazał się krakowski biskup Karol Wojtyła. Choć był zaprzyjaźniony z wieloma intelektualistami, jego rozumienie teologii katolickiej naznaczały konserwatyzm i legalizm. Dobrze to ilustruje jego rola odegrana w ogłoszonej w 1968 r. encyklice Humanae vitae papieża Pawła VI. Dzięki najnowszej książce Gilfreda Marenga o powstaniu tej encykliki wiemy, że tylko siedmiu biskupów było przeciwnych używaniu środków antykoncepcyjnych (na 200 uczestniczących w ówczesnym synodzie ledwie dwudziestu paru w ogóle wypowiedziało się na ten temat). Wśród tych siedmiu był Karol Wojtyła, który wtedy właśnie został kardynałem. Jego wpływy w Watykanie zaczęły rosnąć również dzięki wielkiej kulturze filozoficznej i konserwatywnemu podejściu do doktryny. Gdy w 1978 r. został wybrany na papieża, dość szybko dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik teologii liberalnej. Potrafił dyscyplinować niepokornych teologów – symptomatyczne było pozbawienie w 1979 r. prawa nauczania teologii katolickiej teologa szwajcarskiego Hansa Künga, a w 1986 r. amerykańskiego teologa Charlesa Currana. Natomiast poprzez politykę nominacji biskupich w ciągu swojego pontyfikatu Jan Paweł II sprawił, że większość episkopatów lokalnych popierała jego konserwatywny zwrot w doktrynie katolickiej. Inny teolog niemiecki Karl Rahner, równie wybitny jak dwóch wcześniej wspomnianych, nie bez racji mówił o „czasie zimowym”, który zapanował w teologii po roku 1978. Piętno biskupich nominacji odciśnięte przez Jana Pawła II jest szczególnie widoczne w episkopacie polskim.

Kościół wystawia rachunek

Demokratyczne zmiany, do jakich doszło w Polsce w 1989 r., nie objęły samego Kościoła. Również z tych przemian Kościół wyszedł wzmocniony dzięki faktycznej roli arbitra, jaką odegrał między oddającą władzę stroną komunistyczną a ugrupowaniami politycznymi, które powstały w wyniku solidarnościowego przełomu. Trudno więc się dziwić, że do chwili obecnej to Kościół katolicki, a zwłaszcza biskupi i kler mają poczucie historycznej sprawczości i nie bez powodu oczekują lojalności od wszystkich ugrupowań politycznych. Warto o tym pamiętać zwłaszcza teraz, gdy dominująca narracja polityki historycznej nakazuje widzieć w rzymskim katolicyzmie jedyną ostoję tożsamości polskiej, a określenie Polak katolik wydaje się coraz mocniejszym i niekwestionowanym aksjomatem.
Tymczasem trzeba się przyjrzeć dziejom naszego kraju i zobaczyć także ciemną stronę tego wyznania, które odcięło nas od procesów modernizacyjnych, w jakie inne kraje weszły również dzięki fermentom cywilizacyjnym, zapoczątkowanym najpierw przez ruch reformacyjny, a potem przez oświeceniowy przewrót. Ani jeden, ani drugi nie miał na terenie Polski szans powodzenia – najpierw przez zwycięstwo kontrreformacji, a później przez utratę niepodległości.

Dzisiejsza sytuacja przypomina tamte historyczne wydarzenia i wiele wskazuje, że i tym razem katolicyzm zwycięży w konfrontacji z demokratycznymi aspiracjami dużej części polskiego społeczeństwa. Co więcej, próby wskazania konieczności uwzględnienia obowiązujących w Unii Europejskiej zasad i regulacji, a więc faktycznego pluralizmu opinii i praktyk społecznych, są postrzegane przez hierarchię katolicką i znaczną część zbliżonych do niej polityków jako zamach na polską tożsamość cywilizacyjną. Okaże się to zapewne już niebawem, gdy zapadnie wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie dopuszczalności aborcji z przyczyn medycznych (z uwagi na genetyczne wady płodu).

Przy okazji warto przypomnieć ewolucję katolicyzmu irlandzkiego, której najważniejszym punktem było referendum w sprawie dopuszczalności aborcji w sytuacji zagrożenia życia matki. Jego wynik zaskoczył hierarchów katolickich, bo przyniósł zdecydowane zwycięstwo zwolennikom aborcji (66,4% za i 33,6% przeciw). Podobnie zaskakujący wynik miało wcześniejsze referendum z 2015 r., które dotyczyło wprowadzenia zmian w konstytucji i możliwości zawierania związków małżeńskich przez osoby tej samej płci (62,07% za i 37,93% przeciw). Jeszcze kilkanaście lat temu takie wyniki były nie do pomyślenia w do niedawna najbardziej katolickim kraju na świecie. Co ciekawe, struktura kulturowa katolicyzmu irlandzkiego jest bardzo podobna do polskiego, łącznie z diadą Irlandczyk katolik.

Kliniczny fundamentalizm

W kontekście powyższych refleksji chciałbym zwrócić uwagę na opublikowaną w USA w 2017 r. książkę amerykańskiego dziennikarza Roda Drehera „Opcja Benedykta” z wielce znaczącym podtytułem „Jak przetrwać czas neopogaństwa”. Nie bez racji została ona odczytana jako swoisty manifest amerykańskiego neokonserwatyzmu. Wielu polskich konserwatystów odnajduje w niej opis własnego stanu świadomości. Myślę, że jest to pozycja tym bardziej symptomatyczna, że przez autora polskiej przedmowy ks. Roberta Skrzypczaka została przedstawiona właśnie jako lekarstwo na zagrażające nam, w jego mniemaniu, niebezpieczeństwo utraty chrześcijańskiej tożsamości. W moim zaś przekonaniu jest to kliniczny wręcz przykład fundamentalizmu religijnego, przy czym wdrożenie proponowanych środków zaradczych uważam za wysoce problematyczne. Tak naprawdę przyjęcie „strategii przetrwania”, którą proponuje Dreher, oznacza rezygnację z kulturotwórczej roli, jaką w zachodniej cywilizacji odegrały chrześcijaństwo i judaizm. Nie muszę dodawać, że inne religie, które coraz skuteczniej konkurują z tymi dwiema, również są przez Drehera postrzegane jako zagrożenie. To, co proponuje autor „Opcji Benedykta”, jest czymś więcej niż książką, to po prostu program życiowy.

Znany felietonista „New York Timesa” David Brooks nazwał książkę Drehera „najważniejszą religijną książką dekady” właśnie ze względu na zdecydowane określenie postawy podzielanej przez wielu amerykańskich neokonserwatystów. Jego zdaniem to przykład nader niebezpiecznego izolacjonizmu i eskapizmu, który być może przystoi mnichom, ale na pewno nie ludziom żyjącym w wirze współczesnego świata. Sam Rod Dreher jest znanym blogerem, z pasją komentuje życie polityczne i religijne Amerykanów, a więc jest w nim jak najbardziej zanurzony. Urodził się w 1967 r. w rodzinie protestanckiej, w roku 1993 przeszedł na katolicyzm, a 10 lat później na prawosławie. Jego religijny niepokój i gorączkowe poszukiwanie idealnego Kościoła znajdują odzwierciedlenie w publicystyce i wyrazistych poglądach na temat instytucjonalnych form religii.

Dreher jest prawdziwym neofitą i chciałby religijnym zapałem zarazić jak najwięcej ludzi. Jego książka ma jasno sformułowany cel, stawia zdecydowane diagnozy, ale na nich nie poprzestaje. Oferuje również środki zaradcze. Przede wszystkim chodzi o wstrząs moralny i przebudzenie: „Napisałem »Opcję Benedykta«, aby obudzić Kościół i zachęcić go do działania. Niech gromadzi siły, póki jeszcze czas”. Przy czym ważne, by nie stać z założonymi rękami, trzeba stworzyć alternatywny styl życia, a nawet nowy, bliższy korzeniom chrześcijaństwa model kultury. Dopiero wtedy żyjący nowym życiem chrześcijanie będą w stanie „rozpoznać truciznę nowoczesnego sekularyzmu, a także rozpad świata spowodowany relatywizmem”. Przy takim stosunku do współczesności nie dziwi krytyczne podejście do przeszłości. Szczególnie destrukcyjne jest zdaniem Drehera dziedzictwo tolerancji religijnej i oddzielnie sfery religijnej od politycznej, a więc pozostawienie wyboru światopoglądowego jednostce. Dodajmy, że właśnie te dwie zasady stanowiły i stanowią filary amerykańskiej demokracji wyrosłej z ducha oświeceniowego. Według Drehera nic gorszego nie mogło się przydarzyć chrześcijaństwu, gdyż dziedzictwo to zawiera „elementy oświeceniowego liberalizmu, czyli zasiew rozpadu chrześcijaństwa”.

Autor wypowiada wiele gorzkich słów o toczącej się debacie na temat obecności religii w przestrzeni publicznej. Nazywa ją wojną kulturową, która dla niego jest nie tylko niepodważalnym faktem, ale i tragiczną rzeczywistością dzisiejszej Ameryki. To, że powstała cała seria studiów kwestionujących samo pojęcie wojny religijnej w USA, zdaje się w ogóle go nie interesować. Przywołać można tytuł jednej z takich zbiorowych prac: „Kultura wojny? Mit spolaryzowanej Ameryki”, wydanej w 2004 r. i dotąd wznawianej. Dla niego jedno jest pewne – największym zagrożeniem dla konserwatywnych chrześcijan na Zachodzie jest „liberalny świecki porządek”. A dlaczego? Rozejrzyjcie się wokół – zdaje się podpowiadać wątpiącym Dreher – to zrozumiecie tę oczywistą prawdę, że liberalizm „wzmacnia naszą kulturową niewolę i prawdopodobnie niczym niepowstrzymaną asymilację następnych pokoleń”.

Czy nie brzmi to swojsko? Podobnej retoryki używają w Polsce nie tylko skrajni publicyści związani ze środowiskiem Radia Maryja, ale także wiele czasopism określających się jako centroprawicowe i umiarkowanie konserwatywne.

Premier z Radiem Maryja

Można oczywiście wzruszyć ramionami i powiedzieć, że urok pluralizmu polega na tym, że każdy wybiera to, co uważa dla siebie za właściwe. Tak też na propozycję alternatywy kulturowej i religijnej Drehera patrzy większość obserwatorów sceny politycznej i religijnej w USA. Jednak sytuacja staje się poważna, gdy nie tylko traktuje się ją poważnie, ale wręcz robi wszystko, by wedle zasad proponowanych przez „Opcję Benedykta” kształtować życie publiczne w całym kraju.

Obserwując na początku lipca 27. pielgrzymkę słuchaczy Radia Maryja na Jasną Górę, a zwłaszcza wsłuchując się w słowa uczestniczącego w niej premiera Mateusza Morawieckiego, miałem nieodparte wrażenie, że duch „Opcji Benedykta” jest w Polsce A.D. 2018 jak najbardziej obecny. Wystarczy przypomnieć, że szef rządu powiedział: „Jasna Góra to symbol ducha, nadziei, polskości i oporu”. Dodawał też, nawiązując do swojego niedawnego wystąpienia w Parlamencie Europejskim, że walczył tam „o to, żeby Polska miała prawo i możliwość sama decydować o tym, kogo chce przyjmować i jaką kulturę chce budować”. Problem polega na tym, że droga proponowana zarówno przez amerykańskiego publicystę, jak i przez szefa pisowskiego rządu prowadzi do cywilizacyjnej izolacji. Nie jest to nic nowego, takie propozycje padały w tej części Europy niejeden raz, ale może warto się zastanowić, czy naprawdę to kierunek, który wybraliśmy w 1989 r.

Stanisław Obirek jest profesorem nauk historycznych, teologiem i antropologiem kultury, pracuje w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego

Fot. Karol Porwich/East News

Wydanie: 2018, 43/2018

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy