Towarzysz Kieliszek

Z gadziej perspektywy

W Wielki Piątek kiełbasy nigdy nie ugryzłem pomimo jej wiszącego, wszechobecnego, wielkanocnego zapachu. W piekle byś się smażył aż do Sądu Ostatecznego za taki grzech śmiertelny, przestrzegała mnie niania Lucia. Przypominała, że ani pętka tknąć mi nie wolno, bo przecież „w Wielki Piątek żydzi nam Chrystusa ukrzyżowali”. W tym czasie powinienem piekielnie Żydów nienawidzić za ów zakaz, ale żalu do nich nie czułem. Po prostu w tym czasie Żydów w moim świętym mieście Częstochowie już nie było, a kiełbasy czekały na święcone.
W Wigilię też mięsa chapnąć nie mogłem. Czemu, intrygowało mnie. Przecież w Wigilię Żydzi Chrystusa nam nie ukrzyżowali, przeciwnie na świat sprowadzili. Post wigilijny łatwiejszy był do zniesienia. Szynka bożonarodzeniowa chudsza była od tej wielkanocnej i w porównaniu z nią wręcz bezwonna. Pachniało karpiem po żydowsku, kapustą i wodą białą od gotowania pierogów. W skrytości pożerałem opłatek, który uwielbiam do tej pory.
W Święto Zmarłych pachniało chryzantemami, wódką i nóżkami. Zimnymi w moim świętym mieście Częstochowie zwanymi. Na emigracji warszawskiej usłyszałem, po prawej stronie Wisły, czyli na Pragie, że zimne nóżki dryglami się zwią, albo studzieniną. Smakowały mniej więcej tak samo jak pod Jasną Górą, tyle że mamusia sprawniej tłuszcz z wierzchu zbierała. Wódka dobra była i tam, i tu.
Zimne nóżki albo drygle, jak teść woli, królowały na świątecznych stypach. Wzbogaconych rybką smażoną, z Liswarty wykłusowaną, kiedy Wąsosz przyjechała. Dobry Jezu, a nasz Panie, daj Mu wieczne spoooczywaaanie, Kłobucko doprawiało ucztę zaśpiewem. Zmarłych w ciągu roku ostatniego należało godnie pożegnać. Łaska wieczna niech im świeci, gdzie króluuują Wszyscy Święci.
Święto Zmarłych to jedyne prawdziwie łączące wszystkich rodaków, niezależnie od aktualnych przekonań. Może dlatego na dni parę przed tym świętem oficjalnie z Kościoła kat. ogłoszono postową liberalizację. Od pierwszego listopada już nie trzeba pościć w Wigilię, czyli powstrzymywać się od pokarmów mięsnych. W ogóle wstrzemięźliwość od mięs przeróżnych obowiązuje w przedziale wiekowym 14-60 lat. Potem człowiek pofolgować sobie już może. Ba, okazuje się, że nawet w adwencie można już zabawy huczne i wesela urządzać! Co się z tym Kościołem powyprawiało? Dziwiłem się, czytając przedświąteczne, prasowe rewelacje. Czyżby do władzy w Episkopacie doszła frakcja prowędliniarska albo jakieś ukryte towarzystwo balangowe? Czyż to nie zwiastun Dobrej Nadziei, że kiedyś do głosu dojdzie i frakcja proseksualna, erotyczna nawet? Zawsze jest nadzieja. Zwłaszcza przed Świętem Zmarłych.
Przed Świętem Zmarłych minister Janik udzielił wywiadu „Super Expressowi”, czytałem go niczym klepsydrę. Bo cóż z tego, że ma on „bardzo ładną żonę”, skoro każdy wie, że pochodzi ona jeszcze z przedministerialnych zasobów. Cóż z tego, że minister potrafi jeszcze niczym marszałek Piłsudski pasjansa ułożyć. Skoro publicznie deklaruje, że „Piję mniej” i dodaje: „Nie lubię pić w celach bezideowych. Dla mnie kieliszek to towarzysz albo do kart, a gram coraz mniej, albo do jakiejś interesującej rozmowy”.
Nic dodać, nic ująć, dolać nawet. Od razu widać, że Krzyś Janik, sokół o mołojeckiej sławie, umiera nam na ministerialnej posadzie. Rząd pragmatyczny, bezideowy, to i wypić nie ma tam z kim. Ekipa zgrana, to i do kart nie usiądą. A i z kim też tam siąść „do interesującej rozmowy”, skoro gadania na ćwiartkę wystarczy zaledwie. Cóż pozostaje ministrowi? Siać i strzyc trawę w ogródku.
Święta pachniały mi po staremu zimnymi nóżkami, świeżo nalaną wódką. I trawą ministra Janika.

 

Wydanie: 2003, 45/2003

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy