Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…

Nastroje społeczne sięgają poziomu bruku. Propaganda rządowa, która przed Euro ogłaszała wzmocnienie polskiej gospodarki dzięki turniejowi piłkarskiemu, zupełnie się rozminęła z rzeczywistością. Już prawie jedna trzecia pracujących Polaków (31%) boi się utraty pracy, a bezpiecznie w firmie czuje się mniej niż połowa zatrudnionych (49%) – wynika z sondażu ARC Rynek i Opinia. Aż 40% badanych uważa, że miałoby problem ze znalezieniem nowego zatrudnienia.
Jednak nie tylko pracownicy mają podłe nastroje. Również przedsiębiorcy nie mają wesołych min. Po tegorocznej fali bankructw firm budowlanych i biur podróży okazuje się, że w ciągu ośmiu miesięcy tego roku liczba upadłych przedsiębiorstw jest o 23% wyższa niż w takim samym okresie ubiegłego roku. Firmy nie tylko wyciskają soki ze swoich pracowników, którzy po uwzględnie-
niu poziomu inflacji zarabiają coraz mniej, lecz także przestają być solidne wobec włas-
nych kontrahentów. Prawie połowa przedsiębiorców w badaniach BIG InfoMonitor przyznaje, że ma problemy z zatorami płatniczymi – nie płacą zazwyczaj duże firmy mniejszym. Te drugie muszą cierpliwie czekać albo bankrutują.
Jeśli nawet przychylni rządowi Platformy Obywatelskiej analitycy ekonomiczni przyznają, że na koniec roku może być w Polsce średnio ok. 15% bezrobotnych, to oznacza, że będą powiaty, gdzie bezrobocie osiągnie poziom 25-30%. A to już tworzy stan katastrofy społecznej.
O ile jeszcze kilka lat temu sytuację rozładowywały wyjazdy zagraniczne za pracą, o tyle teraz ten mechanizm, choć wciąż działa, jest nieco mniej atrakcyjny. Nie z powodu poprawy sytuacji na polskim rynku pracy, ale z powodu jej pogorszenia na zachodnioeuropejskich rynkach pracy, gdzie bezrobocie też wzrosło, a dodatkowo przybyło sporo konkurencji w postaci emigrantów ze Wschodu i z Południa. Oni są w stanie pracować za jeszcze mniejsze pieniądze niż Polacy.
Pomijając globalny kryzys kapitalizmu, są również lokalne powody takiego stanu rzeczy. Właśnie rozpoczyna się nowy rok akademicki. W tym samym czasie dowiadujemy się, że w kolejnym konkursie grantów Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych wśród 536 docenionych projektów badawczych jest tylko jeden z Polski. I znowu rozpoczyna się lament nad polską nauką, ale nikt nie spyta min. Barbary Kudryckiej, dlaczego wydajemy takie nędzne grosze na badania naukowe i polskie uczelnie publiczne.
Pozycja polskich osiągnięć naukowych jest wprost proporcjonalna do wydatków z budżetu. Jakość kosztuje i nie ma nic za darmo. Środków do podziału jest zawsze za mało, ale trzeba dzielić mądrze. Nie wiem, czy rzeczywiście potrzebne są kolejne zabawki dla polskiej armii. Czy to jest naprawdę najlepsza inwestycja w rozwój naszego społeczeństwa?
Po co prężyć muskuły i wymachiwać szabelką, kiedy służba zdrowia leży, nauka ledwo dyszy, a środki na pomoc socjalną, zamiast zwiększać, zgodnie z dogmatami neoliberałów wciąż się tnie? Tego nikt nie wie. W dzisiejszych czasach inwestycja w naukę i kapitał kulturowy obywateli to najlepiej wydane środki. Rząd PO uważa jednak inaczej.
Dopóki ważniejsze będą wydatki na IPN, na bezsensowne – z punktu widzenia interesu Polski – wojskowe misje okupacyjne, na archaiczne ulgi finansowe dla Kościoła, to mentalnie wciąż będziemy społeczeństwem postfeudalnym.
Trudno budować konkurencyjność gospodarki tylko na taniej sile roboczej, która pracuje coraz dłużej za coraz mniejsze pieniądze. Tak można było budować bogactwo w feudalizmie lub we wczesnym kapitalizmie. Dziś bardziej się liczy myśl innowacyjna niż machanie łopatą.
W późnym kapitalizmie, gdzie ważniejsza dla oliwienia gospodarki jest konsumpcja niż produkcja (szczególnie ta przestarzała), bez zasobnych konsumentów trudno napędzać rozwój gospodarczy. A w Polsce większość wydatków pochłaniają sprawy przyziemne – opłaty za mieszkanie czy żywność. Na bardziej wyszukaną konsumpcję większości Polaków po prostu nie stać.
Gorzej, jeśli rozbudzone aspiracje absolwentów coraz biedniejszych i gorszych polskich uczelni napotkają bariery strukturalne, które sprowadzą ich na ziemię i pozbawią resztek złudzeń. Czy wówczas reklamy mamiące „nieograniczonymi możliwościami” staną się zapalnikiem buntu pokoleniowego? Na razie zwycięża chęć dostosowania się za wszelką cenę do obecnego porządku. Ale coraz bardziej rozchwiany ład polskiego „realnego kapitalizmu” ma coraz mniejsze możliwości absorpcji kolejnych roczników wychowanych na reklamie telewizyjnej i zapewnieniach o tym, że „rynek daje wielkie możliwości”. Zapomniano im dopowiedzieć, że daje, ale tylko wybranym.

Wydanie: 2012, 38/2012

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk

Komentarze

  1. sugadaddy
    sugadaddy 29 września, 2012, 22:07

    Faktycznie marne grosze wydajemy na naukę, ale za to miliardy wydajemy na nie swoje wojny, igrzyska dla motłochu i oczywiście na KK, którego głównym zadaniem jest krzewienie ciemnoty i który bardzo jest zadowolony z takiego stanu rzeczy. Tak to bywa w kraju rządzonym przez dewotów, a nawet fanatyków religijnych.
    sugadaddy

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy