Plagiatowe eldorado

Plagiatowe eldorado

Kradzież własności intelektualnej dotarła do prestiżowych uczelni

Dr hab. n. med. Marek Wroński – publicysta naukowy

Czy to pan jako pierwszy podał w wątpliwość dorobek naukowy byłego rektora Uniwersytetu Gdańskiego prof. Jerzego Gwizdały?
– Ja tylko publicznie podniosłem ten fakt w artykule na łamach miesięcznika „Forum Akademickie”, ale pierwsza wszczęła alarm (poinformowana anonimowo o zapożyczeniach) prof. Monika Marcinkowska z Uniwersytetu Łódzkiego, notabene recenzentka w postępowaniu profesorskim Jerzego Gwizdały. Na początku października 2019 r. napisała do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów list, w którym oświadczyła, że znalazła plagiat i wycofuje pozytywną opinię. Zarzuty sprawdzano i potwierdziły się, co spowodowało zwrot dokumentów profesorskich przez Kancelarię Prezydenta. Co ważne, prof. Marcinkowska wykryła plagiat w dorobku naukowym prof. Gwizdały już po napisaniu pozytywnej opinii na temat kandydata na profesora, skierowanej do CKST. 28 września br. Centralna Komisja unieważniła postępowanie profesorskie rektora Gwizdały.

Plagiat a sprawa polska

W odpowiedziach i komentarzach Uniwersytetu Gdańskiego pojawia się głównie pańskie nazwisko jako autora artykułu „Wstrzymana profesura” we wrześniowym numerze „Forum Akademickiego”. To 185. odcinek comiesięcznego cyklu publikacji „Z archiwum nieuczciwości naukowej”.
– Problem plagiatów w polskiej nauce się zaostrza. Gdy rozmawialiśmy ostatni raz przed 12 laty, rocznie w kraju wykrywano kilkadziesiąt plagiatów. Dziś jest ich znacznie więcej, a różnica jest jakościowa. Wcześniej do kradzieży własności intelektualnej w nauce dochodziło na uczelniach mniej znanych, można powiedzieć prowincjonalnych. Teraz to zjawisko dotarło do uczelni prestiżowych. Jeśli taką nieuczciwość popełniał np. rektor czy wykładowca Wyższej Szkoły Kupieckiej, problem nie wydawał się znaczący. W ostatnim roku takie wpadki zaobserwowano u rektorów wyższych szkół zawodowych w Nowym Targu i Nowym Sączu. Obaj zaprzeczyli posądzeniom o plagiat, senaty tych uczelni milcząco zaakceptowały „tłumaczenia” i nic nie zrobiono, aby zweryfikować doniesienia prasowe. Jednego minister nauki już odwołał, a drugi jeszcze pełni obowiązki. Gdy za kilka tygodni zakończy się dyscyplinarne postępowanie wyjaśniające w jego sprawie, nie mam wątpliwości, że odpowiednie kroki zostaną przez nowego ministra nauki podjęte. Przypadek prof. Gwizdały, byłego rektora dużej i znanej uczelni, to już znaczna różnica jakościowa.

Prof. Gwizdała sam zrezygnował z funkcji rektora, chociaż wybrano go na drugą kadencję. Ma pan ogromną siłę sprawczą, skoro może nie tylko skłonić rektora do ustąpienia ze stanowiska, ale także zablokować jego starania o nominację belwederską.
– Prasa czasami ma dużą siłę rażenia, ale w takim przypadku może to zrobić każdy, kto przedstawi dowody naukowej nieuczciwości i zgłosi je do Centralnej Komisji albo do Kancelarii Prezydenta. Jednak prezydentowi RP odebrano prawne możliwości unieważniania tytułów profesorskich już przyznanych, w sytuacji gdy po jakimś czasie odkryto nierzetelność naukową i dobre praktyki naukowe wymagają, aby nominację profesorską unieważnić. Wicepremier Jarosław Gowin jako minister nauki i szkolnictwa wyższego mógł wprowadzić do nowych przepisów zasadę, że nieuczciwie zdobyty tytuł powinien być odbierany. Tak było do końca lat 80. i takie uprawnienia mieli Rada Państwa i jej przewodniczący, ówcześnie nadający nominacje profesorskie. Te zasady pozwalały na oczyszczanie środowiska akademickiego z czarnych owiec, które naruszyły etykę naukową. W wojsku istnieje do dzisiaj kara degradacji i za czyny naruszające prawo można odebrać stopień, w tym generalski. W nauce struktura hierarchiczna wydaje się nie do ruszenia.

Jest pan z zawodu lekarzem, ale podejmuje problemy praworządności i sprawiedliwości w całej nauce, niezależnie od dziedziny. Piętnuje pan plagiatorów po nazwisku. Taka donkiszoteria niektórym może się nie podobać.
– Od 23 lat zajmuję się badaniem patologii w nauce i zgromadziłem na ten temat niemałą wiedzę, ale mocy sprawczej nie mam żadnej. Mogę tylko „krzyczeć publicznie” na łamach branżowego periodyku. „Forum Akademickie” wychodzi w niewielkim nakładzie paru tysięcy egzemplarzy, z czego większość prenumerują uczelnie. Jednak artykuł o nierzetelnościach w nauce jest każdorazowo dostępny w sieci, co zawdzięczam nieżyjącemu już redaktorowi naczelnemu Andrzejowi Świciowi. Jego sukcesor, Piotr Kieraciński, utrzymał ten mój przywilej. Rzeczywiście w Polsce jestem „białym żaglem” na oceanie nierzetelności w nauce. Mam wielu cichych sympatyków w społeczności akademickiej, jak i wielu niechętnych. Co ciekawe, moja działalność wywołuje dużą niechęć prawie wszystkich formalnych ciał zajmujących się w Polsce nauką. Po odejściu ze stanowiska minister Barbary Kudryckiej także Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego stało się dla mnie twierdzą. Nie dostałem od kolejnych ministrów żadnego rzeczywistego wsparcia.

Czy rezygnacja prof. Gwizdały jest de facto przyznaniem się do winy, czy tylko eleganckim gestem, aby sprawa nie naruszyła prestiżu uniwersytetu?

– Formalnie były rektor zasłaniał się stanem zdrowia, ale była to jego kapitulacja. I nie w wyniku mojego artykułu, ale ze względu na oburzenie w środowisku uczelnianym. Rektor otrzymał pewnie jasny sygnał, że albo się poda do dymisji, albo zawiesi go minister. Oczywiście na uczelni, a szczególnie na Wydziale Zarządzania UG, gdzie pracował, mówiono, że rektorowi zdarza się przepisywać z prac innych naukowców. Tym razem doszło do przepisania całych akapitów z dysertacji adiunkta Politechniki Gdańskiej, dr. Błażeja Kochańskiego, w którego przewodzie doktorskim prof. Gwizdała był recenzentem. Była to więc jakby zbrodnia w rodzinie, co już trudno przemilczeć. Środowisko uniwersyteckie było oburzone, chociaż wcześniej nikt w tej plagiatowej sprawie – ciągnącej się od października 2019 r. – nic nie zrobił. Dopiero teraz pojawiło się oświadczenie ponad 20 profesorów belwederskich z UG, a później senatu uczelni.

W królestwie ministra Czarnka

Czy w Polsce istnieje przyzwolenie na przepisywanie cudzych tekstów naukowych i brak szacunku dla praw związanych z ochroną własności intelektualnej?

– Formalnie prawo jest przestrzegane. Urzędnicy i doradcy prezydenta, który przecież sam jest doktorem nauk prawnych, z reguły postępują rzetelnie i zatrzymują niektóre wnioski o nominacje profesorskie, nawet jeśli pozytywnie przeszły przez Centralną Komisję. Przyczyny są różne. Jeśli jednak prezydent złoży już podpis pod nominacją, decyzja jest praktycznie nieodwracalna. Prezydent nie skorzystał w tej mierze z inicjatywy ustawodawczej, tak przynajmniej wynika z moich rozmów z przedstawicielami Centralnej Komisji i doradcami prezydenta. Nawet jeśli jakiś profesor z uwagi na przewinienia kryminalne otrzymał wyrok kilkuletniego pozbawienia wolności, nie unieważnia się takiej profesury, a po wyjściu z więzienia wykłada on na uczelni. Najczęściej z dala od miejsca ukarania, gdzie nikt o dawnych grzechach nie wie lub nie pamięta.

Pan sporo zrobił w tym zakresie.

– Przed laty z pakietem różnych postulatów byłem np. trzy razy u ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, prof. Ryszarda Legutki, i właściwie przyznawał mi rację. Mówiono mi o ewentualnej próbie ustawodawczej ze strony prezydenta Kaczyńskiego w Sejmie, ale po Smoleńsku wszystko się przerwało. Mogła coś uczynić w tej sprawie minister Kudrycka, ale praktycznie „nakryto ją czapkami”, bo w środowisku profesorskim nie jest dobrze widziany przepis o unieważnianiu tytułu profesorskiego. Były wprawdzie legislacyjne próby prof. Kudryckiej wprowadzenia zapisu o unieważnieniu profesury z powodu wykrycia plagiatu lub fałszerstwa i fabrykacji, ale w poselskich poprawkach sejmowych to wykreślono. Z kolei minister Gowin w ustawie 2.0 spowodował likwidację dotychczasowych przepisów z 2003 r., które pozwalały na bezterminowe unieważnienie doktoratów i habilitacji z powodu wykrytych kantów naukowych, w tym plagiatów i innych oszustw.

A jak jest dzisiaj?

– Dzisiaj obowiązuje już tylko Kodeks postępowania administracyjnego, więc po 10 latach od nadania stopnia plagiator może spać spokojnie, bo jego oszustwo się przedawnia. Mimo wielu apeli i formalnych wniosków Centralnej Komisji oraz obecnie Rady Doskonałości Naukowej – dwóch centralnych organów nadzorujących nadawanie stopni naukowych – w ostatnim roku urzędowania w MNiSW wicepremier Gowin nic na tym polu nie zrobił. W tej sprawie – ustawowej i bezterminowej możliwości unieważniania nierzetelnych stopni doktorskich i habilitacyjnych, profesorowie, zarówno ci z prawa, jak i ze środka czy z lewa, są zjednoczeni: stare przepisy bezwzględnie powinny zostać przywrócone.

Udowodnienie fałszerstwa i plagiatu kładzie się cieniem na opinii naukowca. Co jest główną przyczyną wzrostu liczby nierzetelnych zapożyczeń i plagiatów?

– Brak widocznej reakcji środowiska akademickiego. W USA, gdzie przez wiele lat pracowałem naukowo, zarzut plagiatu czy innego oszustwa naukowego powoduje, że władze uczelni z miejsca nakazują komisyjne zbadanie sprawy. Biorą w tym udział specjaliści z danej dyscypliny, a nie prawnicy. Po udowodnieniu zarzutów naukowiec jest z reguły usuwany z pracy. Plagiaty oczywiście i tam się zdarzają, ludzie są wszędzie tacy sami. Niekiedy decydują się zrobić coś najmniejszym wysiłkiem, bo jest konkurencja, konkursy o granty itd.

Czy uczelnia ponosi jakieś konsekwencje, jeśli zaniedba sprawę?

– Jeśli zbagatelizuje doniesienia o nierzetelności pracowników, może zapłacić kary sięgające kilkudziesięciu milionów dolarów. Organy rządowe (w tym prokuratura federalna) mocno biją takich winnych po kieszeni. Wiadomo wtedy, że kolejne kierownictwo uczelni już dopilnuje, aby nie płacić 112 mln dol. kary za brak reakcji na nierzetelność naukowca. Uczelnia wydaje milion dolarów, zatrudnia rzecznika rzetelności naukowej i wprowadza prewencję nierzetelnych zachowań wśród doktorantów i nauczycieli akademickich. Szkolenia są przymusowe i trwają cały rok akademicki.

Jak pan ocenia programy służące do weryfikacji samodzielności prac naukowych, magisterskich, doktorskich, habilitacyjnych? Jest ich sporo. Czy skutecznie wykrywają zapożyczenia?

– Oczywiście, ale nawet bez nich można sobie poradzić. Wystarczy w wyszukiwarce napisać kilka zdań z danej publikacji i Google to wyszukuje. Czasem plagiator stara się przerobić niektóre zdania, ale kopiuje całą bibliografię z pracy „kolegi”. I jeszcze, jak prof. Gwizdała, tłumaczy, że wszyscy robią tak samo, bo to należy do specyfiki dyscypliny. Obecnie nawet poprzez system tłumaczący tekst z innego języka można wykryć zapożyczenia z publikacji obcojęzycznej. Tak jest z pracą habilitacyjną znanego komentatora politologa, dr. Bartłomieja Biskupa, który w kilkunastu miejscach zaczerpnął pewne stwierdzenia z pracy angielskojęzycznej. Naukowiec zasłania się tym, że wymienia rzeczoną pracę w bibliografii, jednak sformułowania wzięte od kogoś innego traktuje jak własne, nie umieszcza ich w cudzysłowie. Z kolei  inny politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, dr hab. Jarosław Szymanek, splagiatował pracę swojej magistrantki. Sprawa wyszła na jaw i rzecznik dyscyplinarny uczelni zażądał dla niego nagany.

Bardzo dobrze zrobił.

– Niedobrze. To tak, jakby dla kierowcy, który po pijanemu przejechał na pasach staruszkę, prokurator zażądał tygodnia prac społecznych. Przed wojną taki docent byłby towarzysko skończony i bojkotowany przez środowisko. Nikt by mu ręki nie podał. Dr Szymanek jak gdyby nigdy nic pracuje w Biurze Analiz Sejmowych.

Granice ściągania?

Czy jest jakaś dopuszczalna granica przepisywania cudzych tekstów? Mówi się, że można wykorzystać bez posądzenia o plagiat do 30% cudzych publikacji.

– To ja zapytam, czy może pan ukraść jeden cukierek ze sklepu. Znam prace prestiżowych autorów, w których pojawiły się dwa zdania z cudzego artykułu, i te prace zostały unieważnione. Wszystko zależy od stopnia uczciwości autora. Takie parę zdań darujemy młodym asystentom czy studentom, ale samodzielny pracownik naukowy nie może bezkarnie przepisywać. Co to za problem wyróżnić cytat, dać odnośnik, cudzysłów? Przecież wszyscy korzystamy z wiedzy i dorobku poprzedników. Nasze prace nie powstałyby bez ich wkładu, ale uszanujmy to, nie przywłaszczajmy sobie pracy innych.

Jest pan także dziennikarzem i publicystą naukowym. Gdzie bywa więcej plagiatorów, wśród uczonych czy dziennikarzy?

– Trudno powiedzieć, bo w świecie dziennikarstwa o nierzetelnościach w ogóle się nie mówi. Plagiatorzy i plagiatorki wygłaszają mądre opinie na czołowych stronach ważnych gazet i czasopism. Z drugiej strony bez działania prasy drukowanej i innych mediów nierzetelności w nauce nigdy by się nie przedostały do wiadomości publicznej. Sprawa rektora Gwizdały poruszyła opinię UG dzięki publikacjom red. Krzysztofa Katki z gdańskiej „Gazety Wyborczej”. Opublikował on fragmenty artykułu rektora i dysertacji dr. Błażeja Kochańskiego. Ten ostatni ujawnił, że prof. Gwizdała przepisał do swojego artykułu znaczną część jego pracy doktorskiej – bez odnośnika. Gdyby nie „GW”, a cztery dni wcześniej „Forum Akademickie”, nikt na uczelni nie zrobiłby żadnego ruchu, aby zdymisjonować nierzetelnego naukowca, który publicznie deklarował, że „Wroński go niesłusznie oskarża”.

Nie odpuści mu pan?

– Obecnie Centralna Komisja otrzymała mój oficjalny wniosek, aby unieważnić habilitację Gwizdały z października 2011 r., gdyż jest tam wiele obszernych fragmentów z przepisanym tekstem różnych autorów. To wzmacnia moją opinię, że były rektor od dawna posługiwał się stylem „plagiat łatkowy”, czyli kilka zdań stąd, kilka stamtąd, i tak w kółko.

To niejedyna taka sprawa.

– Warto wiedzieć, że także byłemu prorektorowi ds. studenckich UG w latach 2008-2012, dr. hab. Józefowi Włodarskiemu, historykowi i emerytowanemu profesorowi UG, w roku 2018 zarzucono plagiat książki profesorskiej, monografii habilitacyjnej, a w roku 2019 – doktoratu. Zarzuty odpowiednie komisje wydziałowe potwierdziły i toczą się postępowania unieważniające, które dotyczą habilitacji i doktoratu. Przewód profesorski został przez zainteresowanego cofnięty, a rektor Gwizdała na wniosek rzecznika dyscyplinarnego, dr. prof. Mariusza Bogusza, ukarał prof. Włodarskiego symbolicznym upomnieniem. Jest to mocny sygnał dla Uniwersytetu Gdańskiego, aby wprowadzić systemową prewencję nierzetelnych zachowań akademickich, w czym nowemu rektorowi chętnie pomogę.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2020, 47/2020

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy