Plan internowania Jaruzelskiego

Plan internowania Jaruzelskiego

PHOTO: EAST NEWS/MAREK MICHALAK STAN WOJENNY W POLSCE, GDANSK - GRUDZIEN 13-18/1981. Stan wojenny w Polsce, ograniczenie praw obywatelskich wprowadzone w nocy z 12 na 13 XII 1981 w celu zahamowania aktywnosci spoleczenstwa dazacego do gruntownej reformy ustroju spoleczno-politycznego PRL. Przygotowywany od sierpnia 1980, uzasadniany grozba zamachu stanu i przejecia wladzy przez opozycje skupiona w "Solidarnosci", zalamaniem gospodarki, mozliwoscia interwencji radzieckiej. Przepisy stanu wojennego ograniczaly podstawowe prawa obywatelskie, wprowadzily m.in. godzine milicyjna (do maja 1982), zawiesily dzialalnosc organizacji spolecznych i zwiazkow zawodowych.

W Warszawie miała lądować dywizja desantowa gen. Aczałowa, by opanować najważniejsze budynki administracji państwowej i aresztować polskie władze Dyskusja o 13 grudnia i stanie wojennym nie jest dziś dyskusją o historii Polski, o polityce, o wyborach, które trzeba było podejmować. To kolejne pole bitwy o tzw. pamięć, o sztandar. Historycy nie są potrzebni, tu się woła politruków. Dziś i PiS, i KOD chciałyby tę datę zawłaszczyć, wykorzystać. KOD jako dzień, w którym manifestuje się obronę demokracji. PiS jako dzień walki z „komuną”. Zamiast prawdy budowany jest mit. Mit jednorodnego społeczeństwa, które chciało wolności, ale zostało zdławione przez gen. Jaruzelskiego i ZOMO. Bo Jaruzelski chciał panować w imię komunizmu. Tak oto w przestrzeń publiczną wtłaczane jest kolejne kłamstwo. Społeczeństwo w grudniu 1981 r. wcale przecież nie było jednorodne, poparcie dla Solidarności się zmniejszało i to pozwoliło gen. Jaruzelskiemu na przeprowadzenie całej operacji w miarę płynnie, bez większych ofiar. Teza, że po jednej stronie stało zjednoczone społeczeństwo, a po drugiej jakieś niewielkie grupki ZOMO, jest nieprawdą. Nieprawdą jest też, że stan wojenny został wprowadzony – jak pokazują media – tylko po to, by dławić naród i bronić przywilejów rządzących. Owszem, stan wojenny był złem, przyznawał to także Wojciech Jaruzelski, ale jego jedyną alternatywą była interwencja wojskowa Moskwy, czyli zło stukrotnie większe. Solidarność – odpływ zwolenników Historycy badający czas Solidarności wskazują, że mniej więcej od I zjazdu związek zmienił politykę. Wcześniej akcentował wolę współpracy z władzami, w wewnętrznych debatach mówiono o konieczności samoograniczenia, uznania realiów politycznych tamtego okresu. Wielki Brat czuwał i nikt sobie nie wyobrażał, by pozwolił na oderwanie Polski, na odcięcie 27 dywizji stacjonujących na terenie ówczesnej NRD. Sygnałem, że takie podejście zaczęło się zmieniać, były wyniki wyborów przewodniczącego. Wygrał je Lech Wałęsa, ale otrzymał niewiele ponad 55% głosów. Było już więc wiadomo, że będzie musiał dostosowywać politykę związku do radykałów. Oni zaś mieli coraz więcej do powiedzenia. Podczas grudniowego spotkania Prezydium Komisji Krajowej z szefami regionów w Radomiu Zbigniew Bujak, szef Regionu Mazowsze, mówił bez ogródek: „W tej chwili jako Związek krążymy jak sęp nad trupem, który trochę się rusza, ale już wiadomo, że oczy mu można wydziobać. Należy przygotować w szczegółach strajk generalny, który i tak nas czeka”. I dodawał: „Należy powołać już teraz Społeczną Radę Gospodarki Narodowej, która będzie mogła wystąpić z propozycją rządu tymczasowego. Czynne działania podejmowane w czasie strajku oznaczają, że tego władza nie wytrzyma i tutaj musi dojść do próby sił, i tutaj się musi okazać, po której stronie stanie milicja czy wojsko”. Głos Bujaka nie był w Radomiu najważniejszy, ale dość dobrze pokazuje nastroje coraz większej części działaczy. Związek, jego trzon, wyraźnie się radykalizował. Opisywał to Bogdan Borusewicz: „Ruch nabrał własnej dynamiki, stając się – wbrew logice – coraz bardziej radykalny (ale tylko werbalnie). W pewnym momencie wybrani demokratyczni działacze stracili kontakt z rzeczywistością. (…) Nastąpił amok. Przestano myśleć kategoriami politycznymi, a zaczęto mistycznymi – że jak się powie słowo, to stanie się ono ciałem. Czyli jak powiemy: »oddajcie nam władzę«, to władza znajdzie się w naszych rękach”. Jarosław Kaczyński, po latach, w rozmowie z Teresą Torańską stwierdził zaś: „Gdybym nawet nie był pełnomocnikiem Moskwy, a musiał tutaj rządzić, tobym z Solidarnością jakoś się rozprawił, bo razem z nią rządzić by się nie dało”. Tę ekstremę ludzie widzieli, odpychała ich ona od związku. Jesienią 1981 r. Solidarność, radykalizując się, ogłaszając kolejne marsze i protesty, traciła w społeczeństwie poparcie. Potwierdzały to badania OBOP. Wynikało z nich, że zaufanie społeczeństwa do kierownictwa Solidarności od września do listopada 1981 r., czyli w ciągu dwóch miesięcy, spadło z 74% do 58%. A jednocześnie wzrosło zaufanie do rządu Jaruzelskiego – z 30% do 51%. Dlaczego tak się działo? Wyjaśniał to wtedy w Radomiu Karol Modzelewski: „Związek nie jest silniejszy, niż był, jest słabszy, niż był. Znacznie słabszy i każdy działacz o tym wie; występuje zmęczenie kryzysem, niekończącymi się kolejkami. W związku z tym są ludzie, którzy mają nam za złe przeciąganie obecnego stanu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 50/2016

Kategorie: Historia, Kraj