Platforma zaczyna od nowa?

Platforma zaczyna od nowa?

W PO ustalono już, kto znajdzie się w nowych władzach

Donald Tusk na czele partii, Jan Rokita szefem klubu – taki podział ról ma nastąpić na przyszłotygodniowym kongresie Platformy Obywatelskiej.
Nastroje wśród działaczy PO są niewesołe. I nic dziwnego, skoro najnowszy sondaż opinii publicznej daje Platformie 12% poparcia, czyli o 2% mniej w porównaniu z ubiegłym miesiącem. Wynik tym bardziej bolesny, że Platforma dała się wyprzedzić i konkurencyjnemu Prawu i Sprawiedliwości i Samoobronie. – A przecież, według zapewnień liderów partii, poparcie miało gwałtownie rosnąć, a nie spadać – mówią rozżaleni działacze terenowi PO. Ale politycy Platformy uspokajają, że obecne 12% to i tak dużo, bo przecież notowania sięgały i 8%. Zdaniem posła Bronisława Komorowskiego, popularność Platformy będzie coraz większa, bo ugrupowanie nie tylko zmienia przywódców, ale w ogóle styl działania.
Ratunkiem dla tracącej sympatyków PO ma być odejście od rządów trójki Płażyński-Tusk-Olechowski (triumwiratu) na rzecz silnego, jednoosobowego przywództwa, a co za tym idzie, roszady personalne. Zaakceptować je ma Kongres PO, który odbędzie się 1 czerwca w Warszawie. Wybiera się na niego aż 2,7 tys. delegatów, ale niespodzianek raczej nie będzie. Najpoważniejszą uchwałą kongresu będzie zmiana statutu, według którego szef partii jest jednocześnie przewodniczącym klubu parlamentarnego. Delegaci mają zdecydować o rozdzieleniu tych funkcji, a to oznacza wybory nowego przewodniczącego, wiceprzewodniczących oraz sekretarza partii. Aby uniknąć sporów podczas zjazdu, rozmowy o nowym rozdaniu zaczęły się już kilka miesięcy temu. Jednak dopiero teraz politycy Platformy ostatecznie ustalili między sobą podział stanowisk.
Na czele partii stanie Donald Tusk wywodzący się z KLD, później z UW. Jego pozycja będzie bardzo silna (będzie jednocześnie szefem Rady Krajowej, najwyższej władzy PO między kongresami). W ten sposób odpowiedzialność za sukcesy, ale i porażki spadnie już tylko na jedną głowę. Zgodnie z umową, skoro szefem partii będzie liberał, przewodniczącym klubu zostanie konserwatysta. W ten sposób drugą co do ważności osobą w ugrupowaniu stanie się wywodzący się z SKL Jan Rokita. Jeszcze kilka miesięcy temu byłoby to niemożliwe, gdyż według wcześniejszych planów funkcja ta miała przypaść Maciejowi Płażyńskiemu, ale były marszałek, rezygnując z przewodniczenia PO, podziękował też za zaszczyt bycia szefem klubu. Rokita zaś lizał rany po porażce w wyborach na prezydenta Krakowa. Jego pozycja wewnątrz ugrupowania wzmocniła się dopiero za sprawą Komisji Śledczej, w której wyrósł na gwiazdę. Dodatkowym, choć nieprzeważającym argumentem za jego kandydaturą na to stanowisko był jego dorobek parlamentarny. Jest on jedynym posłem PO, który w Sejmie zasiada nieprzerwanie od 1989 r., a więc już piątą kadencję.
Wśród kandydatów wymieniani byli również konserwatyści Bronisław Komorowski i Zyta Gilowska, uważana za najbardziej aktywnego posła w Platformie (w kuluarach Sejmu żartuje się, że to jedyny poseł tego ugrupowania, który nosi spodnie). Gilowską przez pewien czas typowano nawet na szefa partii, ale ostatecznie uznano, że chociaż merytorycznie jest świetna, brakuje jej politycznego instynktu. Koledzy mieli jej też za złe, że często zdarza się jej wypowiadać w imieniu partii bez wcześniejszego uzgodnienia stanowiska. – Wiele osób się wściekło, gdy Gilowska na łamach „Rzeczpospolitej” wypowiedziała się na temat konkubinatu. Z nikim nie uzgadniała stanowiska wobec tej drażliwej sprawy, a ton jej wypowiedzi był dość ostry. W interesie Platformy z pewnością nie leżało zrażanie sobie osób bardziej tolerancyjnie nastawionych do wolnych związków – wyjaśnia nam jeden z posłów.
Przeciwnicy Gilowskiej wypominają jej, że jest zbyt dużą indywidualistką, nie lubi się podporządkowywać, jest chimeryczna i często nie kryje swojego rozczarowania kolegami z PO. – Nie może też być tak, że Gilowska chodzi do PiS i krytykuje swoich. Narzeka, jak jej źle w PO, i że nie może się z nikim dogadać we własnym klubie. To absurd – zwierza się polityk PO.
Obawiano się także, że prof. Gilowska jako szef partii będzie równie oderwana od rzeczywistości i wyborców jak Leszek Balcerowicz w Unii Wolności. Nie chciano popełnić tego samego błędu, ale też trudno było nie nagrodzić pracowitości posłanki. Podczas kongresu Donald Tusk zaproponuje ją na jedynego na razie wiceprzewodniczącego.
W statucie ma się znaleźć zapis, że przewodniczący będzie miał trzech zastępców. Jednak według ustaleń, na razie pozostaną dwa wakaty. Nieoficjalnie mówi się, że ma to związek z ewentualnym przejściem do Platformy części polityków UW lub RS i SKL (ale jak zapowiadają liderzy PO, już na innych zasadach niż przed wyborami w 2001 r.). Gdyby udało się przyciągnąć działaczy tych ugrupowań, na ich liderów czekałoby już miejsce we władzach.

Olechowski zapłacił i…

Do gry wraca też Andrzej Olechowski, stojący do tej pory na uboczu. Były minister spraw zagranicznych nie angażował się zbytnio ani w pracę samej partii, ani tym bardziej klubu. Rzadko widywano go na imprezach organizowanych przez Platformę. Po klęsce w Warszawie Olechowski sam zresztą skazał się na polityczną banicję. Kiedy znudziło mu się pozostawanie na bocznym torze, okazało się, że nie jest już PO tak bardzo potrzebny. Gdy w lutym chciał poprowadzić kampanię proeuropejską, Płażyński i Tusk sprzeciwili się temu. Za pretekst posłużyło to, że Olechowski nie był formalnym członkiem partii. Tuż przed kongresem wyborczym wstąpił jednak do PO i zapłacił zaległe składki. 1 czerwca ma zostać szefem Rady Programowej. Liczył na nieco więcej, bo na szefowanie Radzie Krajowej, ale udało się go przekonać, aby na czele RK stanął – jak w większości ugrupowań – szef całej partii. Obawiano się, że rozdzielenie tych funkcji może doprowadzić do konfliktu między dwoma liderami. Z drugiej strony, nie chciano tracić Olechowskiego, mimo przegranej w Warszawie nadal znanego polityka. – Właściwie na potrzeby Olechowskiego skrojono Radę Programową, tak aby polityk jego formatu mógł się w niej odnaleźć – przekonywał nas jeden z rozmówców. Nieoficjalnie mówi się, że współzałożyciel PO zgodził się nieco spuścić z tonu w zamian za stanowisko sekretarza generalnego partii dla związanego z nim Pawła Piskorskiego.
Do tej pory mówiło się, że Piskorski marnuje swój talent organizacyjny i medialny, jakim wykazał się jako prezydent stolicy. Nie bez znaczenia okazał się także fakt, że były prezydent stolicy cieszy się dużym poparciem wśród mazowieckich działaczy. W parlamentarnej ekipie Piskorskiego wymienia się posłankę Fogler, posłów Jerzego Hertla i Łukasza Abgarowicza. Wprawdzie dotychczas Piskorski był jednym z wiceprzewodniczących PO, ale de facto będzie miał znacznie większe wpływy niż obecnie.
Piskorski wygrał rywalizację z Grzegorzem Schetyną, prawą ręką Donalda Tuska. To były działacz NSZ, były prezes mistrzowskiego klubu koszykówki Idea Śląsk Wrocław i co ważniejsze dla kasy partii – ma bardzo dobre kontakty z biznesem. Schetyna nie awansuje, ale utrzyma funkcję sekretarza klubu poselskiego.
W Platformie zastanawiają się teraz, co zrobi Maciej Płażyński. Czy zostanie w PO, czy też zdecyduje się na zakładanie nowej formacji lub przyłączenie się do jakiejś istniejącej? Politycy PO nie bez złośliwej satysfakcji twierdzą, że były marszałek nie odejdzie z PO, bo nie ma dokąd. Bracia Kaczyńscy go nie chcą, nie wypaliły rozmowy z szefem Ruchu Społecznego, Krzysztofem Piesiewiczem. Teraz rozmawia z pozostającym w konflikcie z Piesiewiczem Jerzym Buzkiem. Drogę do SKL ma mu odciąć wybór Rokity na szefa klubu. W Platformie liczą, że Rokita jako były szef Stronnictwa dogada się z dawnymi kolegami i przeciągnie ich do PO. Los inicjatyw Aldony Kameli-Sowińskiej i Jerzego Kropiwnickiego pokazuje, że nie ma już miejsca na kolejne ugrupowanie prawicowe, więc zakładanie czegoś nowego mija się z celem. Za Płażyńskim nie opowiedzieli się nawet posłowie z Pomorza.
W PO nie brakuje polityków kąśliwie wypowiadających się o byłym szefie ugrupowania. – A kto to jest Płażyński? – śmieje się jeden z nich. – Znalazł się na takim marginesie, że już go nawet nie widać.
W ostatnich miesiącach działacze terenowi nie kryli rozgoryczenia, że właściwie z ich zdaniem nikt się nie liczy. Nie mieli nawet wpływu na to, kto zostanie ich liderem w regionie. Do tej pory szefami organizacji byli ludzie z nadania, liderami w regionie zostawali automatycznie mający największe poparcie posłowie z poszczególnych regionów. Po kongresie natomiast to zwykli członkowie mają wybierać swoich przewodniczących, zarówno na szczeblu lokalnym, jak i ogólnokrajowym. Ma to udemokratyzować działanie partii i jednocześnie ożywić ją.

Letarg Platformy

Nie da się ukryć, że sukcesy PO skończyły się dwa lata temu, kiedy zdobyła drugie miejsce w wyborach parlamentarnych z poparciem 12,7%. Później były już tylko mniejsze lub większe porażki, takie jak sromotna przegrana Andrzeja Olechowskiego w wyborach na prezydenta Warszawy bądź kiepskie wyniki w wyborach samorządowych. Czy zmiany kadrowe wpłyną na poprawę notowań? A Platforma w pełni sobie zapracowała na spadek popularności. Podczas gdy w klubie Samoobrony wrze jak w ulu, w pokojach poselskich PO niewiele się dzieje, nie widać ani zabieganych posłów, ani zapracowanych asystentów. Po piątkowych porannych głosowaniach ze świecą szukać w Sejmie parlamentarzystów tej partii. PiS organizuje nawet kilka konferencji prasowych w tygodniu, a w PO to rzadkość. Wbrew zapowiedziom, Platforma nie zasypała też Sejmu lawiną projektów ustaw. – Po co to robić, skoro jako opozycja i tak nie mamy szans na przeforsowanie zmian? Lepiej nie marnować energii na pisanie projektów, które pójdą do kosza, tylko wprowadzać zmiany do projektów, które wnosi SLD – twierdzą działacze.
Ale dla obserwatorów życia politycznego taki sposób myślenia świadczy tylko o letargu i niemocy, jakie ogarnęły polityków PO.
Dla posła z Wielkopolski, Michała Stuligrosza, wymiana na stanowisku przewodniczącego partii nie poprawi sytuacji. – Postawiono w Platformie na ludzi, którzy stawali na pierwszej linii w innych, przegranych ugrupowaniach. To był błąd – przekonywał poseł Stuligrosz w jednej z regionalnych gazet.
Doły sądzą, że Platformie brakuje entuzjazmu, inicjatywy, charyzmy i wyrazistości. Są rozgoryczone, że coraz częściej przegrywają rywalizację o wyborców z partią braci Kaczyńskich. Sytuacja jest tym trudniejsza, że kurczy się ich naturalny elektorach, czyli klasa średnia. Z coraz większym rozdrażnieniem spoglądają też na sukcesy politycznego konkurenta – PiS.
Działacze terenowi mają za złe, że liderzy zmarnowali ogromną szansę i nadzieje, jakie pokładano w ugrupowaniu powstałym po wyborach prezydenckich. Z PO nie udało się zrobić partii masowej o silnych strukturach regionalnych. Teraz zapowiadają, że jeśli po kongresie w partii nic się nie zmieni, to najprawdopodobniej poszukają miejsca w innym ugrupowaniu.
Właściwie wszyscy politycy, którzy znajdą się we władzach, do tej pory też mieli wpływ na to, co działo się w partii. Czy „stare twarze” tchną nowego ducha w Platformę?

Wydanie: 2003, 22/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy