Na plecach listonoszy do władzy

Na plecach listonoszy do władzy

25 tys. ludzi poniesie konsekwencje, jeśli wybory prezydenckie się nie udadzą

Próby dotarcia do listonoszy przez znajomych, szefów związków pocztowych, a nawet posłankę zakończyły się fiaskiem. Pozostaje polegać na sobie. Czatuję na listonosza. Idzie. Ma chód starego człowieka, zmęczonego, ciągnie za sobą dwukołowy wózek, jeszcze nie do końca opróżniony, choć już minęła godz. 15. Zatrzymuje się, ściąga z twarzy maseczkę (jeszcze nie obowiązuje nakaz noszenia) i widzę twarz młodego mężczyzny. Zapala papierosa i zaciąga się dymem. Jest zaskoczony, gdy proszę o rozmowę o tym, jak to jest, kiedy zawód staje się najbardziej strategicznym w kraju. I o tym, jak się pracuje w czasach zarazy.

Słyszał, że ludzie obchodzą listonosza szerokim łukiem, a niektórzy mówią złośliwie: „O, wysłannik śmierci idzie”. Ale on z tym się nie spotkał. Nie chce rozmawiać. Usprawiedliwia się. Nie ufa, że pozostanie anonimowy. Boi się utraty pracy za nielojalność wobec firmy. Chce utrzymać swój etat, chociaż to jeden z najgorzej płatnych zawodów w kraju. Nowo przyjęty listonosz dostaje zaledwie 2,4 tys. zł pensji zasadniczej, więc premią albo dopłatą Poczta Polska musi mu zrekompensować to, że brakuje 200 zł do wynagrodzenia minimalnego. Listonosz z niedużym stażem ma pensję zasadniczą 2,5 tys. zł, ale to i tak mniej niż minimum, więc pracodawca musi dołożyć premię albo 100 zł. Ale ta praca ma walor – jest. Dlatego mój rozmówca nie będzie kalał gniazda. A jeśli chcę wiedzieć, jak się pracuje teraz listonoszom, mogę sobie poczytać wpisy na Facebooku listonosza, który podpisuje się Roba Jędras.

Pandemia paczek

Roba Jędras mieszka w Oświęcimiu. Jest fanem pisarza Terry’ego Pratchetta, w każdym razie podaje się za absolwenta wymyślonej przez niego uczelni – Niewidocznego Uniwersytetu w Ankh-Morpork. Pisze jak profesjonalista, a nie wiejski listonosz, za jakiego się podaje. Nie wiadomo, co sprawiło, że w niedzielne popołudnie, 29 marca, postanowił opisać cały miniony tydzień pracy wiejskiego listonosza. Drugi tydzień po ogłoszeniu stanu zagrożenia epidemicznego. I od razu zapowiedział, że to pierwsza część relacji. Na razie na Facebooku są trzy części.

Poniedziałek, 23 marca: „Dziś mam już swoje rękawiczki. Te, które dostaliśmy parę dni temu, po pierwsze były śliskie. Z tego powodu wyśliznął mi się tablet, upadł na ziemię i pękł ekran”. Nie żali się, że za naprawy tabletów listonosze muszą wnosić zryczałtowaną opłatę. „A, byłbym zapomniał – dostaliśmy maseczki jednorazowe. Dlatego pełen optymizmu wyruszyłem w rejon. Mam rejon wiejski, na którym w większości domów są pootwierane bramy, a do domu wchodzisz, pukając i otwierając drzwi, krzyczysz od progu: listonosz. Dziś wszystko pozamykane. (…) Czuć strach. Ale ludzie chwalą za rękawiczki i maskę. Uprzedzają o kwarantannie”. Miękki list do starszej pani, zapewne ciuszek, zostawia w skrzynce przy bramce, żeby nie musiała chodzić na pocztę i narażać się na zakażenie. Ona nie odkrywa intencji i nazajutrz składa skargę, że zostawił paczkę, a ona nie podpisała.

We wtorek już nie ma maseczek, bo się skończyły. Nie będzie do końca tygodnia. Jak go pytają, dlaczego bez maseczki, Jędras żartuje, że to dlatego, że ludzie nie rozpoznawali listonoszy. W środę okazuje się, że jedna z listonoszek nie wytrzymała stresu i jest na zwolnieniu. Jej rejon trzeba obsłużyć, toteż pracy jest więcej niż zwykle. Poza tym – jak zauważa – do ludzi przychodzi tyle paczek co na Boże Narodzenie. W czwartek nawrzeszczał na niego jakiś starszy pan, któremu przyniósł list polecony, a on uznał, że Jędras za bardzo się zbliżył. W piątek jednej z klientek zaniósł chyba dziesiątą w tym tygodniu parę butów zamówionych przez internet. I pomyślał, co będzie po weekendzie. „Kolejne dni rozbiórki, niepewności i poczucia bycia kimś gorszym, tylko dlatego, że jestem listonoszem”.

W następny poniedziałek powód do wzruszenia – w trzech miejscach adresaci zostawili mu rękawiczki i maseczki. Miał mokre oczy. We wtorek też znalazł na jednej z bram środki ochrony. W środę oprócz swojego wiejskiego rejonu musiał obsłużyć bloki. Nie lubi tego. Na czwarte piętro trzeba się wdrapywać po schodach, bo nie ma windy. A paczek do doręczenia tyle, że jest objuczony jak wielbłąd. Zauważa, że w rankingu nadawców w tym tygodniu prowadzą Decathlon i Bonprix. Kiedy przemierza opustoszałe wsie, czuje się jak stalker Red Shoehart z powieści braci Strugackich. Czwartek jest pierwszym dniem, kiedy na poczcie Jędrasa listonosze pracują na zmiany, żeby jedni z drugimi się nie stykali. Jędras, który w pracy zawsze ma lornetkę, żeby z daleka odczytać numery dowodów osobistych, żartuje, że jak będzie miał nocną zmianę, będzie musiał sobie dokupić lampę czołówkę. W piątek robi podsumowanie tygodnia: widział na ulicach sześć albo siedem osób, rozniósł jakieś 145 paczek i „pierdylion” listów. Za najdziwniejszą przesyłkę uznał kartkę świąteczną nadaną jako list polecony, na dodatek z potwierdzeniem odbioru.

Tydzień przedświąteczny. Poniedziałek, 6 kwietnia. Choć po weekendzie, Jędras czuje zmęczenie. Przypomina sobie, że miejscowa pani psycholog ostatnio zaoferowała jemu, a także jego koleżankom i kolegom listonoszom, wsparcie w trudnych chwilach. Nieodpłatnie. Jędras uświadamia sobie, że będzie musiał z tej pomocy skorzystać. We wtorek był dzień użalania się nad sobą. „Pamiętam, że kiedyś ludzie szanowali listonosza. Dziś można na nim odreagować swoje frustracje (…) czy okłamać w temacie kwarantanny i cieszyć się z udanego żartu”. W środę uświadamia sobie, ile paczek roznosi: „Setki, tysiące. Śnią mi się nocami, widzę je w pracy, pod prysznicem i podczas kolacji. Świat walczy z zarazą koronawirusa, a nikt nie mówi o pandemii paczek”. W przedświąteczny czwartek zauważa, że ludzie powoli ujarzmiają strach i interesują się pracą listonosza w czasach zarazy. Nawet nazywają bohaterem czy herosem. Ale on nie czuje się ani bohaterem, ani herosem. I wciąż toczy wewnętrzną walkę między poczuciem obowiązku a strachem.

Nie ma nic do stracenia

Roba Jędras ani słowem nie wspomina o tym, co od kilkunastu dni bulwersuje polityków opozycji i media. O tym, że właśnie Poczta Polska, a w szczególności listonosze mają być odpowiedzialni za przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych prezydenta RP, zwanych wyborami kopertowymi. To bowiem listonosze, których w kraju jest 25 tys., mieliby dostarczyć do skrzynek pocztowych ok. 30 mln pakietów wyborczych. Dlaczego Jędras o tym nie pisze? Jako człowiek oczytany, o szerokich horyzontach, na pewno ma swoje zdanie. Ale zapewne nie widzi powodu, by się z nim afiszować.

Czy słyszał o Piotrze Moniuszce? Na pewno. I na pewno nie chciałby mieć takich problemów jak tamten, więc lepiej cicho sza. Piotr Moniuszko, jako przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty, jesienią zeszłego roku dość krytycznie wypowiedział się na temat kondycji finansowej Poczty Polskiej SA. Na reakcję władz spółki nie musiał długo czekać. 7 października został z hukiem zwolniony dyscyplinarnie i jako ojciec samotnie wychowujący syna z dnia na dzień pozbawiony źródła dochodu. Moniuszko jednak nie odpuścił. Złożył pozew do sądu pracy. A w kwestii zatrudnienia pomogli koledzy ze związku – dostał etat jako specjalista ds. prawa pracy. Nadal też jest przewodniczącym związku. Głosowało za nim 49 z 50 delegatów. Tylko on się wstrzymał, bo uważa, że na siebie samego głosować nie wypada.

– Pracownicy Poczty Polskiej dostali od zarządu bezwzględny zakaz wypowiadania się na temat spółki – opowiada Piotr Moniuszko. – Dlatego boją się rozmawiać o firmie. Mnie mówią: „Piotrek, ty już robotę straciłeś, to nie masz się czego bać”. Faktycznie, nie mam nic do stracenia. Ludzie mają do mnie zaufanie, na które musiałem wiele lat pracować. Dzwonią do mnie, radzą się, opisują swoje problemy, bo wiedzą, że ja tego nie ujawnię. Może znajdzie się jakiś szaleniec, który będzie chciał o spółce rozmawiać, ale ja takiego nie znam. Przecież pocztowcy widzą, co się dzieje. Wiele prywatnych firm może zbankrutować, a ludzie stracą pracę. W razie zwolnienia z Poczty trudno będzie znaleźć inny etat.

Moniuszko wie, że listonosze boją się tych kopertowych wyborów. No bo tak – jeśli pakiet wyborczy zostanie np. uszkodzony lub nie zostanie dostarczony, odpowiedzialność poniesie listonosz. Nigdy tak nie było, żeby listonosz odpowiadał za coś, co nie jest ewidencjonowane. List polecony to co innego. Ale taki pakiet? Jak udowodnić, że został dostarczony? A za ukrycie lub zniszczenie pakietu jest kara grzywny. Z tych skrzynek na listy zgodnych z wymogami Unii Europejskiej można wyciągnąć korespondencję przez otwór wrzutowy. I co, jeśli złośliwy sąsiad to zrobi? – Listonosze chcieliby wiedzieć, w jakim zakresie mogliby się bronić – mówi Moniuszko.

Zastanawia się również, jak będzie ze spisami wyborców. Na przykład kobieta z powodu przemocy domowej wyprowadziła się z dziećmi do domu samotnej matki. A gdzie zostanie przysłany pakiet wyborczy? Pewnie na adres zamieszkania. Kobieta go nie odbierze, bo nie przyjdzie po niego do domu, bojąc się męża sadysty. A jak będzie z ludźmi bezdomnymi? Oni też mają prawa wyborcze.

Czy listonosze stali się strategiczną grupą zawodową? Moniuszko uważa, że nie, po prostu zostali wciągnięci w polityczne rozgrywki.

Solidarność jak zawsze popiera

W spółce Poczta Polska działa 85 związków zawodowych. Pozornie dużo, ale skoro do założenia związku wystarczy 10 osób, to w firmie, która zatrudnia ok. 80 tys. ludzi, mogłoby funkcjonować 8 tys. związków zawodowych. Wolny Związek Zawodowy Pracowników Poczty ma ok. 1 tys. członków. Nie jest najliczniejszy, ale bardzo prężny. – Liczy się nie wielkość, tylko skuteczność – podkreśla Moniuszko. – Solidarność ma więcej członków, ale skuteczność bliską zeru. Nasz związek wybronił w sądzie pracy już 50 pracowników. Teraz codziennie przychodzi do związku ok. 100 mejli. Ludzie nie tylko liczą na pomoc, ale po prostu wspierają nas: „Trzymajcie się, róbcie swoje”. A teraz, kiedy pojawiła się sprawa powierzenia listonoszom dostarczenia pakietów wyborczych, my też musimy zająć stanowisko.

Moniuszko uważa, że pomysł wyborów korespondencyjnych nie jest dobry. Sam zastanawia się, czy weźmie w nich udział: – Nie zamierzam robić frekwencji. A co się stanie, jeśli w wyborach weźmie udział 8% uprawnionych albo 1%? Gdybym był politykiem, to takiego mandatu bym nie przyjął.

Związek Zawodowy Pracowników Poczty Polskiej SA Wschód ma 700 członków. – Nie wierzę, że te wybory odbędą się w maju – mówi z przekonaniem jego przewodniczący Leszek Michoński. – Poczta Polska jest częścią infrastruktury krytycznej państwa i musi pracować niezależnie od sytuacji. Ale wydaje mi się, że do wyborów korespondencyjnych nie jest przygotowana. To jednak moje prywatne zdanie. My jako związek walczyliśmy o podwyżki dla ludzi i do 31 marca daliśmy zarządowi czas na podjęcie działań. Ale sytuacja się zmieniła. Teraz walczymy o przetrwanie.

Związek Zawodowy Listonoszy i Asystentów Poczty Polskiej ma ponad 300 członków. Jak twierdzi jego przewodniczący Czesław Dudek, na razie organizacja nie zajęła oficjalnego stanowiska w sprawie wyborów kopertowych. Nie wolno robić zgromadzeń, a statut związku nie przewiduje głosowania przez internet. Na razie więc nie wiadomo, czy związek poprze ideę wyborów korespondencyjnych, czy nie. Co przewodniczący myśli o zmianie na stanowisku prezesa Poczty Polskiej SA i umieszczeniu na tym stanowisku wiceministra obrony narodowej? – Prezesi się zmieniali, a myśmy musieli pracować – stwierdza krótko.

Największy związek zawodowy w firmie to należący do OPZZ Związek Zawodowy Pracowników Poczty, na czele którego stoi Sławomir Redmer. Już 4 kwietnia OPZZ negatywnie zaopiniowało poselski projekt ustawy wprowadzającej głosowanie korespondencyjne, który wpłynął do Rady Dialogu Społecznego. „Po pierwsze: niesie on duże zagrożenie dla życia i zdrowia pracowników Poczty Polskiej oraz Polek i Polaków odbierających przesyłki – czytamy w oświadczeniu OPZZ. – Wyrażamy szczególną obawę o zdrowie i życie ok. 25 tys. listonoszy, którzy w krótkim czasie będą musieli dostarczyć ponad 30 mln pakietów wyborczych pod niemal 20 mln adresów. Dla każdego z doręczycieli oznacza to kontakt z kilku, a nawet kilkunastu tysiącami klamek, skrzynek pocztowych, a być może nawet z chorymi odbiorcami. Organizacja wyborów w ten sposób to potężna sieć dystrybucji koronawirusa, narażająca zdrowie i życie listonoszy i ich rodzin oraz niezliczonej rzeszy klientów Poczty Polskiej. Po drugie: taka organizacja wyborów narusza podstawowe zasady demokracji: bezstronności, anonimowości i możliwości sprawowania nadzoru przez komitety wyborcze”.

Organizacja Międzyzakładowa NSZZ Solidarność Pracowników Poczty Polskiej jest przeciwnego zdania. Przewodniczący związku Bogumił Nowicki przekonywał media, że jeśli Niemcy poradzili sobie z takimi wyborami, to i my sobie poradzimy. Korespondencyjny sposób przeprowadzenia wyborów jest bezpieczny i nie ma lęku przed nowym prezesem Poczty Polskiej, którym został były wiceszef MON, bo po odzyskaniu niepodległości przez Polskę poczta była tworzona przez wojskowych, którzy zorganizowali „całkiem dobre przedsiębiorstwo”. Zapewne przewodniczącego Nowickiego nie zaskoczyłoby ani nie zbulwersowało zaprzęgnięcie do obsłużenia wyborów obrony terytorialnej.

A jeśli chodzi o zbieranie pakietów wyborczych – czy jest już pomysł? Może, na razie jednak nikt go nie ujawnił. Ale w tym względzie pomocny mógłby się okazać Kościół. Dochodzą z kraju informacje, że w niektórych parafiach w Wielką Sobotę, w związku z zakazem organizowania święcenia pokarmów, proboszczowie i klerycy podróżowali bryczką czy autem od siedliska do siedliska i kropili święconki. Co za problem zamienić kropidło na urnę wyborczą?

Fot. Adam Dauksza/Forum

Wydanie: 17/2020, 2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. szfagree
    szfagree 2 maja, 2020, 10:08

    O kurcze, też nie jestem zwolenniczką wyborów korespondencyjnych ale bardziej tendencyjnego artykułu nie widziałam w życiu. Trochę przeraża ten poziom dziennikarza…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy