W redagowanym przez Krzysztofa Masłonia (pozdrowienia od wiernych czytelników jeszcze z czasów peerelowskiego „Razem”) dodatku do „Rzeczpospolitej”, „Rzecz o książkach”, ukazał się fragment eseju Henryka Skwarczyńskiego, w którym ten, biadoląc nad miernym obrazem polskiej humanistyki w USA, zaatakował m.in. prof. Janusza Tazbira, nie wystrzegając się insynuacji, że wczesna jego książka została „napisana na zamówienie”. Skwarczyński wie, czyje… Wiadomo, że…
Skwarczyński pisze, że lektura ostatniej książki profesora („Polacy na Kremlu”) sprawia, że chce mu się wyć. Dlaczego? Bo Tazbir napisał, że „do Berlina dotarliśmy dopiero w roku 1945”. I dalej „W Berlinie nie było żołnierzy Armii Krajowej…”, a tylko łagiernicy na usługach Stalina.
W notce o autorze napisano „Henryk Skwarczyński, mieszkający od lat (80. – red.) w Stanach Zjednoczonych pisarz pochodzący z Polski”. Masłoń coś tu pokręcił, bo zgodnie z jego nowiutkim życiorysem powinno przecież być: „pisarz pochodzący z komunistycznej Polski”.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy