Po Biesłanie – zrozumieć Rosję

Po Biesłanie – zrozumieć Rosję

Wokół Putina trzeba zewrzeć szeregi i walczyć z terroryzmem do zwycięstwa, uważa większość rosyjskiej opinii publicznej

Czy Rosjanie nienawidzą Czeczenów? Po tragedii w Biesłanie tak postawione pytanie mogłoby w pierwszej chwili wydawać się niestosowne. Naturalny odruch zaatakowanego i wręcz zmasakrowanego – tak, tak – zmasakrowanego psychicznie tą tragedią społeczeństwa wydaje się tylko jeden – nienawiść, wezwanie do zemsty, zapowiedź: żadnego paktowania z dzieciobójcami nie będzie.
I takie są reakcje większości Rosjan. W wypowiedziach telewizyjnych nie tylko zrozpaczeni mieszkańcy Biesłana, ale także ludzie w Moskwie czy Nowosybirsku powtarzają na ogół jedno: bandytów trzeba wybić do ostatniego. Na Kaukazie trzeba wreszcie

zaprowadzić porządek.

W związku z tymi zapowiedziami mieszkańcy Rosji o tzw. kaukaskich rysach bali się początkowo wychodzić na ulice, by nie stać się przypadkowymi ofiarami spontanicznego odwetu. Ale – znamienne! – bali się chyba trochę na wyrost. Po tragedii w Biesłanie nie odnotowano żadnego wzrostu antyczeczeńskich incydentów, ba, było ich chyba nawet mniej niż normalnie w Rosji. Manifestacje gniewu po masakrze w Osetii odbywały się pod hasłami walki z terrorem, a nie ze zwykłymi ludźmi. Ale też była w nich jedna ważna zapowiedź – że Rosja nie ustąpi. Że na Kaukazie wygra.
Ta determinacja w odniesieniu do czeczeńskiego konfliktu to, z socjologicznego punktu widzenia, nowa albo co najmniej odświeżona jakość w obrazie nastrojów rządzących dzisiaj rosyjskim społeczeństwem. Osiem miesięcy temu, przed ostatnią falą terrorystycznych zamachów dokonywanych pod sztandarem czeczeńskiej sprawy, zdecydowana większość Rosjan – aż 68%! – opowiadała się za negocjacjami pokojowymi z separatystami z Czeczenii. Tylko 21% respondentów moskiewskiego instytutu socjologicznego WCIOM-A było za kontynuowaniem działań wojennych na Kaukazie.
Z sondażu WCIOM-A wynikało też, że większość Rosjan (69%) nie czuje nienawiści do Czeczenów, a 65% respondentów stwierdziło wtedy, że uważa Czeczenów za takich samych mieszkańców Federacji Rosyjskiej jak etniczni Rosjanie. Ale większość mówiła także, że boi się z ich strony akcji terrorystycznych i zemsty za toczoną przeciwko nim wojnę.
Zemsta, najstraszniejsza chyba z możliwych, miała właśnie miejsce w szkole w Biesłanie 3 września 2004 r. Po 11 września 2001 r. i ataku szaleńców z Al Kaidy na nowojorski World Trade Center mówiło się, że Ameryka pozostanie sobą, ale nie będzie już taka sama. Teraz można powiedzieć to samo, ale trochę inaczej. Mianowicie Rosja nie może być już taka jak wcześniej, choć – chcemy tego czy nie – pozostanie przywiązana do swoich prawd i wartości, które atak na szkołę w Osetii próbował zakwestionować, ba!, które planował zniszczyć.
Niezależnie od przyczyn, dla których doszło do masakry w szkole w Biesłanie – a w których zapewne mieszczą się i osobiste tragedie poszczególnych członków terrorystycznego komanda, i ofiary ponoszone przez naród czeczeński, i fanatyzm religijny po granice obłędu – Rosja została

okrutnie zraniona.

Po pierwsze – w swojej (cichej) nadziei, że kaukaski konflikt uda się już niedługo wygasić. Po drugie – w przekonaniu, pielęgnowanym ciągle w rosyjskiej duszy, że kraj ten jest potęgą, państwem radzącym sobie z przeciwnikami. I po trzecie – w wierze, że są granice okrucieństw, których przyjdzie Rosjanom doświadczać w starciu z wrogami, w tym z niepokornym narodem czeczeńskim.
Jeśli ktoś myślał jednak, że rzuci w ten sposób Rosjan na kolana, to znaczy, że mało wie o Rosji. W dniach po tragedii w Biesłanie obok słów potępienia dla jej sprawców, terrorystów przez świat przetoczyła się także fala – raz – krytyki pod adresem polityki Władimira Putina wobec Czeczenii oraz sprawności rosyjskich służb specjalnych i porządkowych, które obwiniono co najmniej o współodpowiedzialność za ogrom ofiar wśród osetyjskich zakładników. I dwa – spora porcja żądań, by Rosja wycofała się (najlepiej) z Kaukazu, a przynajmniej rozpoczęła z czeczeńskimi separatystami już teraz rozmowy pokojowe zamiast wszczynać odwetową kampanię wojenną.
Wiele w tych komentarzach jest cząstkowych racji i sugestii rozsądnych w politycznej logice. Sam Władimir Putin przyznał, że do tragedii w Biesłanie doprowadziły również spore zaniedbania ze strony rosyjskich władz. „Mogliśmy być skuteczniejsi, gdybyśmy działali na czas i w profesjonalny sposób. (…) Przejawiliśmy słabość, a słabych się bije”, powiedział rosyjski lider. Bezstronny obserwator powinien nawet powiedzieć więcej – państwo rosyjskie i jego struktury obnażyły po raz kolejny swoje koszmarne słabości. Ujawniła się przepaść dzieląca uporządkowany świat Zachodu od rosyjskiego bałaganu (Rosjanie powiedzieliby „rozpiździajstwa”).
Kto jednak oczekiwał czy oczekuje, że Rosja w wyniku serii ostatnich ataków terrorystycznych – z apogeum w postaci hekatomby w Osetii – ugnie się przed czeczeńskimi żądaniami przyznania niepodległości, powinien takie rachuby odłożyć na bliżej dzisiaj nieokreśloną przyszłość. Dla rosyjskich władz, ale także dla zdecydowanej części rosyjskiego społeczeństwa za tragedię w Biesłanie

odpowiada „światowy terroryzm”.

Moskwa od lat łączy to zjawisko z toczącą się w Czeczenii wojną. Dlatego i teraz Putin oskarżył terrorystów o „napaść na Rosję”.
Co robią tradycyjnie Rosjanie, kiedy – mówiąc metaforycznie – wróg pojawia się u ich granic? To samo, co inne narody, czyli zwierają szeregi. Tylko że jeszcze silniej niż inni, z większym, typowo rosyjskim, emocjonalnym zaangażowaniem.
Dlatego w Rosji – w przeciwieństwie do wielu zachodnich komentarzy – mało kto wypomina Władimirowi Putinowi jego obietnice sprzed kilku lat, że szybko rozwiąże problem czeczeński, a resztki separatystów, odpowiedzialnych za zabijanie Rosjan, „dopadnie nawet w wychodku”. Podczas gdy europejscy dziennikarze piszą po Biesłanie o „klęsce Putina” w jego konfrontacji z Czeczenią, w Rosji takich głosów jest relatywnie niewiele. Na większości Rosjan nie robią wrażenia (jeśli w ogóle są znane) informacje, że – jak twierdzi Amnesty International – „z rąk Rosjan zginęło w ostatnich 10 latach co najmniej 200 tys. czeczeńskich cywilów, w tym 35 tys. dzieci, a dalsze 40 tys. odniosło poważne rany”. I krytyka Putina, i debata na temat czeczeńskich krzywd ogranicza się – warto to sobie uzmysłowić – głównie do nielicznych środowisk liberalnych i okcydentalistów (zwolenników pełnego naśladowania Zachodu), obejmujących 5, może 8% społeczeństwa.
Nawet zresztą wyrażający takie opinie nie mają złudzeń, że Putin zostanie ukarany przez naród za rzekome i prawdziwe winy, popełnione wobec Czeczeni oraz przy okazji tragedii w Biesłanie. Andriej Riabow z Fundacji Carnegiego w Moskwie ocenia, że „nawet jeśli opinia publiczna odbierze zamach w Biesłanie raczej jako porażkę państwa rosyjskiego, Putin może stracić 5-7% poparcia, ale nie więcej, bo nie ma polityka, który mógłby przejąć jego popularność”. Otwarcie niechętny wobec Putina Witalij Portnikow z Radia Swoboda przewiduje, że „naród tak jak tolerował Putina do tej pory, tak będzie to robił dalej, bo (…) Rosjanie nie mają w zwyczaju szukać winnych; przyjmują do wiadomości oficjalną wersję, że winni są terroryści”.
Można chyba powiedzieć więcej. Większość Rosjan dojdzie po Biesłanie do wniosku, że muszą być zdecydowani i popierać swojego twardego prezydenta. W tym miejscu warto przytoczyć opinię, którą usłyszałem po tragedii w Osetii od rosyjskiej dziennikarki, Ludmiły Lwowej, słusznie przypominającej Polakom: „Wasze święte słowa brzmią: Bóg, honor, ojczyzna. Dla Rosjan takie samo znaczenie ma hasło:

Bóg, car i ojczyzna.

Kto tego nie zna lub nie rozumie, nic nie rozumie z Rosji”.
Czy Czeczeni nie mogą w tej sytuacji liczyć na cokolwiek innego niż kolejne rosyjskie ofensywy i pacyfikacje kaukaskich aułów? Dla zdecydowanej większości Rosjan, przynajmniej w ich obecnym stanie ducha i organizacji państwa – ale także biorąc pod uwagę rosyjską imperialną tradycję – chyba nie ma innego wyjścia. Historia nauczyła ich, że mogą ponosić najkrwawsze straty, ale ustąpić wrogowi nie mogą. Warto przypomnieć sobie dzieje najgłośniejszego z czeczeńskich zrywów wolnościowych, trwającego ponad 30 lat powstania Szamila w połowie XIX w. Rosjanom, dla których – wówczas, ale przecież także obecnie – hierarchia, zwierzchności i podległości były środowiskiem naturalnym, opór Czeczenów przeciwko podporządkowaniu się carom wydawał się niepojęty, obcy, dziki, barbarzyński. Jak napisał w swojej książce Wojciech Jagielski, ten opór przerażał ich, ale i „usprawiedliwiał najgorsze zbrodnie”. „Nie mogę znieść tych kanalii, jak niezawodnie trzeba nazwać tutejsze górskie plemiona, które ośmielają się przeciwstawić władzy Najjaśniejszego Pana”, pisał z Kaukazu ówczesny namiestnik rosyjski, Aleksiej Jermołow.
Tym razem nawet zwykli Rosjanie mają na dodatek ważki argument przeciwko czeczeńskiej niepodległości. Przez trzy lata, argumentują, od 1996 r., po pokoju w Chasjawurcie, do roku 1999 w Czeczenii nie było ani jednego rosyjskiego żołnierza. W Groznym rządzili sami Czeczeni, którzy – zamiast zorganizować sprawnie działające, wyśnione przecież państwo – zafundowali Kaukazowi całkowity chaos, rebelie partyzanckich watażków, porwania i rozpełzający się islamski (antyrosyjski) radykalizm, czego finałem były zamachy bombowe na budynki w Rosji, wskutek których zginęło ponad 300 osób.
We wrześniu 2004 r., po tragedii w Biesłanie, perspektywy szczęśliwego finału pokojowych negocjacji z czeczeńskimi przywódcami są równie czarne. Rodzimy terror kaukaskich górali splótł się (chociażby poprzez finansowanie czeczeńskich radykałów przez środowiska arabskie i być może samą Al Kaidę) z zagrożeniem międzynarodowego terroryzmu. Dlatego Władimir Putin może w rozmowie z zachodnimi korespondentami twardo zadać pytanie: „Dlaczego wy nie spotykacie się z Osamą bin Ladenem, dlaczego nie zaprosicie go do Białego Domu albo Brukseli i nie zaczniecie z nim rozmów? Czy kiedy go spytacie, czego chce, i dacie mu to, zostawi was w spokoju?”. I dalej: „Skoro wy uważacie, że są

granice rozmów z sukinsynami

(terrorystami z Al Kaidy), to dlaczego my mamy rozmawiać z dzieciobójcami?”.
Znamienne, że wypowiedzi polityków zachodnich – tych, którzy na co dzień zmagają się z terroryzmem – prezentują podobną logikę. Tony Blair oświadczył: „Wydarzenia w Osetii Północnej pokazały, że mamy do czynienia z nowym rodzajem terroryzmu – bez jakichkolwiek ograniczeń i hamulców, całkowicie obojętnego na cierpienie. To sprowadza terroryzm do innego, jeszcze bardziej zdeprawowanego poziomu. (…) W takiej chwili jesteśmy całkowicie solidarni z Rosją i mówimy: ci ludzie nie zwyciężą. Jakikolwiek polityczny cel przyświecałby im, nie ma usprawiedliwienia dla tego, co zrobili”.
Co jednak może być i MUSI na końcu tej drogi? Według Charlesa Heymana, wydawcy „Jane’s World Armies”, dramat w Biesłanie „był tak szokujący, że nikt nie może chcieć jego powtórki, bez względu na to, jak byłby szalony lub fanatycznie nastawiony. Obecna sytuacja w Czeczenii przywołuje na myśl paraliż. Ani jedna, ani druga strona nie oczekiwała takiego finału. Dlatego obie strony muszą zacząć ze sobą rozmawiać”.
To naturalnie logiczne, bowiem, jak słusznie zwraca uwagę Heyman, „na końcu (każdego) konfliktu musi się wyłonić jakieś rozwiązanie polityczne, bo tak jest zawsze”.
Kiedy jednak okaże się to możliwe? Przeszkodą jest obecnie nie tylko stan rosyjskiego ducha czy determinacja Kremla, lecz także wewnętrzna sytuacja w Czeczenii, gdzie nie bardzo jest z kim rozmawiać – z powodu chaosu i wzajemnej rywalizacji już nie kilku, ale zapewne kilkunastu niezależnych od siebie grup rebeliantów, w tym ugrupowań skrajnie fundamentalistycznych, dla których nie ma mowy o jakimkolwiek pokoju z Rosją.
W obliczu światowej ofensywy terroryzmu, który na Kaukazie znajduje sprzyjające warunki politycznego bezhołowia, taka możliwość poważnych pokojowych rozmów może się nie pojawić jeszcze dość długo.


Z komentarzy prasowych
„Süddeutsche Zeitung”, Niemcy: Rosja jest mocarstwem strzępiącym się na kaukaskich brzegach i będzie chyba musiała pożegnać się z Czeczenią. Jeżeli Putin nie zgodzi się na to, on sam i jego następcy będą musieli przez dziesięciolecia żyć z kaukaskim terrorem.
„Express”, Niemcy: Tego, co terroryści zrobili dzieciom, nie da się usprawiedliwić ani wytłumaczyć w żaden sposób. Nawet uciskiem czeczeńskiego narodu przez rosyjskich okupantów. Porywacze nie są bojownikami o wolność, lecz pozbawionymi sumienia przestępcami, którzy odmawiali ofiarom nawet wody i jedzenia.
„Le Monde”, Francja: Mnożące się ataki terrorystyczne pokazują porażkę polityki prezydenta Rosji, Władimira Putina, wobec Kaukazu. Wojna w Czeczenii przygotowała jedynie grunt dla terroryzmu, czyli zła, które prezydent Rosji chciał zwalczać.
„Financial Times”, Wielka Brytania: Prezydent Putin musi zrozumieć, że jego twarda polityka wobec Czeczenii przyczyniła się do stworzenia warunków, które młodych czeczeńskich separatystów pchają na drogę terroryzmu. (…) Po tak dużym rozlewie krwi dialog z czeczeńskimi separatystami będzie trudniejszy niż kilka lat temu.
„Guardian”, Wielka Brytania: Problem Putina polega na tym, że wpędził się w sytuację bez wyjścia – każdy sensowny proces polityczny będzie w jego przypadku odczytany jako oznaka politycznej słabości, a jedyna odpowiedź, jaką jest skłonny rozważyć, to nasilenie represji. Ta z kolei jest źródłem beznadziei i rozgoryczenia, popychających Czeczenów na drogę przemocy.
„Le Soir”, Belgia: Nie ma wątpliwości, że terroryści dopuścili się barbarzyństwa. Nic nigdy tego nie usprawiedliwi. Ale jedno jest pewne. Niezależnie od tego, kim byli terroryści, samo potępienie tych czynów i samo użycie siły nie zapobiegnie ich powtarzaniu. Nie chodzi tu bowiem o pojedynczy zamach. Wpisuje się on w długą serię krwawych wydarzeń konfliktu czeczeńskiego.
„Pravo”, Czechy: Dawniej terroryści starali się przekonać opinię publiczną, a przynajmniej jej część, że mordują w słusznej sprawie. Dziś teoria sprawiedliwej walki politycznej rozpływa się jak mgła. (…) Mordercy z Biesłanu swoimi czynami dokonali zamachu na samych siebie, na cały światowy terroryzm.


Co naprawdę zdarzyło się w szkole?
Według Władimira Ustinowa, prokuratora generalnego Rosji, po dwóch dniach okupacji szkoły w Biesłanie, w której znajdowało się ponad tysiąc zakładników, terrorystyczne komando z niewyjaśnionych przyczyn doszło do wniosku, że konieczne są zmiany w systemie ładunków wybuchowych zamontowanych w szkole, przede wszystkim zaś w sali gimnastycznej, gdzie zgromadzono zakładników. Gdy terroryści zaczęli zmieniać system kabli, doszło do przypadkowego wybuchu. Po eksplozji w sali nastąpiła panika – część zakładników podjęła próbę ucieczki. Wówczas terroryści zaczęli strzelać do uciekających dzieci, co zmusiło Rosjan do nieprzygotowanego szturmu.
Moskiewskie „Izwiestia” napisały z kolei, że „najpierw słychać było intensywne strzały z automatów. Ogień otworzyli raczej ludzie otaczający budynek, członkowie miejscowego pospolitego ruszenia. Komuś z nich puściły nerwy. Dopiero po jakimś czasie, może po iluś sekundach, a może po minucie, nastąpiła eksplozja”.

Wydanie: 2004, 38/2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy