Po co otwierać mikrofon?

Po co otwierać mikrofon?

Czym różni się open mic od slamu? I dlaczego warto przyglądać się wspólnotowym praktykom, które powstawały na marginesie życia literackiego, żeby wkrótce stać się jego najbardziej witalnym i eksperymentalnym elementem?

Kiedy w latach 90. zeszłego wieku na imprezach literackich pojawiły się slamy, traktowano je jak coś w rodzaju lokalnego folkloru, który, owszem, jest, ale raczej jako forma zarządzania niezadowoleniem tych, którzy odpadli od oficjalnych hierarchii albo dopiero do nich aspirują. Niewielu urzędników kulturalnych, ale także niewielu poetów, dostrzegło wtedy zalety slamu: jego żywiołowość, egalitaryzm, pewną pozaklasowość, oddolność i wreszcie potencjał subwersywny. Bo slam stoi w opozycji wobec instytucjonalnych uroszczeń, tych obszarów pola literackiego, gdzie liczy się sprawność towarzyska i umiejętność zjednania sobie wpływowych osób. W slamie płynie sobie czysty wiersz, zresztą czasem i niewiersz albo jakaś inna forma – niebinarna, przechylona w stronę hip-hopu czy krótkiego stand-upu. Jak zdefiniować slam? Hasło w Wikipedii nam w tym nie pomoże. Podaje nieprecyzyjną i na pewno już nieaktualną definicję: „Publiczna rywalizacja poetów performerów, najczęściej amatorów”.

Trochę zabawnie brzmi ten „poeta performer”. Bo co, jeśli poeta, nazwijmy go klasycznym, zdejmie podczas czytania sweterek, coś zagada, kartki rozda, puści oczko – jest już performerem czy jeszcze „zwykłym” poetą? Hasło „amator” w Wikipedii też jest mocno dyskusyjne, bo znów prowokuje pytania o klasyfikację i rozróżnienia, które przecież są czysto umowne. I kto miałby stać w opozycji do „amatora” – „zawodowiec”? Oj, poeta zawodowiec brzmi jeszcze bardziej obraźliwie niż amator. Kojarzy się przecież z manieryzmami, aberracją własnego stylu, środowiskowym ustatkowaniem. Ze śmiesznym „zapisaniem się”, z poetami z Massolitu, których Bułhakow dość jednoznacznie sportretował w „Mistrzu i Małgorzacie”.

Możemy już zapomnieć o pogardliwych minkach mainstreamowych poetów (to określenie nadal wydaje mi się zabawne), którzy nie bardzo rozumieli, czy mają oceniać tekst, czy wystąpienie. Krótko mówiąc, czy element performatywny nie bierze tu góry nad merytorycznym. A wystarczyłoby, żeby odpuścili szkodliwą binarność, skostniały „rozsądeczek”, który dziś wydaje nam się już nieco toporny. Stare „albo, albo” nie opisuje już świata, a slam to w tej chwili konkretny gatunek ekspresji.

Cytowane już tu (chybione) hasło w Wikipedii przywołuje „ucztę grudniową” (Paryż, 1840), gdzie doszło do słynnego improwizowanego pojedynku poetyckiego między Adamem Mickiewiczem i Juliuszem Słowackim. Ale idea slamu jest jak najdalsza od pojedynku, jej wartością jest głównie wspólnotowość doświadczenia pewnej społeczności. I wymiana kapitału symbolicznego między słuchającymi i czytającymi. Ważne jest właśnie to wspólne doświadczenie wymiany ról.

Inny charakter ma open mic (otwarty mikrofon): po pierwsze, nie jest konkursem (ale uwaga: niektóre slamy wygrywają wszyscy startujący ex aequo, ich „konkursowy” charakter też może być dyskusyjny). Po drugie, czytający zwykle rzadziej zwracają uwagę na formę przekazu, możemy więc przyjąć, że czytania będą miały mniej różnorodny charakter, jeśli chodzi o elementy performatywne. Przesunięcie od teatralności w stronę tradycyjnego czytania jest tu po prostu bardziej jednoznaczne. Podobieństwa ze slamem są tylko dwa: open mic to także występ w czasie rzeczywistym i może wziąć w nim udział każdy, dlatego jest przedsięwzięciem egalitarnym, nieelitystycznym, mniej skonwencjonalizowanym. Natomiast znów – rozwinięcie tego hasła w Wikipedii uważam za chybione: open mic nie jest już zdarzeniem, w którym biorą udział amatorzy czy poeci bez dorobku. To raczej wspólne czytanie wierszy – często po bardziej oficjalnych elementach programu – np. przez poetki/poetów, którzy nie zostali zaproszeni przez organizatorów. Wikipedia podaje także, że „w świecie muzyki pewnego rodzaju odpowiednikiem open mic jest karaoke”. Tu już, że tak powiem, odpłynięto w przedziwnym kierunku. Na szczęście hasła też się zmieniają, teoria próbuje nadążyć za praktyką. Tymczasem cieszmy się ze wszystkich form wspólnotowych czytań, do których nie trzeba namaszczeń mentorów, legitymacji, nagród ani poleceń z książkowych skrzydełek.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy