Poczet oprawców polskich

Poczet oprawców polskich

Kilku ministrów rządu de nomine Beaty Szydło, co najmniej kilku posłów PiS i nawet jeden, zdaje się, wicemarszałek Sejmu, uzasadniając słuszność uchwalonej przez siebie ustawy dezubekizacyjnej, która drastycznie obniża emerytury (także wypracowane już w III RP) każdemu, kto choć dzień przesłużył w organach bezpieczeństwa PRL, mówili, że „oprawcy nie mogą mieć wyższych emerytur niż ofiary”. Mądrość tę podchwyciło i rozpowszechniło wielu prawicowych publicystów. Zdanie to wygląda na prawdziwe, słuszne i sprawiedliwe. Komuż takie zdanie się nie spodoba? Któż nie chciałby ukarać oprawców? Któż odważyłby się powiedzieć, że ofiarom nie należą się wyższe emerytury niż ich niegdysiejszym oprawcom? Należą się! Oczywiście. Problem okazuje się jednak nie tylko prawny, moralny, ale przede wszystkim semantyczny. Kogo zaliczyć do oprawców? Wedle jakich kryteriów? Zakładając, że „oprawcą” i „prześladowcą Narodu Polskiego” jest ten, komu wedle tej nieszczęsnej ustawy obniża się renty i emerytury, widzimy, że PiS słowo oprawca rozumie jednak nieco inaczej, niż określa to zarówno słownik języka polskiego, jak i przeciętny Polak. Jak? Pokażę to na przykładach, kreśląc „poczet oprawców polskich”, opisując znane mi z praktyki adwokackiej przypadki osób zaliczonych ustawą dezubekizacyjną do tej kategorii.

Oprawca nr 1. Pan Kazimierz. Niegdyś, w latach 60., znany piłkarz krakowskiej Wisły, lewoskrzydłowy napastnik. Wisła – jak wiadomo – była „klubem gwardyjskim”, piłkarze byli na etatach milicyjnych (tak jak w klubach wojskowych na etatach wojskowych, w klubach górniczych na etatach w kopalniach itd.). Pan Kazimierz etatowo przypisany był do SB. Widać działacze Wisły chcieli mu się przysłużyć, zaczepili go na etacie w SB, gdzie były wyższe zaszeregowania niż w MO. No to się przysłużyli. Zaliczony do oprawców pan Kazimierz traci dwie trzecie swojej, niewysokiej zresztą, emerytury (już raz, za Platformy, mu ją obniżono). Pan Kazimierz w sumie może nie bardzo by się tym przejął, bo przebywa w hospicjum i wystawnego trybu życia nie prowadzi. Jednakże jest mu przykro, że na koniec życia uznano go za oprawcę.

Oprawca nr 2. Pan Józio. Z zawodu był kierowcą. Jeździł w straży pożarnej. Tam dobrego kierowcę wypatrzył jeden z komendantów milicji. Pana Józia prze niesiono do MO. To w końcu tak jak straż, ten sam resort. Pan Józio został milicyjnym kierowcą. Naprawdę był świetnym kierowcą, jako taki wpadł w oko zastępcy komendanta wojewódzkiego ds. SB. Pana Józia przeniesiono na etat SB. Woził szefa bezpieki. Przez niecałe dwa lata. Potem był rok 1990. Pan Józio jeździł jako kierowca z dwoma kolejnymi komendantami wojewódzkimi policji. Potem przeszedł do CBŚ. Brał udział w rozmaitych akcjach, w jednej nawet do niego strzelano. W okresie służby dostawał same nagrody i wyróżnienia. Niedawno przeszedł na emeryturę. Dziś ma kłopoty z kręgosłupem i nogami. Pan Józio na mocy ustawy zaliczony został do oprawców. Straci prawie dwie trzecie nie tak znowu wysokiej emerytury.

Oprawca nr 3. Pani Jadzia. Jeszcze jako studentka prawa chciała zostać oficerem dochodzeniowo-śledczym. Chciała prowadzić śledztwa kryminalne, tropić bandytów i złodziei. Po studiach wstąpiła do milicji. Gdy ukończyła kurs oficerski, w jej wydziale nie było etatu oficerskiego. Kadry skierowały ją na rok, „na przeczekanie”, do wydziału śledczego. Tam etat oficerski był wolny. Ale wydział śledczy to była bezpieka. Wszyscy wiedzieli, że przyszła do tego wydziału tylko na krótko, nie dali jej więc żadnych spraw do prowadzenia. Kazali uporządkować archiwum. Po roku wróciła do milicji. Po 1990 r. awansowała, została naczelnikiem najpierw jednego, potem drugiego wydziału w komendzie wojewódzkiej. W wolnej Polsce awansowała aż do stopnia inspektora (odpowiednik pułkownika). Nagradzana, odznaczana, odeszła na emeryturę. Teraz jako „oprawca” traci ponad dwie trzecie emerytury.

Oprawca nr 4. Pani Halina. Dziewczyna ze wsi. Zdała maturę, ukończyła kurs maszynopisania. Po skończeniu kursu wzięła udział w zawodach maszynistek. Wygrała. Zaproponowano jej pracę maszynistki w milicji. Przyjęła. Napisała podanie: „Proszę o zatrudnienie w charakterze maszynistki w Milicji Obywatelskiej”. Był maj 1989 r. Została przyjęta. Kadry (wspólne wtedy dla MO i SB) skierowały ją do wydziału paszportowego. Paszporty należały do bezpieki. Nie wiem, kiedy i w jaki sposób „oprawiała”, pisząc na maszynie przez rok. W lecie 1990 r. paszporty przeniesiono do wojewodów, bezpiekę zlikwidowano. Pani Halina znalazła się w policji. Pisanie na maszynie wychodziło z użycia, etaty maszynistek likwidowano, pani Halina przekwalifikowała się. Odbyła kolejne przeszkolenia, zdobywała kolejne stopnie, pracowała jako liniowy policjant. Przeszła na emeryturę. Teraz straci dwie trzecie tego, co wypracowała sobie po 1990 r. Jako „oprawca”.

Oprawca nr 5. Pani Maria. Skończyła filologię romańską. W złym czasie. To był PRL. Nie miała talentów pedagogicznych, nie chciała uczyć w szkole. Trafiła się jej praca w wydziale techniki komendy wojewódzkiej MO. Wydział techniki obsługiwał i MO, i SB. Po 1990 r. ex post zaliczono go do bezpieki. Po kilku latach PRL upadł, rozwiązano SB, powstał Urząd Ochrony Państwa. Tam też był wydział techniki. Panią Marię zatrudniono jako specjalistkę o wysokich kwalifikacjach. Na potrzeby służby nauczyła się dodatkowo arabskiego. Po reorganizacji, kiedy UOP podzielono na Agencję Wywiadu i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pani Maria znalazła się w tej drugiej. Awansowała na kolejne stopnie, była nagradzana i odznaczana. Gdy dwa lata temu odchodziła na emeryturę, nie przypuszczała, że zostanie zaliczona do oprawców, a jej emerytura, wypracowana w UOP i ABW, z tego powodu zostanie ograniczona do jednej trzeciej.

Ten „poczet oprawców” można ciągnąć dalej. Ale po co? Dla kontrastu sylwetka pana Janka. Pan Janek skończył prawo. Już jako student afiszował się znajomościami w SB. Niektórzy uważali go za konfidenta, nawet za tajniaka. Jeszcze na pierwszym roku studiów wstąpił do PZPR. Po studiach ze względów jak najbardziej ideowych wstąpił do SB, by ścigać rewizjonistów i reakcję. Robił to z pasją i nie można odmówić mu bystrości ani inteligencji. Zajmował się uczelniami. Miał sukcesy, przełożeni go doceniali. Szybko awansował. Był jednym z najmłodszych podpułkowników SB w Polsce. Gdy powstała Solidarność, pan Janek tworzył w województwie Inspektorat II i stanął na jego czele. Inspektorat II miał za zadanie zwalczać solidarnościową opozycję. Pan Janek dwoił się i troił. Miał sukcesy. Gdy w 1990 r. likwidowano SB i ogłoszono weryfikację, nawet do niej nie stanął. Wiedział, że nie ma żadnych szans. Wykorzystując wykształcenie prawnicze i zdobyte jeszcze podczas służby uprawnienia radcy prawnego, zatrudnił się w dużej firmie. Nie został zaliczony do oprawców, pracuje jeszcze, równocześnie pobiera emeryturę, którą wypracował sobie po 1990 r. Tej emerytury na mocy ustawy nikt mu nie obniży. Pan Janek nie jest z urzędu oprawcą. Śmieje się teraz z tych kolegów, którzy w 1990 r. stawali do weryfikacji, potem tracili zdrowie w służbie UOP i ABW.

Taka jest ustawa dezubekizacyjna. Dzieło PiS. Takie prawo, jaka sprawiedliwość. I na odwrót: taka sprawiedliwość, jakie prawo.

Wydanie: 2017, 36/2017

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 8 września, 2020, 10:41

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy