Pocztówka z wakacji

Pocztówka z wakacji

Sardynia – wygodna plaża z łóżkami i parasolami, morze ciepłe i przyjazne. Na basenie luksusowo i pusto, tłumy, które tak nas na początku przeraziły, wsiąkają w otoczenie. Przewaga Włochów, tonę w ich języku, tak mi bliskim. Jaka szkoda, że nigdy się go nie nauczę. Jedzenie nieprawdopodobne w smaku i w rozmaitości potraw. Jest w tym coś nieprzyzwoitego i obleśnego. Potworne marnotrawstwo, tym, co zostaje i będzie wyrzucone, można by nakarmić kilka wiosek afrykańskich.

Samochodem przebywamy wyspę w talii, ze wschodu na zachód, od wybrzeża do wybrzeża. Wysokie góry. Pusto, czasami tylko jakieś małe miasteczka, na ogół zaniedbane i szpetne. Zupełnie nie ma nowej, dobrej architektury, która nawet u nas się zdarza. Od czasu do czasu nuragi, niezwykłe kamienne wieże do 20 m wysokości, pomniki tajemniczej cywilizacji sprzed tysięcy lat. Przeszło dwie godziny jazdy. Nie było warto. Cel podróży – miasteczko Bosa, które uchodzi tu za drugie najładniejsze na wyspie – zawodzi. Imponuje tylko zamek na skalistym wzgórzu. Uliczki wąskie, bardzo włoskie, mieszkańcy na ławeczkach, kawałek prawdziwej Italii na pociechę. Powrót z problemami, nagle droga się kończy, wiadukt zabity deskami. Jakby ktoś w pysk dał. Żadnego uprzedzenia. Kolejne samochody jak ryby wpadają w sieć. Dobra nawigacja wmontowana w deskę rozdzielczą nie uprzedziła nas, pewnie rozgrzebali to dopiero co. Echo katastrofy pod Genuą. Zapanowała we Włoszech panika, jeśli chodzi o mosty i wiadukty. Szukamy innej drogi, co nie jest łatwe, bo GPS się upiera właśnie na tę. Uczepiam się ogona jakiegoś miejscowego, który też wpadł w pułapkę, i tak wychodzimy z matni. A tymczasem deszcz pada i błyskawice rozświetlają niebo nad górami. Jedna do złudzenia przypomina Giewont, tylko bez krzyża.

Nazajutrz rano jedziemy na trudno dostępną plażę. Wąska, kręta droga nad przepaściami, właściwie na jeden samochód. Jakiś większy wóz utknął i ani w tę, ani w tę, jak korek w butelce. W końcu udało się odetkać drogę. Plaża piaskowa, przeźroczysta woda, w której pływają przeźroczyste ryby. Czytam historię Sardynii, poplątane tragiczne losy, które zawsze splatały się w nędzę. Jak tu ich winić za brak profesjonalizmu, skoro dopiero w latach 50. poprzedniego wieku ludzie zaczęli tu żyć w jako tako godziwych warunkach. Ubóstwo Sardynii w zabytki bierze się właśnie z dawnego ubóstwa powszechnego. I trzeba pamiętać, że Włochy zlepione z jakże rozmaitych dawnych państw i państewek są nadal o wiele bardziej różnorodne, niż się sądzi.

Na Sardynii problemy z internetem, w czterogwiazdkowym hotelu każą za niego słono płacić, a i tak się rwie i ledwie ciurka – tak jest podobno na całej wyspie. Są opóźnienia cywilizacyjne, które trudno nadrobić. Ratownicy na plażach siedzą na wieżach, ale robią wszystko, tylko nie pilnują kąpiących się, ratowniczka na basenie patrzy na swoje stopy. I nikt słowa po angielsku. To naprawdę wielka sztuka nie nauczyć się tego języka, choćby trochę, tyle ile potrzeba do pracy z turystami.

Na Sardynii w roku 2000 byłem z narzeczoną, teraz żoną, ona wiotka, a ja całkiem jeszcze szczupły, pięknie było. Mieliśmy domek z widokiem na morze. Podjechał samochód pełen wielkich kręgów sera pecorino sardo. Przez miesiąc jedliśmy tylko ten ser, był tak smaczny, że się nie znudził. Zjechaliśmy wtedy wyspę wzdłuż i wszerz. I teraz jakby mały zawód. Nie ma wiernych powrotów, chociaż o nich się marzy. A przeszłość idealizujemy, bo jest wolna od niepokoju, zniknęły z pamięci dawne stresy. Wtedy, w przeddzień urodzin, dowiedziałem się o śmierci Jerzego Giedroycia. Zepsuło mi to koniec pobytu. Był dla mnie jak ojciec, przez kilkanaście lat pisałem do paryskiej „Kultury”. Wiedziałem, że Redaktor zabiera to pismo ze sobą do grobu, też moje przyszłe teksty. To była jednak słuszna decyzja. Właściwie wszystkie felietony, które potem pisałem do „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka” i „Wprost”, to, co teraz tu z piszę, to kontynuacja mojego pisania w „Kulturze”, tylko wtedy miałem do dyspozycji ponad 20 tys. znaków. Z każdym kolejnym pismem było ich coraz mniej. Żyjemy w cywilizacji skrótu.

Kończy się pobyt na Sardynii, jak zwykle w puencie żałoba po dniach, które minęły, żal poznanych krajobrazów i miejsc, które trzeba na zawsze zostawić. Powrót do Polski, w półmrok i wilgoć, ale to podobno chwilowe. Stała jest smoła polityki. Z taksówkarzem wdałem się w rozmowę polityczną, od czego zaraz ból głowy. Zaskakuje, jak wielu ludzi ma w głowach sieczkę i chaos. Na takim podłożu łatwo rodzą się potwory.

Wydanie: 2018, 36/2018

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy