Poczynania tępaków

Zapiski polityczne
19 listopada 2003 r.

Pierwotna „Solidarność”, której dobrego imienia broniłem tutaj niedawno, była wspaniałym i najbardziej w historii udanym zrywem patriotycznym skierowanym przeciw obcej dominacji nad Polską, a co za tym idzie, przeciw totalitarnemu zniewoleniu wielu narodów naszej części Europy. Wielkim triumfem naszych poczynań był efekt końcowy, który możemy zawdzięczać nie tylko sobie, lecz również, a może przede wszystkim rozwadze patriotycznej części dawnej władzy. Nasi generałowie i politycy, przeciwnicy w początkowym okresie istnienia i działania „Solidarności”, w porę zrozumieli, że oto nadszedł czas wielkiej zmiany, i zaprosili dawnych wrogów do Okrągłego Stołu. Nie tylko była to jedna z najmądrzejszych decyzji w całych dziejach Rzeczypospolitej, lecz również ocaliła spory szmat Europy od bratobójczego rozlewu krwi, co łatwo mogło się zdarzyć, gdyby nie osobista odwaga późniejszego prezydenta RP, gen. Jaruzelskiego, i całej jego współrządzącej ekipy. Generała za ten okazany rozum i odwagę wynagrodzono typowo po polsku, czyli skandalicznym aktem niewdzięczności w postaci absurdalnego historycznie i, co gorsza, prawnie procesu o wydarzenia z okresu sprzed ponad 30 lat, gdy w Gdańsku tłumiono rozruchy. Tej hańby sądzenia zasłużonego starca polski wymiar sprawiedliwości nie zmyje z siebie zbyt łatwo. Sędziowie i prokuratorzy ugięli się przed politycznymi ambicyjkami głupich prawicowych politykierów, którzy nigdy nie zrozumieli, przed jakim kolejnym nieszczęściem, kolejną straszliwą rzezią Warszawy ocalił Polaków gen. Jaruzelski, gdy uprzedzając atak Armii Czerwonej, zarządził stan wojenny. Przypłaciłem to wydarzenie zawałem serca, a mimo to chcę i umiem dostrzec zagrożenie, jakie wówczas istniało, i odwagę gen. Jaruzelskiego, który potrafił nieszczęściu narodu polskiego zapobiec. Warto do tej uwagi dodać jeszcze bardzo prawdopodobne przypuszczenie, że gdyby Armia Czerwona zdążyła z pogromem buntowniczych Polaczków, losy całej tej części Europy potoczyłyby się inaczej. Jak? Odpowiedź może być zwięzła: fatalnie. Nasza obrona byłaby rozpaczliwa i straceńcza, jak w warszawskim powstaniu. Zdziesiątkowana najofiarniejsza młodzież, zrujnowane miasta i kolejna masowa emigracja najzdolniejszych.
Zastanawia mnie, dlaczego ten wątek „zdążenia przed Kulikowem”, na istnienie którego są przecież liczne dowody, nie jest właściwie nigdy rozważany przez historyków współczesności. Myślę, że działa tutaj zjawisko antylewicowej zaćmy. Dowodem na jej zaistnienie może być fakt, iż niewątpliwie dokonana z prawicowych intencji przeogromna zbrodnia powstania warszawskiego kosztująca nasz naród ponad dwie setki tysięcy ofiar, w większości cywilnych, nigdy nie doczekała się surowego osądzenia, zaś ci, co wydali haniebny militarnie rozkaz walki bez broni i zaplecza logistycznego z niemieckim najeźdźcą, mają teraz w stolicy i nie tylko liczne ulice swego imienia i są czczeni na równi z ofiarami ich głupoty, czyli z powstańczą bohaterską młodzieżą, a przecież powinni byli stanąć jeśli nie przed sądem wojennym, to przynajmniej przed surowym wyrokiem opinii publicznej. Łatwiej jednak uzyskać w Polsce potępienie nie samej zbrodni, lecz wskazywania winowajców tej ponadwiekowej głupoty. Cóż. Taką mamy Polskę i taką musimy kochać. Przynajmniej uważajmy na głupców u władzy, co na przykładzie obecnej klęski organizacyjnej i materialnej miasta Warszawy jest łatwe do udowodnienia.
Historia Polski wypełniona jest pogardą wobec ludzi rozumnych i zachwytami wobec jawnych idiotyzmów różnych szamanów.
Dowodem w tej sprawie może być obecny los posługującej się dawną nazwą struktury związkowej. Obecna „Solidarność” tym różni się od naszej dawnej, że tamta walczyła o wyzwolenie Polski od komunizmu, co po wielu perypetiach się udało. Obecny związek posługujący się starą nazwą, jest raczej czynnikiem destrukcyjnym wobec nowego państwa polskiego, a jego poczynania służą bardziej umacnianiu pozycji przywódców związkowych niż dobru państwa.
Ludzie tej nowej „Solidarności” nie mają zupełnie poczucia odpowiedzialności za los Polski pozostającej wszak przez cztery lata pod jej w pełni dyktatorską władzą. Nie dociera do tych ludzi świadomość błędów, jakie były popełniane, gdy Armia Czerwona szykowała się do „skoku na Polskę” w czasie poprzedzającym stan wojenny; nie dociera poczucie winy za klęski zgotowane krajowi przez Mariana Krzaklewskiego i jego posłuszną ekipę, której kolosalna nieudolność pociągnęła w polityczną przepaść wielu zasłużonych dla kraju ludzi. Myślę tu o nieodżałowanych uczciwych działaczach Unii Wolności, którzy zniknęli z mapy politycznej kraju, choć sami też niejednym sobie zaszkodzili, lecz efekt jest ten sam. Brakuje ich doświadczenia i rozumu. Wielu z nich mogłoby się teraz przydać, gdy toczy się batalia o dobre miejsce Polski w nowej Europie.
Nasze sztandary „Solidarności” – jak się nam, walczącym pod nimi o wolność kraju, wydawało święte – służą teraz do walki nie z obcą przemocą, lecz z własnym państwem polskim będącym w stanie bliskim upadku właśnie za sprawą tych, którzy teraz opanowali związek i tumanią ludzi, gdzie i jak tylko mogą. Gdy patrzę na wyczyny obecnych przywódców związkowych dawnej panny „S”, odnoszę ponure wrażenie, że kroczą oni drogą osiemnastowiecznej magnaterii, wrogiej królowi i ojczyźnie, lecz przynajmniej budującej dla siebie i swoich potomków solidne fundamenty fortuny i pozycji w społeczeństwie nawet na czas zaborów. Trudno ich pochwalać, lecz przynajmniej wiadomo, dlaczego się łajdaczyli, choć gwoli prawdzie byli wśród nich także wielcy patrioci, patrz: Konstytucja 3 maja czy Komisja Edukacji Narodowej.
Obecne elity związkowe, nie tylko te z „Solidarności”, sprawiają wrażenie pełnego niezrozumienia sytuacji kraju na progu ogromnej czekającej nasz naród i nasze państwo ZMIANY. To niezrozumienie dotyczy również sporej części działaczy politycznych, także działających w sposób oczywisty przeciw dobru państwa polskiego. To nie są zdrajcy. Gorzej. To są umysłowe tępaki.

 

Wydanie: 2003, 48/2003

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy