Pod prąd

Pod prąd

Do roku 2050 powinniśmy od podstaw zbudować przyjazny środowisku sektor energetyczny. Tylko jak?

Ta sprawa jest rozstrzygnięta. W Polsce produkcja energii elektrycznej oparta na węglu kamiennym i brunatnym, stanowiącym dziś
ok. 70% surowców w przemyśle energetycznym, odchodzi w przeszłość. Co prawda, prezydent Andrzej Duda zapewniał górników, że czarnego złota mamy na 200 lat, ale nie wspomniał, że jego wydobycie z każdym rokiem staje się coraz mniej opłacalne. W większości śląskich kopalń koszty fedrowania rosły, a efektywność spadała. Rosły też zapasy na przykopalnianych hałdach. Odbiorcom bardziej opłacało się kupować węgiel rosyjski, australijski, a nawet kolumbijski. Na początku kwietnia br. okazało się, że Agencja Rezerw Materiałowych, ratując sytuację, bez większego rozgłosu zajmowała się zakupami rodzimego surowca. Teraz tymi wydatkami zainteresowała się Najwyższa Izba Kontroli.

Ujawnienie przez podwładnych ministra aktywów państwowych Jacka Sasina planów restrukturyzacji Polskiej Grupy Górniczej, której kondycja finansowa jest fatalna, wywołało wściekłość związkowców. Na pomysł zamknięcia kopalni Wujek oraz trzech ruchów kopalni Rudna, zawieszenia wypłat 14. pensji i uzależnienia 30% wynagrodzenia od wydobycia odpowiedzieli groźbą wybuchu czwartego, a nawet piątego powstania śląskiego.

Projekty te uświadomiły jednak wszystkim, że PiS pogodziło się z przechodzeniem kopalń do historii i z tym, że do roku 2050 musimy niemalże od podstaw zbudować sektor energetyczny opierający się na przyjaznych środowisku, nisko- bądź zeroemisyjnych technologiach. To największe wyzwanie cywilizacyjne, jakie stanęło przed nami w pierwszej połowie XXI w., a jesteśmy do niego kompletnie nieprzygotowani.

Na czym stoimy

Przez dziesięciolecia żyliśmy złudzeniami, że węgla kamiennego nam nie zabraknie. Że to dzięki niemu Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. Wspominaliśmy, jak strasznej pierwszej powojennej zimy 1945/1946 r. transporty śląskiego węgla ratowały przed zamarznięciem mieszkańców zniszczonych wojną europejskich miast – Wiednia, Mediolanu, Budapesztu… W PRL górniczy stan był potęgą. Każdy I sekretarz PZPR uczestniczył w obchodach Barbórki, a Jarosław Iwaszkiewicz, zgodnie z ostatnią wolą, został pochowany w górniczym mundurze galowym.

Pod koniec lat 80. XX w. w kopalniach zatrudnionych było 388 tys. osób. W latach 90. kolejne ekipy rządzące stawiały na energetykę węglową. Nie było innego pomysłu. Z budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu zrezygnowano, alternatywne źródła energii były pełną egzotyką nawet w krajach bogatego Zachodu. Poza tym wszelkie wątpliwości polityków rozwiewały regularnie nawiedzające Warszawę zwarte szeregi związkowców zaopatrzonych w styliska od kilofów i stare opony. Mimo że kopalnie dotowano miliardami złotych, ich sytuacja ekonomiczna się nie poprawiała. Ludzi zwalniano, ale zbyt wolno. Brakowało pieniędzy na inwestycje. Reforma górnictwa przeprowadzona przez rząd Jerzego Buzka spowodowała odejście z zawodu ponad 92 tys. górników, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się sukcesem. Niestety, po kilku latach część kopalń znów okazała się trwale nierentowna.

W roku 2016 została powołana Polska Grupa Górnicza, największe w Europie przedsiębiorstwo górnicze, obejmujące dziś osiem kopalń i pięć zakładów. Kapitałowo w PGG zaangażowały się trzy spółki energetyczne: Energa, PGE i PGNiG, wkładając 500 mln zł, oraz kontrolowany przez państwowy Polski Fundusz Rozwoju Fundusz Inwestycji Polskich Przedsiębiorstw (FIZAN) – ten na kwotę 300 mln zł. Wyemitowane też zostały obligacje na ponad 1 mld zł. Pozwoliło to odroczyć do roku 2026 spłatę emisji obligacji z roku 2013. Ale nic to nie dało. Dziś Polska Grupa Górnicza balansuje na granicy wypłacalności – w roku ubiegłym miała 400 mln zł straty – i wymaga natychmiastowych decyzji. Niedawno wystąpiła do Polskiego Funduszu Rozwoju o wsparcie w ramach tarczy antykryzysowej na kwotę 1,75 mld zł. Jeśli otrzyma pieniądze, złapie oddech na kilka miesięcy. Co będzie później? Nie wiadomo.

W ostatnich tygodniach wydarzenia nabrały tempa. Pojawiły się spekulacje dotyczące kierunku planowanych zmian w górnictwie i energetyce. Czyżby rząd premiera Morawieckiego rozpoczął proces dekarbonizacji gospodarki? Na przykład zamykając kopalnie i zastępując drogi węgiel krajowy tańszym importowanym? Przypomnę, że jeszcze w lutym minister Sasin oficjalnie zakazał polskim elektrowniom kupowania węgla za granicą.

W nieznane

Dotychczasowe doświadczenia w reformowaniu górnictwa i energetyki uczą jednego – wszelkie rządowe plany obarczone są wielkim ryzykiem, a ze względu na koszty transformacji sektora energetycznego liczone muszą być w setkach miliardów złotych. Dla Śląska oznacza to bardzo poważne konsekwencje ekonomiczne. Bez przyzwolenia społecznego i pomocy Komisji Europejskiej się nie obejdzie.

Minister Jacek Sasin w jednym z wywiadów oświadczył, że proces odchodzenia od węgla i wygaszania kopalń będzie trwał do roku 2050, a nawet 2060. Dlaczego zatem teraz rząd PiS tak ostro zabrał się do tego problemu?

Po pierwsze – jest po wyborach i można spokojnie zapomnieć o złożonych obietnicach.

Po drugie – transformacja systemów energetycznych w rozwiniętych krajach Zachodu jest już bardzo zaawansowana, a to oznacza, że jeśli nic nie zrobimy, przestaniemy być konkurencyjni.

Po trzecie – na realizację programu Europejski Zielony Ład Komisja Europejska przewidziała do roku 2050 udzielenie 1 bln euro wsparcia w formie dotacji, kredytów preferencyjnych itp.

Po czwarte – nasze górnictwo i energetyka nie są przygotowane na zmiany, podobnie jak nasza nauka. Co oznacza, że urządzenia i technologie będziemy musieli importować. Na to potrzebne są ogromne pieniądze, których w kraju nie ma.

Najpoważniejszym rządowym dokumentem opisującym plany transformacji krajowej energetyki i górnictwa jest opublikowany w listopadzie 2018 r. przez nieistniejące już Ministerstwo Energii projekt „Polityka Energetyczna Polski do roku 2040”, znany jako „PEP2040”.

Na początku 2019 r. ten sam resort przygotował także scenariusz polityki energetyczno-klimatycznej, zawarty w „Krajowym Planie na rzecz Energii i Klimatu na lata 2021-2030”. 30 grudnia 2019 r. dokument przekazano Komisji Europejskiej.

Najważniejsze cele, jakie mają zostać zrealizowane, to redukcja o 56-60% udziału węgla w produkcji energii elektrycznej oraz osiągnięcie 21-23% udziału odnawialnych źródeł energii w finalnym zużyciu energii brutto. Rząd zaznaczył, że będzie to możliwe pod warunkiem przyznania Polsce dodatkowych środków unijnych, w tym przeznaczonych na sprawiedliwą transformację.

Dokumenty te cechuje wysoki stopień ogólności, choć można się zorientować, że ich autorzy najwięcej uwagi poświęcili wykorzystaniu tradycyjnych paliw kopalnych, czyli węgla, ropy i gazu ziemnego. Rząd zdaje sobie sprawę z małej innowacyjności polskiej gospodarki i niewielkiego potencjału nauki, dlatego zaplanował zwiększenie nakładów na działalność badawczo-rozwojową do 1,7% PKB w 2020 r. oraz 2,5% PKB w 2030 r.

Oba dokumenty zakładają utrzymanie w przyszłości strategicznego znaczenia węgla kamiennego i brunatnego w bilansie surowcowym i energetycznym, przy ograniczeniu zanieczyszczeń powstających podczas ich swpalania oraz emisji dwutlenku węgla. Wymaga to nowych, wysokoefektywnych, elastycznych i niskoemisyjnych technologii, a także nowych regulacji prawnych. Postuluje się też dostosowanie rodzimego potencjału produkcji energii elektrycznej do spalania wielopaliwowego, wykorzystującego m.in. biomasę i odpady.

„Polityka Energetyczna Polski do 2040 roku” zakładała budowę sześciu bloków jądrowych o łącznej mocy 6-9 GW i uruchomienie pierwszego bloku do roku 2033. Czy ten termin zostanie dotrzymany? Nie wiadomo. 5 czerwca 2020 r. zapytanie w tej sprawie złożyła posłanka Hanna Gill-Piątek oraz grupa posłów. Odpowiedź Piotra Dziadzi, sekretarza stanu w Ministerstwie Klimatu, była bardzo ogólna. Moim zdaniem w założonym terminie żadna elektrownia atomowa w Polsce nie powstanie. Tak jak w roku 2025 po polskich drogach nie będzie jeździł milion samochodów elektrycznych zapowiedziany przez premiera Mateusza Morawieckiego. Kryzys gospodarczy wywołany pandemią koronawirusa brutalnie weryfikuje rządowe plany dotyczące transformacji polskiej energetyki i górnictwa.

Opcja niemiecka

Najbardziej zaawansowanym krajem w Europie pod względem rozwoju i zastosowania przyjaznych środowisku technologii energetycznych są Niemcy. Po katastrofie elektrowni jądrowej w Fukushimie w marcu 2011 r. kraj ten ogłosił rezygnację z technologii jądrowej i zastąpienie jej w gospodarce energią wiatrową, słoneczną oraz pochodzącą z wodorowych ogniw paliwowych. Zaczęto modernizować istniejące stare elektrownie węglowe, zastępując czarne złoto sprowadzanym z Rosji gazem ziemnym. Na wielką skalę zaczęto też wprowadzać rozwiązania służące oszczędzaniu ciepła i energii. Tempa nabrały prace nad „internetem rzeczy” – koncepcją urządzeń mogących łączyć się ze sobą w celu wymiany informacji i zapewnienia efektywnego współdziałania. Niemal każdy przedmiot – smartfon, komputer, lodówka, telewizor, kamera, zmywarka itd. może zostać połączony z siecią. Gdy „internet rzeczy” powstanie, obejmie wszystkie dziedziny aktywności gospodarczej. Dla energetyki będzie to rewolucja, która pozwoli na lepsze wykorzystanie dostępnej mocy i wielkie oszczędności. Kraj, który jako pierwszy wdroży te rozwiązania, zyska ogromną przewagę konkurencyjną. I będzie mógł zarabiać na eksporcie technologii. W Polsce ledwo wspomina się o tym, że będziemy dla zachodnich sąsiadów świetnym rynkiem zbytu owych rozwiązań. Finansując w ten sposób niemieckie prace badawczo-rozwojowe.

Podobnie rzecz się ma z programami rozwoju ogniw paliwowych opartych na wodorze. Nie myślę o samochodach osobowych i ciężarowych czy pociągach, ale o przemyśle. Microsoft już testuje zasilanie swoich centrów danych za pomocą potężnych ogniw wodorowych. W ubiegłym miesiącu taka instalacja o mocy 250 kW zasilała przez 48 godzin pełny szereg serwerów w centrum Azure w pobliżu Salt Lake City. Za 10 lat Microsoft ma się stać firmą o zerowym śladzie węglowym.

Podobną drogą kroczy Japonia. Koncern Panasonic we współpracy z Tokyo Gas Co. Ltd. opracował już w roku 2011 model domowego zasilanego wodorem ogniwa paliwowego o nazwie Ene-Farm, o najwyższej wówczas sprawności generowania prądu. Urządzenie to ma rozmiary dużej lodówki i jest montowane przy domach jednorodzinnych. Zapewnia nie tylko energię elektryczną, ale też ciepłą wodę mogącą służyć do ogrzewania pomieszczeń. Pierwsza partia tych urządzeń, 5 tys. sztuk, została szybko sprzedana. W Japonii koszt urządzenia wynosił w przeliczeniu ok. 115 tys. zł. W roku 2015 Panasonic zaoferował Ene-Farm Europie, ale ze względu na wysoką cenę nie zyskały one większej popularności. Władze Japonii zakładają, że do roku 2025 liczba zainstalowanych urządzeń Panasonica sięgnie kilkudziesięciu tysięcy.

Niemcy i Skandynawowie rozwijają technologie pozyskiwania tzw. zielonego wodoru, czyli pochodzącego z urządzeń zasilanych energią z elektrowni wiatrowych i słonecznych. W ciągu trzech lat duńskie konsorcjum HyBalance zbudowało jedną z największych w Europie instalacji wytwarzania wodoru w drodze elektrolizy wody. Energia pochodziła z elektrowni wiatrowej. Koszt projektu wyniósł niewiele ponad 15 mln euro, z czego połowa była dotacją ze środków unijnych.

Niemieccy naukowcy z centrum badawczego Helmholtz-Zentrum Berlin wspólnie z naukowcami z Uniwersytetu w Uppsali pracują nad pozyskiwaniem wodoru z rozwiązań fotowoltaicznych. Chodzi o bezpośrednie sprzężenie elektrolizera z modułem fotowoltaicznym. Nie ma tygodnia, by profesjonalne serwisy niemieckie, francuskie czy brytyjskie poświęcone energetyce i nauce nie przynosiły informacji o wynikach badań, eksperymentów i zastosowań w przemyśle technologii wodorowych.

Polska w tej rywalizacji się nie liczy. Stać nas na ciekawostki, takie jak samochód Hydrocar Premier. W maju 2015 r. zespół uczonych z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie we współpracy z naukowcami z Wojskowej Akademii Technicznej przedstawił roadster napędzany wodorowym ogniwem paliwowym. Zainteresowanie było spore, lecz, jak się okazało, model nie miał być wstępem do czegoś większego, prezentował jedynie możliwości eksperymentalnego zbiornika wodoru opracowanego przez naukowców z WAT.

Minister obrony narodowej, pytany w roku 2018 przez posłów, odpowiedział, że WAT nie prowadzi już prac pod kątem prób eksploatacyjnych owego zbiornika. Wyjaśnił, że stałyby się one niezmiernie kosztowne i nie są możliwe do wykonania ze środków własnych WAT. Ani ze środków z niewielkich projektów badawczych.

To pokazuje, jak wielkie jest zapóźnienie naszego kraju w stosunku do sąsiadów. Politycy potrafią pięknie mówić o ekologii, energii odnawialnej, innowacjach itp. Gdy przychodzi do konkretów, okazuje się, że albo trzymamy się coraz droższych tradycyjnych rozwiązań węglowych, albo ze względu na zapóźnienie nauki i brak środków nie jesteśmy w stanie zaproponować niczego nowego. Co gorsza, nie jesteśmy również w stanie wykorzystać możliwości, jakie otworzyły się przed Polską z chwilą wejścia do Unii Europejskiej. Marnujemy unijne dotacje, śnimy o milionach samochodów elektrycznych, budujemy ich modele, oczekując, że znajdzie się 4-5 mld zł, by uruchomić produkcję bez żadnych gwarancji na sukces. Ale czego można się spodziewać po gospodarce opartej na węglu, wieprzowinie i służbach specjalnych, zwłaszcza gdy rządzi Prawo i Sprawiedliwość.

Fot. Bartosz Jankowski/PAP

Wydanie: 2020, 33/2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Radosław
    Radosław 11 sierpnia, 2020, 13:39

    Fakt, że PRL-owska energetyka oparta była niemal w całości na węglu nie był, jak by tego chcieli niedouczeni prawicowcy, wynikiem naśladowania „przestarzałych wzorców sowieckich”, tylko ekonomiczną i techniczną koniecznością. W 1945 roku Polska odrodziła się jako od wieków zacofany i zdewastowany wojną kraj. Odbudowa i rozbudowa podstawowej infrastruktury, milionów mieszkań, zakładów przemysłowych itd. wymagała ogromnych ilości energii. Polska industrializacja zaczęła się z opóźnieniem co najmniej 100 lat wobec Europy Zachodniej i musiała przejść wszystkie analogiczne etapy. Czy w XIX wieku Anglia czerpała energię z ogniw fotowoltaicznych i energetyki atomowej? Jeszcze na początku lat 1970 tych ok. 90% zapotrzebowania na energię w Anglii zaspokajał węgiel! Zaczęło się to zmieniać stopniowo z odkryciem złóż gazu pod Morzem Północnym, a w ostatnich latach – rozwojem energetyki wiatrowej. Mimo tego jeszcze w 2014 roku Wlk. Brytania zużyła 84 mln. ton węgla.
    Mimo dominacji węgla w PRL-owskiej energetyce, już w latach 70-tych zainicjowano budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu i gdyby nie kompletne dyletanctwo, paranoiczna rusofobia i antykomunistyczne zacietrzewienie ekip post-solidarnościowych, Polska już dziś zaspokajałaby ze 20% swoich potrzeb energetycznych z tej czystej formy energii, a w ciągu następnych 10 lat ten wskaźnik wzrósłby o kolejne 10%.
    To konkretne (choć oczywiście tylko szacunkowe) liczby, którym III/IV RP jest w stanie przeciwstawić jedynie karczemne awantury o niezbudowaną elektrownię atomową i zmarnotrawienie setek milionów złotych z publicznej kieszeni. Jak w wielu innych dziedzinach techniki i przemysłu, to III/IV RP doprowadziła do tragicznego zapóźnienia polskiej energetyki wobec światowych liderów. Zapóźnienia, które Polska Ludowa zdołała skrócić do ok. 10 lat , a które obecnie sięga lat 50-60 ciu.
    W obecną tzw. polską naukę można wpompować dowolne ilości środków z UE, a zaowocuje to jedynie kolejnymi aferami korupcyjnymi, coraz droższymi samochodami na uczelnianych parkingach i coraz okazalszymi wiejskimi rezydencjami co bardziej prominentnych „naukowców”. Z polskiej nauki odeszło już pokolenie, któremu autentycznie zależało, żeby „gonić Zachód”, mimo niezwykle trudnych warunków pracy w realiach zimnej wojny. Obecnie zostało ono zastąpione przez pokolenie drobnych cwaniaczków z doktoratami, którzy środki z UE traktują jedynie jako źródło zaspokojenia prywatnych potrzeb, zaś projekty „rozliczają” bezwartościowymi sprawozdaniami.
    Do tego dochodzi kolejny fundamentalny aspekt: całkowity zanik kultury techniczno-organizacyjnej oraz bazy materialnej, niezbędnej do realizacji wielkich, złożonych projektów. Od 1989 roku polskie życie gospodarcze zostało rozdrobnione na garażowe firemki i praktycznie odeszło już pokolenie specjalistów potrafiących objąć umysłem i wziąć odpowiedzialność za realizację naprawdę poważnych zadań – kopania rowu przez Mierzeję Wiślaną poważnym projektem nie da się nazwać.
    Sprawa następna – tragiczny spadek poziomu nauczania na wszystkich szczeblach kształcenia, bezpowrotna destrukcja szkolnictwa zawodowego i drenaż mózgów za granicę. Kto miałby te ambitne projekty realizować? Nic dziwnego, że obecna władza potrafi o nich jedynie kłamać.
    Ale jest i „dobra” wiadomość: prognozy demograficzne dla Polski przewidują spadek liczby ludności o 10 mln. (!) do końca tego wieku, połączone z gwałtownym starzeniem się populacji, co niewątpliwie wywoła spadek zapotrzebowania na energię. W opustoszałej Polsce zapanuje Zielony Ład – taki, jak w strefie ziemi niczyjej, która rozdzielała niegdyś RFN i NRD.
    Ale czy aby na pewno należy to uznać za sukces transformacji ustrojowej?

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. enuajsi
    enuajsi 14 sierpnia, 2020, 06:07

    Drogi Panie Radoslawie – gratuluje kolejnej niezwykle celnej i glebokiej analizy sytuacji w jednej z dziedzin zycia w Polsce w kapitalistycznym systemie gospodarczym. Juz od dluzszego czasu zbieralem sie zeby podziekowac Panu za niezlomna i samotna walke z antysocjalistyczna, anty-pe-er-elowska i arcyklamliwa propaganda kapitalistycznych mediow wiec zakrawa na ironie fakt ze bezposrednim powodem dla ktorego zasiadlem zeby skreslic te pare slow jest fakt ze po raz pierwszy nie zgadzam sie z teza przedstawiona przez Pana a dotyczaca energii nuklearnej. Energetyka jadrowa nie moze byc zaliczona do zielonych czy ekologicznie neutralnych zrodel energii bo po w kazdym stadium od pozyskania surowca, poprzez produkcje energii az po nierozwiazana do dzis utylizacje odpadow zmienia otoczenie czlowieka na tysiace lat pozostawiajac naszym spadkobiercomy swiat skazony w stopniu ktory moze nie pozwolic na kontynuacje zycia. Beczki z plutonem podobnie jak rdzenie reaktorow od pierwszej elektrowni nuklearnej az konwencje w roku 1993 wrzucane byly na dno morz i oceanow a teraz przepompowywane sa rurami na dno morz i oceanow co najlepiej dowodzi faktu ze osoby odpowiedzialne za bezpieczenstwo tego sektora energetyki dzialaja raczej niefrasobliwie i trudno zawierzyc im zapewnieniom o bezpieczenstwie tego zrodla energii. Do stalego zatruwania srodowiska odpadami dochodzi jeszcze niebezpieczenstwo wypadkow takich jak 3 Mile Island, Czarnobyl czy Fukoshima ktore nawet jesli srednio zdazaja sie co 20 lat to niewspolmiernie zwiekszaja stopien zatrucia srodowiska naturalnego. Fakt ze to panstwa i podatnicy ponosza koszty awarii elektrowni jadrowych bo nawet najwieksze firmy ubezpieczeniowe nie sa w stanie wystawic polisy ubezpieczeniowej dowodzi ze ci ktorzy licza pieniadze licza sie z mozliwoscia kolejnego wypadku. Kalkulacji wszystkich za i przeciw dokonaly Niemcy i wkrotce zamkniete zostana wszystkie bloki energetyczne zreszta w tym samym Przegladzie chyba jest artykul o rozwoju Hiszpanii gdzie do roku 2030 rowniez zamkniete zostana wszystkie elektrownie jadrowe ale tego samego roku polscy wizjonerzy przyjaznie poklepywani po plecach przez swoich amerykanskich kontrachentow otworza swoja pierwsza elektrownie jadrowa – co to znaczy isc pod prad – to takie polskie:)

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radosław
      Radosław 14 sierpnia, 2020, 17:03

      Energetyka nuklearna nie cudownym i idealnym rozwiązaniem – ale w zaistniałej, już krytycznej sytuacji klimatycznej, jest bezwzględną koniecznością. To temat na dłuższą dyskusję, ale chciałbym zwrócić uwagę na kilka istotnych punktów:
      1. Tzw. energetyka odnawialna (np. fotowoltaika) wcale nie jest taka „zielona”, jak się to ludziom wmawia. Za 20-30 lat świat stanie przed koniecznością utylizacji dziesiątków milionów ton zużytych paneli słonecznych – a dotąd nie ma w zasadzie technologii do ich przerobu. Innymi słowy, lobby fotowoltaiczne jest tu równie, albo jeszcze bardziej niefrasobliwe, niż niegdyś lobby nuklearne. I wcale nie jestem przekonany, czy taka technologia zostanie opanowana. Może okazać się droga, energochłonna, wymagać użycia wyjątkowo zjadliwej chemii. Oby się nie okazało, że cały ten śmietnik wyląduje w krajach biednych i skorumpowanych – także w Polsce, gdzie już przecież Zachód pozbywa się chyłkiem swoich śmieci.
      2. Wymienione przez Pana wypadki/katastrofy elektrowni miały znikome konsekwencje w porównaniu z ogromem strat zdrowotnych i środowiskowych, jakie wywołuje spalanie węgla. To trochę, jak z katastrofami lotniczymi – są spektakularne, ale ostatecznie latanie jest statystycznie dużo bezpieczniejsze, niż podróże samochodem.
      3. Inżynieria nuklearna stale się rozwija, ryzyko poważnych katastrof maleje. Co do odpadów – koniec końców, łatwiej zagospodarować parę wagonów odpadów z elektrowni atomowej, niż wymienione miliony ton, które nieuchronnie zostawi po sobie rzekomo czysta fotowoltaika. A ogromne ilości odpadów ze zużytych baterii, gdzie tę czystą (?) energię się przechowuje, a zniszczenia środowiska powstające przy pozyskiwaniu surowców do ich produkcji?

      Reasumując – węgiel swoje zadanie wykonał, trzeba mu podziękować i wysłać na zasłużoną emeryturę. Tzw. odnawialne źródła energii należy stosować w warunkach, gdzie mogą pracować z maksymalną wydajnością, Hiszpania to bardzo dobry przykład. Można sobie wyobrazić pokrycie Sahary instalacjami „słonecznymi” i zasilenie w elektryczność sporej części Afryki. Następny element, to oszczędzanie energii i zmiana ludzkich przyzwyczajeń. Krew człowieka zalewa, kiedy widzi w mieście wielką terenówkę, która przewozi jednego człowieka – kierowcę.
      Ale od energetyki jądrowej nie uciekniemy – to jedyna na tyle opanowana, masowa i dostatecznie neutralna metoda uzyskiwania energii elektrycznej, żeby uratować świat przed klimatycznym kataklizmem. Nie obędziemy się bez niej w tzw. miksie energetycznym. W najgorszym wypadku zapaskudzimy ileś hektarów odpadami promieniotwórczymi, ale uratujemy planetę jako całość. To i tak będzie zdecydowanie mniejsza szkoda niż miliony km2 porzuconych paneli fotowoltaicznych, bo się okaże, że nie będzie chętnych do posprzątania tej „ekologii”. Ludzka natura jest paskudna niestety.
      Tak uważam, a prawda – jak zwykle gdzieś pośrodku…
      Kłaniam się.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy