Podatek od miliarderów, nie od Kowalskich

Podatek od miliarderów, nie od Kowalskich

Nie możemy mieć społeczeństwa, w którym garstka ludzi na górze zarabia na wzroście, a nikomu nic z tego nie zostaje

Dr Paweł Bukowski – ekonomista, badacz i wykładowca w Centre for Economic Performance, London School of Economics and Political Science (LSE) oraz w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Zajmuje się nierównościami ekonomicznymi i funkcjonowaniem rynków pracy. Związany z zespołem eksperckim Dobrobyt na Pokolenia.

Co o współczesnym kapitalizmie mówi nam to, że w trakcie pandemii i wywołanego nią kryzysu wiele firm zwiększyło swoją wycenę o kilkaset miliardów dolarów, Jeff Bezos powiększył majątek o 100 mld, a na świecie w ogóle przybyło multimiliarderów?
– Nie wiem, czy mówi nam to coś nowego, bo nie jest wcale takim zaskoczeniem. Po pierwsze, w czasach zamknięcia urósł rynek zakupów przez internet, usługi oferowane przez platformy w rodzaju Amazona były często jedynymi dostępnymi, więc na pandemii zyskali giganci, których model działania był dopasowany do nowych okoliczności. Po drugie, w taki czy inny sposób część pieniędzy wydawanych w ramach programów pomocowych i zasiłków trafia do tych korporacji poprzez zwiększony popyt konsumentów. A po trzecie, średniozamożni i bogaci oszczędzają w czasie pandemii. Pieniądze, których nie wydają na życie towarzyskie, podróże i inne rzeczy, na które pozwoliliby sobie w normalnych okolicznościach, trafiają choćby na giełdę, a to podnosi ewaluację spółek. Zwłaszcza tych z sektora wysokich technologii, które zyskują także na nowej rzeczywistości społecznej. Ale trzeba też pamiętać, że część firm radzi sobie znacznie gorzej, np. duże sieci sklepów odzieżowych czy linie lotnicze.

Czyli pandemia spowodowała wielki transfer bogactwa od klasy średniej i państwa do największych światowych korporacji?
– Nie wszystkich, rzecz jasna, ale tych, które w tym nowym modelu się odnalazły. Moim zdaniem jednak szokujące mogą być raczej kwoty, o jakie wzbogacili się miliarderzy z Doliny Krzemowej – sto czy kilkadziesiąt miliardów dolarów w przypadku Jeffa Bezosa bądź Elona Muska – niż sam mechanizm, który tu zadziałał. Ten naprawdę można było przewidzieć.

Ci, którzy rok temu wieszczyli rewolucję gospodarczą i przemysłową, zmianę paradygmatu, wielkie przewartościowanie, zupełnie się pomylili?
– Zmiana będzie i możemy o niej dyskutować. Ale to nie jest kryzys systemu, kryzys kapitalizmu per se. Pandemia jest katastrofą zewnętrzną, nie wynika z działań gospodarki. Natomiast problem jest taki, że uwydatniła rzeczy, które już działały źle, choćby nierówności. Te istniejące pogłębiają się, ale pojawiają się nowe, np. wynikające z możliwości pracy zdalnej albo w dostępie do wysokiej jakości zdalnej edukacji. Nie chodzi więc teraz o to, żeby rzucać kamieniami w kapitalizm i Bezosa; należy wprowadzić rozwiązania, które cofną ów transfer majątku od biednych do najbogatszych. Pytanie brzmi zatem: jak spowodować, by te pieniądze wróciły do uboższej części społeczeństwa i zaczęły pracować na ożywienie gospodarcze po pandemii? Trzeba to wahadło pchnąć w drugą stronę. Na szczęście mamy wiele narzędzi, żeby to zrobić.

I pan często mówi, że rozwiązaniem, które należy wprowadzić, jest podatek majątkowy. Dlaczego?
– Żeby zrozumieć, dlaczego podatek majątkowy jest dobrym rozwiązaniem, musimy najpierw zrozumieć, jakie stoją przed nami wyzwania. Jesteśmy w kryzysie i będziemy w nim jeszcze kilka lat. Zaszczepienie ludności bardzo pomoże w walce z wirusem, ale nie wystarczy do odbudowy gospodarki. Co z tego, że otworzymy sklepy i restauracje, skoro ludzie nie będą w nich kupować? Kluczowe więc będzie zwiększenie i podtrzymanie popytu, np. poprzez utrzymanie transferów i pomocy dla najbardziej poszkodowanych przez pandemię. Ale jednocześnie pojawia się pytanie, jak to wszystko finansować. Zwiększanie tradycyjnych podatków dochodowych to trochę wylanie dziecka z kąpielą, ponieważ takie podatki zmniejszają popyt. Z powodu PIT mamy obecnie niższe dochody, więc będziemy też mniej wydawać. Natomiast opodatkowanie majątków ma znacznie mniejszy wpływ na popyt, ponieważ majątek to tak naprawdę zakumulowany przeszły dochód (a nie obecny). Nie ograniczamy zatem popytu, który jest potrzebny do gospodarczego odbicia.

Jak miałoby to wyglądać?
– Taki podatek majątkowy dotyczyłby stosunkowo małej grupy najbardziej majętnych Polaków. Na przykład opodatkowanie majątku netto (czyli po odliczeniu długów) powyżej 1 mln zł dotyczyłoby tylko 6% Polaków. Gdybyśmy zdecydowali się na próg 5 mln zł, dotknęłoby to 0,5% ludności. A że rośnie nam dług publiczny, to możemy go spłacać albo w ten sposób, albo poprzez inflację – czyli tak naprawdę również podatek od majątku, ale dużo bardziej dotkliwy dla mniej zamożnych.

Upraszczając więc sprawę, jednak potrzebujemy tego podatku od Bezosa, a nie od polskiego „Janusza biznesu”?
– W jakimś sensie już nie ma dyskusji, czy wprowadzić podatek majątkowy, czy nie – bo on istnieje w postaci spadającej wartości oszczędności klasy niższej i średniej w bankach. Pytanie, w kogo on powinien uderzyć: w osoby bogate czy biedne? Dziś pan Janusz albo pani Kowalska jest proporcjonalnie obciążona mocniej. A gdyby komuś zabrać 10 mln z miliarda, nie będzie to wcale takie dotkliwe.

W Polsce dziś jest to załatwiane tak, że covidowe straty dla budżetu próbuje się łatać odrębnymi, sektorowymi podatkami – jak nie cukrowym, to od reklam.
– Nie wiem, czy da się w tym znaleźć spójną myśl, czy mamy do czynienia raczej z improwizowanym wdrażaniem projektów, które po kolei się pojawiają, i próbowaniem wszystkiego, co się da. Abstrahując od pandemii, głównym problemem w Polsce jest fakt, że mamy degresywny system podatkowy – to znaczy, że bogaci płacą relatywnie mniej. Co gorsza, jest on również niesprawiedliwy, ponieważ taki sam dochód – jeśli pochodzi z biznesu albo z pracy na etat – może być opodatkowany inaczej, według różnych stawek podatku liniowego i skali podatkowej. Polska jest tu ewenementem, w kwestii podatków nasz system to kuriozum w skali światowej.

Ale czy opodatkowanie majątków w kraju bez miliarderów w rodzaju Bezosa, gdzie nie sposób się doszukać podobnych złotych gór co w Dolinie Krzemowej, rzeczywiście jest tak opłacalnym pomysłem?
– Z badań Michała Brzezińskiego, Katarzyny Sałach i Marcina Wrońskiego wiemy, że w Polsce 1% najbogatszych posiada ok. 20% majątku. To nie są skrajne nierówności, porównywalne z USA lub Rosją, ale nie są one też małe. Według niedawnych obliczeń Brzezińskiego podatek majątkowy w wysokości 1% od majątku powyżej 1 mln zł i 1,5% powyżej 5 mln mógłby nam dać przychód odpowiadający 1% PKB rocznie. Zakładając więc, że dług w trakcie pandemii wzrósł nam o 13 pkt proc., spłacilibyśmy go w ciągu 13 lat za pomocą tylko tego podatku majątkowego. A pamiętajmy, że to nie będzie jedyna metoda spłaty zobowiązań.

Czy takie rozwiązania mają w ogóle sens na poziomie jednego kraju?
– Oczywiście, że lepiej wprowadzić podatek majątkowy od razu na poziomie całej Unii Europejskiej, by uniknąć przenoszenia fortun z kraju do kraju, co jest potencjalnie problemem. Ale nie możemy przejaskrawiać tego zagrożenia, bo łatwiej jest uciec z dochodami do raju podatkowego, niż przenieść willę z Sopotu do Szwajcarii, prawda? Regularne straszenie tym, że uciekną od nas milionerzy, opiera się na przesadzie. Trudno sobie wyobrazić, że wobec konieczności zapłacenia 1% podatku od majątku bogaci nagle sprzedadzą wszystkie swoje domy w Polsce, a firmy przeniosą do innych krajów. To nierealne.

Jeśli to więc takie proste, to czy główną przeszkodą jest po prostu opór polityczny przeciw podobnym rozwiązaniom?
– Co ciekawe, nie. Badania opinii publicznej na Zachodzie pokazują spore poparcie dla podatku majątkowego. Głównym problemem jest koszt wprowadzenia takiego rozwiązania. W dobie zbierania o nas danych przez wielkie koncerny technologiczne i powszechnego cyfrowego nadzoru państwo polskie nie ma pojęcia, jakim majątkiem dysponują Polacy. Szokujące, prawda? Nie mamy zatem podstawy, żeby taki podatek wprowadzić, dopóki administracja nie będzie w stanie go pobierać, opierając się na wiarygodnych liczbach. Potrzebowalibyśmy spisu powszechnego, który pozwoliłby oszacować majątek każdego Polaka. I to nie jest proste, ale też nie jest niemożliwe. Młoda II RP po I wojnie światowej, w latach 20., była w stanie coś takiego zrobić. Wprowadzono wtedy na pewien czas podatek majątkowy, poprzedził to trwający kilka miesięcy spis powszechny. Wiele państw Europy robiło w XX w. coś podobnego. To nie jest nierealne, choć rzeczywiście wymaga wysiłku.

Odejdźmy na chwilę od technicznych szczegółów pomiaru nierówności. Chciałbym zapytać, czy w ostatnich latach zmienił się pańskim zdaniem klimat w dyskusji o nich i czy wola wprowadzania odważniejszych, systemowych rozwiązań jest większa.
– Na Zachodzie klimat się nie zmienił. W tym sensie, że mówi się o tych problemach i rozwiązaniach od kilku dekad. I to w ekonomii głównego nurtu, zarówno na korytarzach akademii, jak i w instytucjach w rodzaju Międzynarodowego Funduszu Walutowego. „Nie możemy mieć społeczeństwa, w którym garstka ludzi na górze zarabia na wzroście, a nikomu nic z tego nie zostaje” – to dość powszechny pogląd.

Z jednej strony, jest argument etyczny przeciw tak nierównej dystrybucji dochodu, mówiący zwyczajnie, że jest ona niesprawiedliwa. Z drugiej, wiadomo, że długoterminowo wzrost jest możliwy tylko w równym społeczeństwie – nie jest tak, że musimy wybierać między społeczeństwem równym a doświadczającym rozwoju, dynamicznym. Odwrotnie, musimy mieć pierwsze, żeby mieć drugie. W społeczeństwach głęboko nierównych tracimy wiele talentów z biednych rodzin, demokracja słabnie, rośnie przestępczość, a potężne firmy ustawiają reguły gry pod siebie, niszcząc konkurencyjność rynków. Covid pokazał wyłącznie, że ta dyskusja trafnie diagnozuje problem, a kolejne nierówności – dotyczące miejsca zamieszkania, rasy, zdrowia, klasy, płci itd. – pogłębiają się wraz z kryzysem.

A w Polsce?
– W Polsce przez długi czas dominował nurt mówienia i myślenia o gospodarce, który na Zachodzie uznawany jest za pewną egzotykę. Na przykład powoływanie się na tzw. austriacką szkołę ekonomii, powszechne w Polsce, jest czymś, z czym ani razu nie spotkałem się w pracy naukowej za granicą. Korwinowskie poglądy, które w Polsce przez pewien czas wyznaczały jeden z głównych paradygmatów, są marginesem choćby w Anglii – nawet rządzonej przez konserwatystów. Ale i w Polsce pojawiają się jaskółki zmian. Częściej w głównym nurcie mówi się, że gospodarka nie działa tak prosto i jednoznacznie jak w neoliberalnych teoriach, a nierówności rzeczywiście mają znaczny wpływ na życie społeczeństwa. Mam nadzieję, że dokładnie w tym kierunku teraz będzie się to rozwijać. Przynajmniej o to zabiegamy razem z naszą grupą młodych polskich ekonomistów i ekonomistek z zagranicznych uczelni – Dobrobyt na Pokolenia.

Fot. Piotr Molęcki/East News

Wydanie: 09/2021, 2021

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy