Podnoszę się i śpiewam

Podnoszę się i śpiewam

Batiuszka w Kostomłotach uodpornił ludzi na przezwiska prawosławnego biskupa: uniaty-wariaty

Pełna cerkiew. Duszno od parują­cych kożuchów, płonących świec. Śpiewy, z których raz altem, raz basem, wybija się refren: “Hospodi pomiłuj”. Słowa ukraińskie, polskie wyśpiewane żarliwie, na jednym oddechu. Jest 6 stycznia, wspólnota kostomłocka ob­chodzi święto, na pamiątkę chrztu Je­zusa w Jordanie. Po nabożeństwie, z chramu wyrusza procesja z krzyżem i chorągwiami nad pobliski Bug. Wieś śpiewa po ukraińsku: “Słońce świeci z gór Libanu/ błyszczy złotem w kro­plach ros/ idzie Chrzciciel do Jordanu/ a do niego sam Pan nasz/. Ołtarz wycię­li z lodu, odrąbanego z przerębli na rze­ce. Gdy kapłan mówi o “duchu w po­staci gołębicy”, chłopcy wypuszczają białe gołębie. Potem wierni nabierają wody w naczynia, moczą w niej usta i przemywają twarze…

Tylko wy zostaliście

Otiec nastajatiel Roman Ryszard Piętka dokłada drew do kaflowego pie­ca na plebanii i wyjaśnia mi: przecięt­nemu Polakowi słowa “Hospodi pomi­łuj” kojarzą się najczęściej z prawosła­wiem, carem, zaborami, Moskwą. A w Kostomłotach jest “Hospodi pomi­łuj” i cerkiew, ale katolicka, w jedności z rzymskim papieżem.

Gdy został w tej przygranicznej wsi batiuszką, musiał wytłumaczyć dzie­ciom na lekcjach religii, dlaczego są neounitami. Opowiadał, jak to Jezus ro­zesłał apostołów na cały świat, aby na­uczali wszystkie narody. Św. Piotr gło­sił ewangelię w Rzymie i w ten sposób ukształtował się obrządek łaciński. Starszy brat Piotra, apostoł Andrzej, przyniósł wiarę chrześcijańską Grekom i stąd obrządek bizantyjski…

Dalej wykład ma dwie wersje. Skróconą – dla dzieci i zwy­kłych turystów (latem cerkiew odwie­dza zwykle około 70 tys. ludzi). Jeśli. Wokół ojca Piętki znajdą się studenci, a każdego lata organizuje dla nich reko­lekcje i spotkania ekumeniczne, batiu­szka wspomina o jeszcze innych obrządkach chrześcijaństwa, np. etiop­skim, syryjskim, by podkreślić, że w pierwszym tysiącleciu te wszystkie kościoły stanowiły jedność. Pozwala sobie też na dygresję o języku Homera.

A wszystko zmierza do konkluzji, że to godne narzędzie do wyrażania subtelnych myśli filozoficznych i uczuć zo­stało włączone w życie Kościoła. I dla­tego on przed zaśnięciem czyta bre­wiarz po grecku.

Reakcje na opowieść batiuszki są nieprzewidywalne. Uczennica czwartej klasy szkoły podstawowej z Terespola:

– To już z prawosławnymi nie trzeba walczyć?

Kiedyś odwiedził go z grupą mło­dzieży ksiądz z podlaskiej parafii. – Niech ojciec opowie tę unicką legendę o pochodzeniu przodków – poprosił. – Jaką legendę? – zdziwił się batiuszka. Przecież to prawdziwe dzieje pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Razem z aniołami

Z początku, 30 lat temu, zamartwiał się, że tak niewielu przychodzi do cer­kwi. Wyżalił się sędziwej sąsiadce, Maruselce. Biedna jak mysz kościelna (od wiosennych roztopów do pierwszych śniegów chodziła boso) nie opuszczała żadnego nabożeństwa. Pocieszyła: “Ne martwtesia, batiuszka, prynesut ich. Jak wmrut, prynesut ich, nihde ne podinutsia” (Nie martwcie się, ojczulku, przy­niosą ich. Jak umrą, przyniosą, nigdzie się nie zapodzieją). Ale on chciał ży­wych w cerkwi. I rozśpiewanych. Więc stworzył chór. Parafianki, które często nuciły przy robotach w gospodarstwie, dowiedziały się, że Pan Bóg obdarzył je sopranem, altem.

Batiuszka dopuszcza do pienia każde stworzenie boże. Raz w czasie nabożeń­stwa majowego wpadł do cerkwi szpak; pozwolili mu wytrelować swoje, dopie­ro gdy wyfrunął, odezwał się chór. Do świętych na ikonach, tłumaczy swym parafianom, lepiej śpiewać, niż mówić, bo są spokojni, majestatyczni, i zawsze patrzą wiernemu prosto w oczy.

Nie tylko do świętych. – Gdy przy­szedłem do Kostomłot, umiałem zale­dwie kilka piosenek rosyjskich. A teraz znam sto dwie ukraińskie ze wszystki­mi zwrotkami. Słówka zapisywałem sobie w notesie i kazałem dzieciom, aby przepytywały mnie po religii. Te­raz parafianie zapraszają mnie na wszy­stkie wesela i chrzciny, bo na Podlasiu bez głośnego śpiewu nie obejdzie się żadna uroczystość.

Sen się wyśnił

W Górze Kalwarii chodził jako mi­nistrant do kościoła marianów dwa ra­zy dziennie. Po maturze postanowił, że pójdzie do nowicjatu. Pojechał z tą de­cyzją do rodzinnego domu we wsi Ostrołęka pod Warką – zastał mamę i siostrę Jadzię łuskające groch. Kręcił się po kuchni, nie wiedział, jak zacząć, wreszcie wypalił: chce zostać księ­dzem. Kobiety w płacz, Siostra głów­nie dlatego, że nie będzie miała z kim na zabawy chodzić. Potem przyszedł ojciec i kategorycznie zabronił: nie bę­dziesz mi się tułał po więzieniach. Bo to był rok 1953. Ale po trzech miesią­cach, opowiada o. Piętka, “Pan Bóg ta­cie przemówił do rozumu”.

Rok przed święceniami generalnymi przełożonymi marianów został unicki bi­skup. Roman Piętka był wtedy pod wiel­kim wpływem swych nowych przyjaciół – Tomasza Podziało i Józefa Hermanowicza, którzy po sześciu latach syberyj­skich łagrów wrócili do Polski i opowia­dali mu o swojej posłudze w obrządku wschodnim w Mandżurii.

Coraz częściej myślami wracał do dziadka, który był oficerem carskim i w niedzielę chodził zarówno do cerkwi, jak i do kościoła. Dziadek mówił, że Bóg jest jeden. W czasie wakacyjnej wy­cieczki po wschodnich rubieżach Piętka usłyszał o cerkiewce w Kostomłotów. Zapragnął ją zobaczyć. Do Kostomłot przyjechał we wrześniu 1967. Była nie­dziela, wcześnie rano, tamtejszy pro­boszcz Aleksander Prylucki, już staru­szek, właśnie zamiatał plebanię i prawie nie było go widać spod tumanów kurzu.

Gość wyznał, że chciałby odprawić liturgię. Dostał wielgachny, ukuty przez miejscowego kowala klucz (do dziś go używa) i przyzwolenie na mszę.

– Otworzyłem – opowiada dziś – i za­parło mi dech. Wystrój typowej cerkwi prawosławia rosyjskiego. Jest ikono­stas, tetrapod, podświeczniki. Ale kato­licka. Czyja śnię? Całowałem zakurzoną podłogę.

Spędził tam kilka godzin. W napisie wotywnym na ikonie patrona cerkwi, św. Nikity odkrył, że drewniany chram istnieje od 1631 roku. Ściany wewnę­trzne miał wyklejone zgrzebnym płótnem, utkanym z lnu i konopi. Malowa­no po nim wapnem i białą glinką. Z bie­giem lat płótno niszczało, więc miej­scowe kobiety przyszywały łaty.

Po roku był już w Kostomłotach wi­kariuszem ekonomem, a gdy proboszcz przeszedł na emeryturę, zajął jego miej­sce. I od razu zabrał się za konserwację świątyni. Wymienił zmurszałe funda­menty i wszystko, co przegniło. W cza­sie wakacji studenci ASP położyli na ścianach polichromię z ornamentami ruskich cerkwi z XVII wieku. I mógł już radośnie zaśpiewać: Sotwori Ho­spodi, mnohaja lita, lita/ Daruj im, Ho­spodi, mnohaja lita, lita./Wo zdrawije, wo spasenije, mnohaja lita!

Dzwony i owce

Przed Narodzeniem Pańskim Wiera, siostra z bractwa cerkiewnego, piecze całą nieckę prosforek, czyli opłatków, jak by powiedzieli łacinnicy. W Wielką Noc Zmartwychwstania śpiewają w cerkwi do pół do czwartej nad ra­nem, potem na plebanii dzielą się jaj­kiem i nie gardzą kieliszkiem koniaku, bo przecież nakazuje jutrznia “Paschę chwalić wesołymi nogami”. Wierni rozchodzą się do domów, aby pospać do nieszpór, ale on nie zmruży oka. W święto Paschy nie mogą ani na chwilę zamilknąć dzwony, a przecież powiesił je na wyciągnięcie ręki od swego mieszkania.

Gdy tu nastał, przy cerkwi zamiast dzwonów wisiała szyna. Przed nabo­żeństwem waliło się w nią łomem. Nie mógł tego słuchać. Pojechał do Prze­myśla do ludwisarzy Felczyńskich i po­wiedział, że pragnie mieć dzwony, ale nie ma pieniędzy. Poradzili mu, żeby zbierał złom miedzi.

– Po zajęciach na KUL zdejmowa­łem sutannę, brałem wózek dwukoło­wy i chodziłem po Lublinie za żela­stwem. Przez trzy lata uzbierałem 10 ton. Składałem je pod naszym lubel­skim klasztorem, aż Jan Pełczyński zabrał materiał do pracowni. Wkrótce potem przywiózł do Kostomłot pozła­cane kielichy. Zanim je powiesiliśmy, ludzie siadali wokół dzwonów, biesia­dowali przy nich, wpatrywali się w nie, śpiewali, cieszyli się.

Ale nadal parafia była bardzo bied­na. Nieraz batiuszka, żeby dojechać na wykłady do Lublina, musiał pożyczać na bilet u sąsiada. Obiecywał, że odda z tacy niedzielnej i nie uzbierało się. Ludzie pocieszali go, że tu było tak za­wsze. Ale Piętka nie z tych, którzy przyglądają się kłopotom z założonymi rękami. Pokazał ludziom, że on, wykła­dowca łaciny, greki w pobliskim gim­nazjum (nie brał za to pieniędzy), absolwent KUL-u, potrafi też uprawiać ziemię, której parafia miała aż 30 hek­tarów, tyle że nieużytków. Napisał po­danie do powiatu, do Białej Podlaskiej, żeby mu pozwolili założyć hodowlę owiec. Urzędnicy trochę kręcili nosa­mi, ale papier otrzymał.

– Karmiłem owce sam i sam odbiera­łem wykoty. Ile ja zimowych nocy przespałem w owczarni na snopku sło­my – wspomina. Ale przez 10 lat zaro­bił tyle pieniędzy, że mógł wyremonto­wać cerkiew, wybudować plebanię, ku­pić sobie auto. Ludzie we wsi mówili: “Win ma holowu” (ten ma łeb) i wyba­czyli mu to bezproduktywne czytanie latem pod drzewem Horacego. Za ła­skawe tolerowanie jego słabości do li­teratury klasycznej odpłaca się parafia­nom w zimowe długie wieczory. Scho­dzą się wtedy na plebanię kobiety, każ­da z kawałkiem płótna w ręku, do haftowania czerwonymi krzyżykami (potem skroją z nich ręczniki, aby otu­lić ikony w cerkwi), a on tłumaczy im na miejscowy dialekt ukraińskie liryki Tarasa Szewczenki.

– Czytam o tragicznej miłości i wszy­scy płaczemy.

Patrzcie w stare księgi

Biskup łaciński spogląda na mnie kosym okiem, że ja tu niby rusyfikuję Podlasie, a i biskup grekokatolicki też się na mnie gniewa, jak podczas nabo­żeństwa śpiewam trochę po polsku. – On tam polonizuje naszych ukraińskich wiernych – powiada. – A ja tylko przygarniam biednych ludzi do Boga, a do tego wszystkie języki są dobre.

Chciał. żeby jego parafianie byli dumni z historii swej wsi i cerkwi. – Bo wiele z nich wstydziło się, że są unita­rni. Byli przezywani. Nawet biskup w czasie odpustu w sąsiedniej parafii prawosławnej mówił o wiernych — w Kostomłotach: uniaty-wariaty, obskubane wrony. Więc ojciec Roman Miętka pokazywał swoim parafianom carskie księgi liturgiczne z połowy poprzedniego stulecia i tłumaczył, że papież jest tam nazywany prawosławia nastawnikiem, czyli nauczycielem prawosławia. A i w liturgii przecież modli się -Was i wsiech prawosławnych christijan da pomianiet Hospod…”

– Już się nie wstydzą. Ostatnio dołączyło do parafian 11 młodych małżeństw. (Dwa tenory, cztery alty). Żo­ny tych 11 chłopaków unickich z Kostomłot, wywodzące się z okolicznych wsi należały do Kościoła rzymskiego.

Mieszkańcy wiele przeszli. W 1920 r. wywiezieni za Ural, po roku, jako „bieżency” postanowili wrócić.

“ta storona myła de maty urodyla” (ta kraina miła, gdzie nas matka urodziła). Zastali pola nie obsiane, pusto w spichlerzach. Gotowali szczaw, piekli chleb z suszonych obierek ziemniaczanych. Zimą wybuchła epidemia tyfusu. Zaraz po zarazie wybuchła wojna z bolszewikami. Kostomłoty sześć ra­zy, przechodziły z rąk do rąk i zostały zupełnie zniszczone pociskami artylerii ciężkiej. W 1927 r.. pierwsze od lat radosne święto we wsi: biskup siedlec­ki reerygował parafię obrządku cer­kiewnego. Dziesięć lat później, pod wieczór, przybyła policja z Terespola. Na oczach wiernych zaczęło się brutalne niszczenie chramu. Starosta z papierosem w ustach chodził po cerkwi i po­kazywał, co deptać: krzyż, chorągwie. Pobito diakona.

Nie mieli cerkwi, a po zakończeniu II wojny i domów. Wysiedlono ich jako wrogów Polski Ludowej w ramach akcji “Wisła” w Olsztyńskie. We wsi pozostali tylko starcy i kaleki.

Gdy już było można, wracali, nawet starcy. Odbudowali gospodarstwa. Ojciec Roman wychodził im przystanek PKS i utwardzoną drogę. Teraz są sławną wsią, piszą o nich w przewodnikach.

W lipcu 1998 r. kardynał Józef Glemp wprowadził ojca Romaną Piętkę w urząd archimandryty. To godność biskupia.

Zapomnieć o tym, co wokół

Kilka kilometrów od Kostomłot jest granica państwowa. W pobliżu przejścia. obok oczekujących na odprawę TIR-ów, niespokojnie krążą prostytutki. a dworcu w Terespolu czyhają na klientów obłożeni foliowymi workami z przemyconym spirytusem “ruscy turyści. Na kontrabandzie zarabiają nie tylko hurtownicy z dużych miast. Alko­hol tańszy od byle jabcoka kupuje mło­dzież szkolna. W spokojnym niegdyś mieście coraz częściej dochodzi do ulicznych krwawych porachunków gangów Białorusinów. – Dlatego nie­dzielna wyprawa do Kostomłot – zwie­rza mi się nauczycielka z Terespola, która dawno zapomniała, że pochodzi z rodziny unitów – to jak powrót do szczęśliwego dzieciństwa. Gdy radosny ojciec Roman intonuje w cerkwi akatyst: “Chwała tobie, że żyję, podno­szę się i codziennie rozmyślam”, ile sił ma w płucach dołącza się do chóru.

Batiuszka reporter

W 1873 r. w pobliskim Pratufinie kozacy zamordowali za wiarę trzynastu unitów. Papież Jan Paweł II ogłosił ich błogosławionymi. Ojciec Piętka, nim zbudował dla męczenników ołtarz, chciał poznać ich życie. Bez tego nie potrafiłby napisać molebienu z akatystem .- wyśpiewanej mszy ku czci zamordowanych. Wypytywał najstarszych ludzi w okolicy, co opowiadali im o tym tragicznym wydarzeniu dziadkowie. Dowiedział, że męczen­nicy byli chłopami, mówili podobnie jak dziś mieszkańcy Kostomłot, na­rzeczem podlaskim, mieszaniną języka ukraińskiego, rosyjskiego i pol­skiego, Daniel Karmasz, bratczyk, miał przywilej stania w cerkwi ze świe­cą w ręku podczas nabożeństw, 19-letni Anicet był ministrantem, W mro­źny styczniowy dzień biegł przez zaspy cztery kilometry z pomocą do obrońców cerkwi. Ponoć gdy został śmiertelnie trafiony kulą ojciec wziął go na ręce i uniósł do góry ze słowami: “Niech będzie miła ofiara dla Bo­ga’’. A może to już wymysł hagiografów?

Filip Kuryluk miał lat 40, śmiertelnie zranił go kamień rzucony przez carskiego dobosza jeszcze przed rozpoczęciem strzelaniny. Tylko naj­starszy z obrońców, Ignący Franczuk, pamiętał, co działo się za Bugiem, gdy zniesiono unię, a potem skasowano diecezję podlaską. W Pratulinie padł od kuli,, gdy wysoko uniósł procesyjny krzyż.

W nowym domu parafialnym jest już czynna kaplica wschodnia, ku czci relikwii unickich męczenników. Ołtarz ojciec Piętka zbudował z dębu, wy­łowionego z Bugu. Drewno jest czarne, musiało leżeć w wodzie kilkaset lat. Może pod nim przodkowie składali ofiary Swarożycowi?

Był rok 863. Książę Moraw Rościsław. który nie chciał krzy­ża z rąk Germanów prosił w Rzymie o misjonarzy posłu­gujących się językiem słowiańskim. Wybór padł na dwóch braci: Cyryla i Metodego. Ich matka była Słowianką, ojciec Grekiem, Ponieważ Słowianie mówiący po swojemu nie znali – alfabetu, więc misjonarze utworzyli na Morawach alfabet języka Słowiańskiego. To jest wła­śnie cyrylica.

Za sto lat, gdy odbędzie się chrzest Polski, Dąbrówka, wychowana w obrządku rzymskim sprawi, że w kraju utrwali się ta liturgia. Ale na wschodnich te­renach Polski, gdzie chrześcijaństwo przychodziło z Grecji przez Bułgarię i Ruś, będzie inny język liturgiczny – cerkiewny. Ciągle jednak jest to jedna – owczarnia, bo wszyscy uznają rzymskiego papieża. Początek rozłamu zacznie się w drugim tysiącleciu. Musi jeszcze upły­nąć kilka wieków, aby podjęto starania o przywrócenie liturgicznej jedności Rzymu z Kon­stantynopolem. Taką unię pod­pisano w Brześciu litewskim w 1596 r. Skasowana następnie przez carat, zostanie odnowio­na (stąd nazwa neounia) .na Podlasiu w II Rzeczypospolitej. Po r, 1945, z 10 neounickich parafii istniejących przed wojną ostała, się tylko jedna – w Ko­stomłotach.

 

Przy pisaniu reportażu korzy­stałam z monografii Tadeusza Pulcyna pt. “Kostomłoty”.

Wydanie: 04/2000, 2000

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy