Pogłosy wyrdu

Przede wszystkim, co to takiego ten „wyrd”? To zapomniane słowo z zapomnianego języka anglosaskiego, oznaczające dziwność, tajemnicę, świętość. We współczesnym szkockim odpowiada mu słowo „weird”, czyli „los” i „niesamowitość”. Angielski psycholog i historyk szamanizmu, Brian Bates, określa mianem wyrdu mentalność przedchrześcijańskiej, północnej Europy. Jego zdaniem, właśnie wyrd znalazł najbardziej wyrazisty kształt w wierzeniach dawnych Skandynawów, a konkretnie w „Eddzie”, toteż właśnie temu spisanemu względnie późno, bo już w XIII w., dziełu poświęca lwią część swojej książki „Zapomniana mądrość wyrdu. Dawne cywilizacje Europy Zachodniej i intrygująca wiedza sprzed tysiąca lat”. Tytuł jest nieco na wyrost, bo o tych cywilizacjach europejskich nie dowiadujemy się z książki za wiele, a to, czego się dowiadujemy, i tak na ogół znamy.
Bates jest jednak nie tylko historykiem, ale i praktykującym psychoterapeutą, więc opisuje, jak współcześnie w praktyce stosować metody lecznicze szamanów. Czytałem to z mieszanymi uczuciami, może dlatego, że książka jest pisana jednak bez polotu, czegoś mi w niej brakuje. Temat niby pasjonujący, analizy poczynań boga Odyna (który był początkowo człowiekiem, a po inicjacji, w trakcie której wchłonął pierwiastki kobiece, został patronem szamanów) drobiazgowe i odkrywcze, ale w sumie autor trochę nudzi. To, co w przeszłości działało jak młot, współcześnie jest niby proszek od bólu głowy.
Bates dość nieśmiało przeprowadza analogię między wierzeniami europejskimi a indiańskimi i azjatyckimi. Słusznie, ale jakby półgębkiem. „Odmienne stany świadomości”, wielki temat psychologii współczesnej, prowadzą nas do podświadomości, ale też nie wiadomo, co z tego właściwie wynika. Trzeba naśladować ruchy i głos zwierzęcia, przez co zbliżamy się do natury. Trzeba także spisać nazwiska swoich znajomych i wykreślić między nimi rodzaj mapy – co podobno dodaje nam pewności siebie, bo unaocznia, jak wielu ludzi w wielu miejscach myśli o nas. Być może trafne.
Człowiek pierwotny, człowiek wyrdu żył o wiele bliżej natury niż my. Czcił raczej Wielką Matkę niż Wielkiego Ojca, czyli pierwiastek żeński. Widział wszystkie zjawiska jako pary dopełniających się przeciwieństw, co zresztą i my robimy. Skandynawowie na przykład za główne przeciwieństwa mieli lód i ogień rozdzielone pierwotnie otchłanią. Posługiwał się czasem cyklicznym, a nie linearnym, co mu pozwalało zrozumieć i uznawać zarówno narodziny, jak i śmierć. Czuł jedność natury i bytu. Maciej Kuczyński zapewne by dodał do tego, że właściwie nie znał uczucia strachu.
Tyle twierdzeń, co i wątpliwości. Nie wiem, czy „człowiek pierwotny” przez całe swoje istnienie nie zmieniał się. Raczej w to wątpię. Nie wiem, czy istotnie był bliżej natury, czy to są tylko nasze wyobrażenia. Przecież już pierwszy kamyk czy patyk użyte jako narzędzie przez szympansa były przełomem cywilizacyjnym. Nie sądzę, byśmy się oddalili od świata zwierząt, chociaż dokonaliśmy między nimi wyboru. Ja znam o wiele bliżej swojego kota niż mój przodek mamuta czy żubra, i wiem doskonale, jak dużo mamy ze sobą wspólnego. Inna sprawa, że w ostatnich dziesięcioleciach, kiedy zrehabilitowaliśmy szamanów, bardzo wiele rzeczy zrozumieliśmy na nowo. Do niektórych chyba nie ma już powrotu – na przykład od czasu linearnego do cyklicznego, chyba że w ogromnej skali hinduistycznej. Tam cykle są tak wielkie, że dowolnie długi odcinek okręgu przypomina linię prostą. I tak dalej, i tak dalej.
W końcu sam już nie wiem, czy komukolwiek książkę Batesa polecać. W „czarnej” serii wydawnictwa Amber są zarówno książki bardzo mądre, jak i rozpaczliwie głupie, co jest regułą przy pograniczach wiedzy. Sam termin „wyrd” raczej mi się podoba, interesujące są też interpretacje „Eddy”. Ale cała książka jest jakoś tak, ani wte, ani wewte. Rzecz do poduszki, ale raczej twardej.

Wydanie: 18/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy