Pokazałam, że Polka potrafi – rozmowa z prof. Joanną Senyszyn

Pokazałam, że Polka potrafi – rozmowa z prof. Joanną Senyszyn

Polacy mają już dosyć lewicy aparatczykowskiej, klęczącej, modlącej się, bojącej się własnego cienia, wypierającej się PRL

– Jak przeszła kampania wyborcza?
– Rewelacyjnie. Zyskałam wielu nowych przyjaciół i drugą małą ojczyznę. Lubię kampanie wyborcze! Dreszczyk emocji, podwyższony poziom adrenaliny, rywalizację. Szkoda, że nie zawsze szlachetną.

– Jakim sposobem dostała się pani na listę wyborczą?
– Nietypowo. Przyjechałam do Krakowa na program „Młodzież kontra…” jako ostatnia deska ratunku, bo zaproszony wcześniej gość nie mógł. I zostałam jako tratwa ratunkowa dla naszej listy do Parlamentu Europejskiego, a raczej „Dar Pomorza” dla Małopolski. Beze mnie SLD nie miałby w tym okręgu mandatu. Młodzi to przeczuwali i złożyli mi propozycję. Nie do odrzucenia.

Porwałam młodych lewicowców

– Skąd ten wybór?
– Wielu działaczy uznało, że Kraków potrzebuje przewietrzenia wiatrem od morza. Miejscowi kandydaci nie wywoływali entuzjazmu. W mediach istniały tylko dwie partie, PO i PiS. O SLD w ogóle nie wspominano w kontekście kampanii europejskiej. Dlatego kiedy trafił się ktoś, kto potrafi porwać…

– Pani miała porwać?
– W czasie programu podobno porwałam młodych lewicowców. Trzydzieści parę lat pracy na uniwersytecie robi swoje. Mam bardzo dobry kontakt ze studentami. Chętnie wybierają moje wykłady i seminaria magisterskie. Wypromowałam już ponad 500 magistrów i sześciu doktorów. Propozycja startu była tym milsza, że niespodziewana.

– Szybko pani postanowiła – tak, startuję.
– Wszystkie decyzje podejmuję szybko. Oczywiście poradziłam się męża. Zawsze to robię.

– A on?
– Zawsze mówi, żebym robiła, co uważam. Swoisty rytuał.

– To po co pani do niego dzwoni? Po co go pyta?
– Tajemnica dobrego małżeństwa to rozmawiać i wspólnie podejmować decyzje, wspierać się, ale zanadto nie wtrącać i dawać drugiej osobie swobodę. Zwłaszcza w sprawach kariery zawodowej. Jesteśmy już 33 lata po ślubie.

– Typowe lewicowe małżeństwo.
– Niekatolickie. Partnerskie. Trochę jak w dowcipie: W dniu ślubu para ustala, że wszystkie ważne decyzje podejmuje mąż, a nieważne – żona. 50 lat mija im bez sprzeczek, żadnych ważnych spraw nie było. A tak nawiasem, brałam tylko ślub cywilny.

– O, to już nie jest typowe dla polskiej lewicy.
– Rzeczywiście typowa polska lewica stale mówi o swoim katolicyzmie, o chrzcinach, kościelnych ślubach i ma kilkuprocentowe poparcie. W Krakowie spodobała się Senyszyn, która się biskupom nie kłania.

Ziobrowe berety strzelały żółcią

– Ale jak znalazła się pani na liście? To, że poseł chce – to jedno. Ale jest jeszcze partyjne kierownictwo.
– To nie ja chciałam, tylko mnie chcieli. Wszyscy, którzy planowali start do Parlamentu Europejskiego, deklarowali się od wielu miesięcy. Ja nic nie robiłam. Aż tu w lutym – propozycja z Krakowa! I Grzegorz Napieralski, mimo że nigdy nie byliśmy w jakichś szczególnie dobrych stosunkach, uznał, że to świetny pomysł. Zaryzykował swoisty eksperyment i wygrał. Postawił na kandydatkę ideową, wyrazistą. Miał w zarządzie krajowym opozycję, ale kierującą się nie interesem partii, lecz swojego kolegi Szejny.

– I tak jednym strzałem załatwił sobie dwie sprawy – osłabił Olejniczaka, bo jego przyjaciel Andrzej Szejna nie dostał mandatu, no i pozbył się pani, ekspediując do Brukseli.
– Chyba raczej żałuje, że wyjeżdżam. Mówił mi, że bardzo by chciał, żebym w mediach bywała jako twarz SLD. Zwłaszcza teraz, po krakowskim sukcesie. Kiedy Polacy pokazali, że wolą taką lewicę jak ja od lewicy aparatczykowskiej.

– Najlepszy wynik, jeśli chodzi o kandydatów SLD, „wykręcił” Janusz Zemke. Zdobył ponad 30% głosów w Bydgoszczy. Znakomite wyniki mieli również Tadeusz Iwiński i Longin Pastusiak.
– Listę SLD pociągnęło dosłownie kilka osób. Gdyby nie one, wynik byłby dużo gorszy. W Krakowie sporo ludzi mi mówiło: na SLD głosu bym nie oddał, ale na panią tak. Poza tym, wnieśliśmy do kampanii pewne ożywienie. Moje wyborcze happeningi są na ustach całej Polski.

– Sama je pani wymyśla?
– Mam osobisty sztab, często robimy burzę mózgów. Zioberka w sosie PiStacjowym w ostatnim dniu kampanii to był strzał w dziesiątkę. A wcześniej wizyta u Ziobry.

– Jak poszła?
– Smieszno, no straszno. Gdyby nie było mediów, na pewno by nas pobito. Agresja i nienawiść były ogromne. Żółć wylewała się wszelkimi możliwymi otworami. Ale kamery zrobiły swoje. Miłość do Ziobry nie była tak duża, żeby ryzykować więzienie.

– To też byli Polacy.
– Poddani Rydzyka, którzy z miłości do Ziobry utworzyli pododdziały ziobrowych beretów.

– Próbowała pani analizować ten fenomen?
– To osoby, które straciły na transformacji. Kaczyzm skanalizował ich nienawiść i frustrację. Za biedę, brak perspektyw obwinił postkomunistyczno-liberalny układ. Wróg został zdefiniowany. Walka z nim ma zapewnić lepsze jutro. Oczywiście pod warunkiem że Ziobro pozamyka wszystkich wrogów. Jak ich potrzyma w areszcie wydobywczym, to oni się przyznają. Najpierw jednak kaczyści muszą wygrać. Ziobrowe berety to ich zbrojne ramię. Pamiętam, był kiedyś wywiad z Kaczyńskim, chyba w 1990 r., i on wtedy mówił, że żeby w Polsce było dobrze, trzeba komunistom pozabierać mieszkania i samochody. A kto to są komuniści? – zapytał dziennikarz. To ci, co mają mieszkania i samochody. Świat według Kaczyńskiego jest prosty. I wielu ludzi to kupuje.

Jestem inna, niż powinnam

– A jaki jest pani świat?
– Zawsze byłam lewicowa. Mama krytykowała przedwojenną Polskę za niesprawiedliwość społeczną, nędzę i brak perspektyw. Za układy, które teraz widzi Kaczyński. Jak się nie należało do BBWR, nie miało się żadnych szans na pracę. Moja rodzina pochodzi z Opola Lubelskiego, dziadek miał sklep kolonialny. Mydło i powidło. Opowiadał, że chłopi kupowali tylko cztery artykuły – zapałki, czarną sól, machorkę i naftę do lampy.

– Na takich klientach majątku człowiek nie zrobi.
– Mama pozytywnie oceniała powojenne zmiany. Ojciec też, chociaż był w AK, ujawnił się i bez przerwy zabierało go UB. Nie dożył październikowej odwilży w 1956 r. Zostałyśmy z mamą same. Po studiach zaczęłam karierę naukową. Wstąpiłam do PZPR i byłam w niej do końca, a niedługo potem do „Solidarności”. Wiele rzeczy mi się nie podobało i o tym mówiłam głośno.

– Co nas nie dziwi.
– Podobno trzykrotnie partia zastanawiała się, czy mnie nie wyrzucić. Ale wykazała zdrowy rozsądek.

– O tak… Jeśli chodzi o partyjne struktury, to jest pani raczej niekompatybilna.
– Jak śpiewa Maria Peszek: „Sama sobie jestem winna, jestem inna, niż powinnam”.

– Ta inność przyniosła sukces.
– Dlatego że Polacy mają już dosyć lewicy aparatczykowskiej, klęczącej, modlącej się, bojącej się własnego cienia, wypierającej się PRL. Kiedy w programie telewizyjnym powiedziałam, że Polska Ludowa to była nasza ojczyzna, mój rozmówca zawołał: – Nie moja! A ja na to: – Współczuję.

– Może był to świeży repatriant?
– (śmiech)

Ufarbowałam włosy na krwistą czerwień

– Jak pani, taka inna, przebiła się na szczyty SLD?
– Po raz pierwszy zostałam posłem w 2001 r. Byłam piąta na liście. Nikt mi nie przeszkadzał, bo wszyscy myśleli, że się nie dostanę. A w Sejmie szok. Dostałam rolę trybiku w maszynce do głosowania. Nikt nie był ciekaw mojego zdania – profesora ekonomii, specjalistki od zarządzania i marketingu, dziekana wydziału zarządzania. Nawet nie mogłam pracować w komisji, w której chciałam. Szybko uznałam, że muszę sobie znaleźć jakieś miejsce. Brak realnego wpływu na cokolwiek był nie do zniesienia.

– To męczy profesorów.
– Znalazłam sobie przyczółek. Prawa zwierząt. Potem zaczęłam walkę o prawo kobiet do aborcji, o in vitro, edukację seksualną, tanią antykoncepcję, prawo do związków partnerskich.

– I to panią wypchnęło do góry.
– Ale i zaszufladkowało. Nie byłam profesorem, tylko „tą Senyszyn od aborcji i homoseksualistów”.

– Lepiej tak, niż w ogóle być nieznanym posłem.
– Poszłam za ciosem. Ufarbowałam włosy na krwistą czerwień i zaczęłam wychodzić na sejmową trybunę. Koledzy z ław sejmowych ciągnęli mnie za poły marynarki, żebym się nie wychylała, bo nie wypada. Nie można prawicy dokuczać. Trzeba być grzecznym, uładzonym.

– Nie warto być grzecznym?
– Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne – tam, gdzie chcą.

– Jakby wszyscy byli niegrzeczni i nieuładzeni, to byśmy rady sobie nie dali. 460 Kurskich, Brudzińskich, Palikotów. I Senyszyn do tego.
– Wbrew pozorom ferment jest lepszy od marazmu. Trzeba być wyrazistym. Amerykanie mówią: wyróżnij się albo zgiń!

– Rozumiem, że wyrazistość, umiejętność przebicia się, pokazania, to pierwszy krok. Ale potem są następne.
– Wpierw trzeba zaistnieć. A później dobrze wykorzystywać popularność. Tzn. w słusznych sprawach, a nie w prywatnym interesie. To kwestia ideowości, umiejętności, wiedzy, chęci. Także oczywiście poglądów, ale większość nie ma żadnych.

Palikot przekracza pewne granice

– Przyszła pani do Sejmu, zorientowała się, że ma pani rolę trybiku w maszynce do głosowania. Postanowiła pani się przebijać. A jedyną metodą była wyrazistość. Przebiła się więc pani, podobnie jak Janusz Palikot. Pytanie tylko, jaka jest granica dobrego smaku w tej wyrazistości?
– Dobry smak to bardzo płynne określanie. Biskupi mówili, że wykazałam brak dobrego smaku, kiedy trawestowałam ewangelię. Nie Jana Pawła II, tylko właśnie ewangelię, którą on też trawestował. Zamiast więc się cieszyć, że ateistka cytuje ewangelię… A przecież w nauce liczba cytowań jest miarą sukcesu. Więc nie uważam, żebym przekraczała granicę dobrego smaku.

– A Palikot?
– Myślę, że Palikot przekracza pewne granice i w dodatku wszyscy udają, że tego nie widzą. Kiedy Palikot pyta o alkoholizm czy o zdrowie prezydenta, można uznać to za dopuszczalne, a nawet wskazane. Ale kiedy mówi, że dysponuje jakimiś taśmami czy nagraniami, że Jarosław Kaczyński molestował seksualnie różne osoby, i nie zgłasza tego do prokuratury, to popełnia przestępstwo.

– Tak pani sądzi?
– Nie jest przestępstwem pytanie o orientację seksualną, ale publiczne oskarżenie o molestowanie. Jak ma się dowody, to się idzie z tym do prokuratury. A jak się nie ma, to się takich rzeczy nie mówi. Tak samo Gowin. Kiedy dowiedział się o molestowaniu seksualnym przez księdza w Szczecinie, jedyne, co zrobił, będąc wtedy senatorem, to pojechał do biskupa, żeby przestrzec, że mogą media się dowiedzieć. A przecież jeżeli powziął takie informacje, powinien był je zgłosić do prokuratury. Inaczej jest to łamanie prawa. I to jest właśnie granica.

Lubię happeningi

– Z naszej rozmowy wynika, że pani skandalizuje dlatego, że to jest dobra metoda na lans, na bycie znanym.
– Ja nie skandalizuję. Jeżeli mówię: niech ta parada zmieni oblicze tej ziemi, to dlatego, że uważam, że w Polsce jest jeszcze dużo do zmienienia. Zwłaszcza w dziedzinie równego traktowania ludzi.

– Czy pani jest politykiem, czy happenerem?
– Jedno nie wyklucza drugiego. Lubię happeningi. Zioberka w sosie PiStacjowym! Wie pan, jak się pięknie udały? W ciągu 45 minut wydaliśmy 243 porcje.

– Ale za darmo.
– I co z tego?

– Jak było za darmo, to ludzie brali.
– Ale najpierw musieli przyjść! To nie jest tak hop-siup. Proszę sobie wyobrazić – 243 osoby. To tłum, który stoi w kolejce! Udany happening przeprowadziłam też w czasie kampanii w roku 2007, pod hasłem: „Obywatelu, pomóż IV RP, skuj się sam!”. W Gdyni przy skwerze Kościuszki w ciągu 40 minut zakuliśmy w kajdanki 300 osób.

– Skąd te kajdanki?
– Kupiłam, takie zabawki, chińskie. Na YouTube lata filmik z tego wydarzenia.

– Trzeba mieć fantazję i inteligencję, żeby taki happening zorganizować.
– Trzeba, trzeba… I dlatego aparatczycy przegrywają.

Nie poszłam na procesję Bożego Ciała

– A pani kontrkandydat z listy SLD, Andrzej Szejna? Gdy zorientował się, że pani go przeskakuje, zmienił taktykę?
– Nie można się zmienić. Właśnie w tym rzecz, że nie każdy może robić happeningi. To trzeba umieć, na tym trzeba się rozumieć – jak śpiewano we Lwowie. Szejna wciąż powtarzał, że jest katolikiem i jakie to ważne. Żenujące były sceny, kiedy po konferencji prasowej, podczas której dziennikarz mnie zapytał, czy wzięłabym udział w procesji Bożego Ciała, Szejna podszedł do niego i powiedział: – Świetne pytanie pan jej zadał. My, katolicy, rozumiemy, jakie to ważne.

– A co pani odpowiedziała dziennikarzowi?
– Że ateiści nie biorą udziału w procesjach Bożego Ciała. Że to dla ludzi wierzących. A on na to: – Ale to byłby taki ładny gest z pani strony. Więc mu odpowiedziałam: – Właśnie dzisiaj jest Parada Równości. Jeżeli księża wezmą udział w Paradzie Równości i zaproszą mnie na swoją procesję, to też pójdę. Oczywiście powinni zawsze uczestniczyć w Paradach Równości, bo to Chrystus rzucił pierwsze równościowe hasło w historii świata – wszyscy są równi wobec Boga. Drugie sformułowała rewolucja francuska – wszyscy są równi wobec prawa. I trzecie Marks – wszyscy są równi ekonomicznie. Te trzy idee zmieniły oblicze świata. A zaczęło się od Chrystusa. Przedtem ludzie byli absolutnie nierówni, nie tylko za życia, ale i po śmierci. Idea, że wszyscy są równi wobec Boga, wywołała rewolucję w umysłach.

– Wchodząc w te wszystkie twarde zderzenia, naraża się pani na ataki. Ma pani twardą skórę?
– Uodporniłam się. Już przysyłali mi sznur, żebym się powiesiła. Dostawałam obraźliwe listy, które zaczynały się od słów: ty stara k… I to było najmilsze, bo potem była eskalacja nienawiści.

– Wyrzuca je pani?
– Przeciwnie. Zbieram. Kiedyś, gdy będę pisała wspomnienia, niektóre z nich umieszczę. Z opiniami psychiatry. Na moim blogu też są tego rodzaju komentarze od rzeczy. Nie dotyczą moich wpisów. Tam się zrobiło forum wymiany, może myśli to przesada, raczej inwektyw i emocji. Ale tego nie moderuję. Niech piszą. Nigdy specjalnie się nie przejmowałam opinią na mój temat. Może to kwestia wychowania?

– Ucieka pani do Brukseli?
– W czasie kampanii nie zastanawiałam się nad tym. Walczyłam. Chciałam zdobyć jak najwięcej głosów.

– Ambicja panią zżera.
– Chciałam pokazać, że Polka potrafi. To przecież moje hasło. Lubię nowe wyzwania, a kandydowanie z Krakowa było nie lada wyzwaniem. W zasadzie byłam pewna, że wygram. Inaczej bym się nie narażała. Kiedy założyłam profil społecznościowy na Naszej Klasie, to od września mam już 24 tys. znajomych. Przysłali mi już około 80 tys. listów, wierszy, rysunków, życzeń. Wszystkie miłe. Tak więc mam blog, gdzie czytam inwektywy, i Naszą Klasę, czyli krainę łagodności i miłości.

Spadochroniarka i krakowianka

– W kampanii też tak było?
– W Krakowie spotykałam się z niezwykłą życzliwością. Przez rynek szłam 40 minut. Przechodnie chcieli się ze mną fotografować, prosili o autografy. Dostawałam kwiaty od kobiet zachwyconych hasłem „Polka potrafi”. Już postanowiłam, że w Parlamencie Europejskim zapiszę się do Komisji Praw Kobiet oraz do Komisji Edukacji i Kultury. Bardzo mi pomógł artykuł w „Przeglądzie”. Dziękuję.

– W Polsce nie będzie pani funkcjonowała?
– Mam nadzieję, że będę. W Brukseli będę od poniedziałku do czwartku wieczorem, w piątek będę miała zajęcia ze studentami. Ale już cały weekend będę mogła przeznaczyć na media, jeśli zechcą. Część weekendów będę mieszkać w Krakowie.

– Bo z pani jest już krakowianka.
– To prawda. Zamieszkałam w Krakowie na trzy miesiące przed kampanią. Szejna bezczelnie mówił na mnie: spadochroniarz. I ukazało się obwieszczenie Państwowej Komisji Wyborczej, w którym czytamy: Szejna – miejsce zamieszkania Warszawa. Senyszyn – miejsce zamieszkania Kraków, Jaskiernia – miejsce zamieszkania Warszawa. Tak wyglądają spadochroniarze w oczach aparatczyków. Że mieszkają tam, gdzie spadli. A ci rdzenni – mieszkają w Warszawie.

– Ale czy bez aparatczyków można robić politykę?
– Siłą aparatczyków jest to, że nie mają nic innego. Więc czepiają się rękami i nogami polityki, bo poza nią nie istnieją. Polityka powinna być w rękach ludzi, którzy pokazali, że potrafią do czegoś w życiu dojść. To daje moralne prawo urządzania życia innym. Z aparatczykami jest odwrotnie. Urządzają się kosztem innych.

Prof. dr hab. Joanna Senyszyn – profesor nauk ekonomicznych, specjalizuje się w zakresie ekonomii i socjologii konsumpcji oraz zarządzania i marketingu. Od 2001 r. posłanka na Sejm RP. W latach 2005-2008 wiceprzewodnicząca SLD. W niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego uzyskała prawie 44 tys. głosów i zdobyła mandat, startując z drugiego miejsca.

Wydanie: 2009, 25/2009

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy