Pokój przechodni

Pokój przechodni

Jestem w pokoju hotelowym w Bielsku-Białej. Taki pokój w hotelu, jeśli tkwi się w nim samemu, obnaża ludzką samotność i znikomość, ja przynajmniej tak to czuję. Pokój przechodni. I życie przechodnie. Z okna widok na wzgórza we mgle. Jak co roku jestem w jury literackiego konkursu dla dzieci i młodzieży Lipa 2017. To już 35. edycja. Jeszcze pamiętam, jak prace laureatów drukowane w książce szły do cenzury. Niezwykły jest ten konkurs także dlatego, że równorzędne nagrody dostaje setka dzieci. I zjeżdżają na uroczystość z całego kraju na koszt organizatora. Jest też prezydent miasta. Jeszcze w czasie uroczystości szepcę mu na ucho: „Jak pan sobie radzi w ciężkich czasach?”. Odpowiada: „A daj pan spokój, nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jak jest strasznie, ilu świetnych ludzi już poniszczyli… a będzie jeszcze gorzej”. Podobnie rozmawia ze mną potem naczelnik wydziału kultury. Najazd barbarzyńców na ten kraj. J., który prowadzi uroczystość, co chwila ze sceny robi aluzje do sytuacji. Mówi właśnie: „Czasy są takie, że smutek jest na miejscu”. Nie wiem, czy dzieci to rozumieją, ale rodzice i nauczyciele, którzy tu przyjechali z dziećmi, na pewno.

Prowadzę potem panel z młodymi, zabawne są różnice wieku uczestników – jest chłopiec siedmioletni i 18-letnia uczennica. Ale dyskusja ładnie się klei, temat: po co nam jest potrzebna literatura? Potem trzy kolejne warsztaty literackie. Zupełne wyczerpanie energetyczne. W finale, już z samymi organizatorami konkursu, biesiada, jedzenie i picie. Tu też co chwila wracamy do sytuacji politycznej. K. to dobry pianista, akompaniował na imprezie, ciekawa z nim rozmowa o muzyce. Czuję do niego sympatię. Ale potem ktoś mi mówi: „Przykra sprawa, on jest pisowiec”. Tak się wspomina o wstydliwej chorobie. I już go jakby mniej lubię.

Powrót do Warszawy TLK, więc mało luksusowo. Kobieta o ascetycznym wyrazie twarzy przesuwa kulki różańca i mamroce pod nosem. Obok gruby jegomość czyta „Fakt”. Na pierwszej stronie krzyczą tytuły: „Boję się, czy Kaczyński nie przestaje być demokratą. Romaszewska”. Obok tytuł: „Zabił swoją żonę”. Następny: „Próbował mnie zgwałcić”. Zestaw dopełnia: „Zboczony ksiądz uczy dzieci”. Wolę chyba tego od „Faktu” niż tę od różańca, tak się porobiło. A przecież różaniec to bliski krewny buddyjskiej medytacji.

W przedziałach mało kto czyta książkę, ludzie jak nie gadają, to śpią lub przeżuwają swoje myśli jak krowy trawę. Nie więcej niż połowa wchodzących do naszego przedziału mówi dzień dobry, a wychodząc – do widzenia. Taki polski zwyczaj.

Siedziałem w parku naprzeciw pomnika Chopina dłuta Wacława Szymanowskiego. Na trawniku przed stawem dziewczynki, pewnie trenujące gimnastykę, z wdziękiem wyczyniały cuda ze swoim ciałem. Drzewa już tracą czerwone liście. Ten pomnik hitlerowcy wysadzili w powietrze, a odtworzono go w 1958 r. Byłem z rodzicami na odsłonięciu. Tłum ludzi, opada płachta, patrzę i nie wiem, co to jest. Jakieś dziwadło. Nagle z tłumu słychać głos dziecka, dokładnie pamiętam jego brzmienie: „Co to za zwierzę?”. I wybuch śmiechu. „Kto to zawołał?”, pytam mamę. „Mały kott”, odpowiada. Jeszcze bardziej się zdziwiłem. Dopiero po latach pojąłem, że ten dziwny kształt to Chopin pod wierzbą, secesyjna rzeźba, bardzo zresztą piękna. A zawołał tak synek Jana Kotta, słynnego krytyka, wykładającego potem w Stanach. Z Michałem grywałem w tenisa w roku 1985 w Nowym Jorku. W Stony Brook spotykałem się z jego ojcem. Zabawne są formy erotomanii, na jakie cierpiał ten wybitny krytyk i szekspirolog, ale to już inna opowieść.

Znajoma była na pedikiurze i powtarza mi, co kosmetyczka powiedziała koleżance: „Wiesz, Aśka wychodzi za mąż. Ale ona z tym gościem długo nie wytrzyma. Co prawda, on wyciąga teraz dychę jako brygadzista, ale jak spadnie na zwykłego ślusarza, będzie zarabiał czwórkę, to co ona z nim zrobi? A wiesz, jakie ma wymagania”. Musimy wiedzieć, że wysłuchała tego osoba, która zarabia 2,7 tys., a jest pedagogiem w stopniu nauczyciela dyplomowanego. To też przypis do polskich frustracji.

Z kimkolwiek rozmawiam, zawsze ten głębinowy pesymizm: jest w Polsce źle, a będzie gorzej, jesteśmy bezradni. Bardzo niebezpieczne to ciemne widzenie, zabiera energię i chęć do działania. Wyczytałem gdzieś zdanie: „Zło ma się dobrze, dlatego że dobrzy ludzie siedzą cicho”.

Jeżdżąc po Polsce, widzę i doceniam zmiany na lepsze, nawet się z nich raduję, ale na tym tle tym głośniej krzyczy brzydota, a ta brzydota nie zawsze jest efektem ubóstwa, częściej niechlujstwa.

Wydanie: 2017, 44/2017

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun
Tagi: tabloidy

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy