Pokolenie

Pokolenie

Co pozostawia po sobie moje pokolenie – roczniki początku lat 50. ubiegłego wieku? Oglądało ono PRL z najlepszej strony: najpierw z perspektywy szkoły „popaździernikowej”, z jej szacunkiem dla sprawiedliwości społecznej, potem z perspektywy czasu studiów, gdy socjalistyczne ideały wyblakły, a na Zachód jeździło się z dolarową promesą. Zdążyliśmy się urządzić w Polsce Ludowej, jednak nie staliśmy się jej apologetami. Nasze rodziny odnosiły się do władzy z zimnym dystansem. A czasy zarówno Gomułki, jak i Gierka zbankrutowały. Gdy dokonało się to w sierpniu 1980 r., na porządku dziennym stanęły pytania o naturę systemu, a kontestująca go opozycja demokratyczna, w swoich korzeniach lewicowa, odpowiadała na nasze lewicowe tęsknoty. No i stykaliśmy się z ludźmi starszymi. W różnych okresach życia ściskałem dłonie Eugeniusza Kwiatkowskiego, Edwarda Raczyńskiego, Adama Bienia… Nie lubili oni Polski powojennej, ale znali realia i byli jak najdalsi od pokus fundamentalistycznych.

Gdy więc powstała Solidarność, moje pokolenie, powierzchownie tylko ukształtowane przez PRL, nie miało wątpliwości, po której stronie stanąć. Czy jednak byliśmy wystarczająco czujni? Czy już wtedy nie ulegliśmy licytowaniu się na radykalizm, w którym nie tylko „rzuciliśmy na stos naszego życia los”, lecz przede wszystkim położyliśmy na szali los polskiego państwa? Pokolenie o parę lat starsze pamiętało stalinizm i to ono wymyśliło termin „samoograniczająca się rewolucja”. Pokolenie o parę lat młodsze czuło się uwolnione od historii, więc było też wolne od wahań. Łaska późnego urodzenia powodowała, że młodszym kolegom nie byliśmy w stanie sprostać, choć tak się nimi zachwycaliśmy. W rezultacie moje pokolenie wyglądało w ruchu Solidarności trochę bezbarwnie: oblicze ruchu kształtowali ludzie trochę od nas starsi (KOR) i trochę młodsi (SKS). My byliśmy pośrodku.

Potem przystąpiliśmy do rozbiórki PRL i do wznoszenia III Rzeczypospolitej. Czy byliśmy wierni trwaniu pośrodku? Długo nie chcieliśmy zrozumieć, że aby III RP mogła powstać, musiała najpierw zaistnieć PRL. Ilu z nas było gotowych uznać, że Wojciech Jaruzelski to nie tylko pogromca Solidarności, ale i współtwórca tejże III RP, jej było nie było pierwszy prezydent? Ilu miało odwagę przyznać, że aby mogły odbyć się wybory czerwcowe 1989 r., trzeba było w grudniu 1981 r. ocalić samą tylko obecność Polski w jej dotychczasowych granicach? Polski wasalnej wprawdzie, lecz przecież nie okupowanej.

Moje pokolenie w niewielkim tylko stopniu zasiliło ugrupowania prawicowe, w większości odnalazło się w Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Ale w tych partiach też było bombardowane przez „konserwatystów”, którzy wprawdzie godzili się na działanie wspólne z Jackiem Kuroniem, lecz zbliżali nas do prawdziwej prawicy. Ostatecznie bakcyl prawicowy zaraził Unię Wolności ideologią dekomunizatorsko-lustracyjną – widać ją było w rządzie AWS-UW Jerzego Buzka. A równocześnie zaraził katolików otwartych, choć oni z samej istoty swej wiary powinni być nań odporni. Czy potrafiliśmy przeciwstawić się marszowi politycznego centrum w stronę prawicy? I ewolucji polskiego katolicyzmu w stronę dzisiejszego Kościoła?

Mojemu pokoleniu zostało oszczędzone doświadczenie dziadów, którzy najpierw, w latach 1918-1920, oglądali zmartwychwstanie ojczyzny, a potem, w latach II wojny światowej, widzieli jej rozbiór i upadek. Zostało też oszczędzone doświadczenie rodziców, których świat rozsypał się na progu dorosłości. A jednak moje pokolenie było świadkiem czegoś podobnego. Wszak najpierw udało się nam zbudować najlepsze państwo w polskich dziejach, należące w dodatku do wspólnoty europejskiej i do najpotężniejszego w świecie sojuszu wojskowego. Trafiło się więc nam coś, o czym dziadowie, ojcowie, a i my sami w młodości nie śmieliśmy nawet marzyć. Lecz potem, gdy nasze państwo zaczęło być demontowane i zastępowane państwem partii, gdy polskie więzi z Europą zaczęły być zrywane, człowiek mojego pokolenia, który tak długo widział wroga głównie w „postkomunistach”, musi przyznać się do osobistej klęski. Ale w pierwszej kolejności musi wyznać, że jego zaangażowanie w Solidarność, jego trwający całe życie „romans z ojczyzną”, jego oddanie Kościołowi – to wszystko było nieporozumieniem. Że ojczyzny, którą kochał, Kościoła, w którym się modlił, już nie ma. Nie mógłby sobie przecież wyobrazić, że tylu naszych rodaków, ludzi wyrosłych z Solidarności, zachowa się wobec Polski tak jak niegdyś jej zaborcy.

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 19/2023, 2023

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy