Polacy – nacja ofiar

Polacy – nacja ofiar

Nie przeszkadza nam wspominanie krzywd doznanych przez naszych przodków. Za sprawą tych krzywd i my sami czujemy się pokrzywdzeni

Zastanawiające, że każdy z nas jako indywiduum skrzętnie skrywa przed światem, a nieraz i przed samym sobą, wszelkie sytuacje, które stawiały go w pozycji ofiary. Polacy jako zbiorowość nie widzą jednak niczego niestosownego w epatowaniu Europy i świata swoim statusem ofiar. Nie przeszkadza nam wówczas ciągłe wspominanie i wypominanie krzywd doznanych przez naszych przodków. Za sprawą tych przeszłych krzywd i my sami czujemy się pokrzywdzeni. Naturalnie przeniknięte humanitaryzmem kraje Europy Zachodniej mogą przez chwilę mieć słuch dla ofiary i jej współczuć. Przez chwilę, czyli tak długo, dopóki współczucie nie zagraża ich realnym interesom.

Przyjęcie statusu ofiary, a nawet napawanie się nim, z realistycznego punktu widzenia jest czymś trudnym do pojęcia i równie trudnym do zniesienia. Jest ciągłą manifestacją umysłowej niedojrzałości. Eksponując doznane krzywdy i obarczając innych winą za nie, jesteśmy jak dzieci, które, gdy spowodują szkodę, nie dostrzegają nigdy jej źródła we własnej niefrasobliwości. Przeciwnie, krzykliwie i rozpaczliwie oskarżają zewnętrzne okoliczności. To nie potrącenie przez biegnące dziecko stolika z wazonem spowodowało rozbicie naczynia. To stolik od zawsze był chybotliwy.

We współczesnej świadomości Polaków pierwszy moment utożsamiany z okrutną krzywdą to rozbiory Rzeczypospolitej szlacheckiej. Państwa ościenne dokonały trzykrotnego gwałtu na niewinnej, pacyfistycznie nastawionej owieczce. Trzeba zatem jeszcze raz postawić sprawę jasno: to nie krwiożerczość naszych sąsiadów doprowadziła do rozbiorów. Odpowiedzialność za nie ponosimy my sami, ściślej – magnateria i szlachta, które uległy swoistej aberracji umysłowej, polegającej na przeświadczeniu, że ustrój Rzeczypospolitej jest najlepszy na świecie. Demokracja szlachecka nie była w ich oczach, tak jak była w XX w. w oczach Witkacego, „potworem, którego nikt w tych czasach nie spłodził, tylko my”. Nie była „ohydną hybrydą instytucyjną”, co samą nazwą, „swą jakąś dziką, bezczelną sprzecznością budzi dreszcz wstrętu i obrzydzenia” („Niemyte dusze”). Przeciwnie, szlachta była przekonana, że tylko w ustroju demokracji szlacheckiej istnieje prawdziwa wolność. Wolność zarezerwowana, rzecz jasna, dla niej samej. Wszystkie inne narody jęczą pod jarzmem tyrańskiej, absolutnej władzy. Jęczą pod jarzmem nakładanych podatków i wszelkich innych danin.

Skoro taki pogląd się upowszechnił, nie może dziwić, że od pewnego momentu szlachta nie widziała już powodów, by młodzież szlachecka kształciła się na zagranicznych uniwersytetach. Czy z zagranicy mogła przywieźć coś więcej aniżeli wywrotowe, szkodliwe idee, godzące w doskonałość Rzeczypospolitej? Także praktyka zrywania sejmów nie dawała ostatecznie wielkich powodów do zmartwień. Zerwanie Sejmu oznaczało, że ustrojowo i pod każdym innym względem nic się nie zmieni. Skoro jednak ustrój był najlepszy na świecie, to czy można było rozpaczać z tego powodu, że nic się nie zmieni? Dodatkowo ważny punkt w ideologii państwa szlacheckiego głosił, że zerwanie Sejmu było widomym znakiem braku błogosławieństwa Ducha Świętego dla podejmowania prac sejmowych.

Powoli zatem zaczynamy dostrzegać, że nieodłączną towarzyszką aberracji umysłowej staje się aberracja ustrojowa. Aberracja ustrojowa w postaci wytworzenia najgorszego możliwego systemu politycznego przy przeświadczeniu o jego wyśmienitości. Wytworzenia mianowicie zdecentralizowanej tyranii. Tym właśnie stało się państwo polsko-litewskie w XVIII w. Niektórzy twierdzą nawet, że to nie było żadne państwo, tylko społeczeństwo obywatelskie ograniczone do mniej więcej 10% populacji.

Jak każda tyrania była ona pełna zakłamania. W warstwie ideologicznej w szlacheckiej Rzeczypospolitej dominowały zafałszowane poglądy na temat wolności, którą jakoby cieszyła się cała szlachta tworząca „naród polityczny”. W tej sprawie nie pozostawia wątpliwości Władysław Łoziński: „Wolnym naprawdę i nie tylko wolnym, ale udzielnym, był wielki pan, a i ten dopóty tylko, dopóki nie usiadł mu na karku jeszcze większy, jeszcze możniejszy przeciwnik – zwyczajny wioskowy szlachcic żył w niepewności, w trwodze, w zależności, prawie w niewoli” („Prawem i lewem”, t. 1, s. 75).

Zdecentralizowana tyrania jest najgorszym ustrojem na świecie – gorszym od jednej, centralnej tyranii – nie tylko dlatego, że przed jednym tyranem można przy odrobinie szczęścia się schronić. Gdzie jednak uciec przed wieloma tyranami, zwanymi w I Rzeczypospolitej królewiętami? Gdzie schronić się przed Hieronimem Florianem Radziwiłłem (1715-1760), który za najmniejsze nawet uchybienie rozkazowi karał chłostą i więzieniem bez sądu? Lochy w jego zamkach w Białej Podlaskiej i Słucku były stale przepełnione. Książę pan lubił ponoć wsłuchiwać się w jęki uwięzionych, określając ich mianem „najmilszych swoich śpiewaków”. Może pod skrzydła innego Radziwiłła – Marcina Mikołaja (1705-1780), który „dla dowcipu” kazał powiesić niewinnego człowieka, ponieważ ten ciągle mu się pokazywał, tłumacząc, że chce być „na widoku” magnata. Wydawszy wyrok śmierci, książę powiedział do ofiary: „Teraz waćpan będziesz mi zawsze na widoku”. Do „prywatnej Bastylii” księcia wojewody trafili aktorzy z trupy nadwornej, a także poeta Onufry Korytyński oraz malarz Stefan Cybulski, który spędził w lochach w Białej Podlaskiej kilka lat (Alojzy Sajkowski, „Od Sierotki do Rybeńki”).

Horyzont myślowy królewiąt, lokalnych tyranów, opisał francuski jezuita Hubert Vautrin – przebywający w Polsce w domu Kazimierza Nestora Sapiehy, generała artylerii litewskiej, jednego z marszałków Sejmu Czteroletniego. „Młody Polak (magnat – przyp. aut.) nie zna powinności ani praw obywatela. Nie uważa się bynajmniej za cząstkę pewnego politycznego organizmu, ale za ośrodek, do którego sprowadza się wszystko, co go otacza”. Dlatego „magnat wpaja w nie (w swoje magnackie dziecko – przyp. aut.) poczucie władzy na obszarze własnych dóbr, niezwiązanej z władzą państwową. Nie wychowuje go po to, by służył ojczyźnie, gdyż ojczyzna istnieje dla niego. Dziecko magnata wyrasta nie na członka organizmu społecznego, ale na pasożyta, który przyczyni się być może do zguby swego narodu” („Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców”, t. 1, s. 793 i 794).

Do czego prowadzi zdecentralizowana tyrania w wymiarze polityki międzynarodowej, wyśmienicie opisał Stanisław Cat-Mackiewicz w „Stanisławie Auguście”: „Zamiast jednej Polski było ich kilka małych: Polska Potockich, Polska Familii, Polska Branickiego, Polska radziwiłłowska. Sama Polska Potockich była może silniejsza od niejednego państwa. Ale cóż z tego, kiedy polityka Potockich była zaraz anulowana przez politykę Czartoryskich ze względu na zasadę konkurencji partyjnej. W ten sposób całe to wielkie państwo stawało się zerem siły politycznej. (…) Król, Brühl i tak zwany dwór, czyli czynnik legalno-państwowy, miał znaczenie zaledwie takie samo jak inne partie polskie, i to bynajmniej nie najsilniejsze. W ten sposób państwo polskie było zupełnie zdegradowane w życiu międzynarodowym. Polityką międzynarodową państwa polskiego rządziła jakaś wypadkowa pomiędzy waśniami międzypartyjnymi a intrygami posłów cudzoziemskich w Warszawie. (…) Nic dziwnego, że gdy Francuz w XVIII w. pisał historię Polski, to tytuł tego dzieła brzmiał: »Historia anarchii polskiej«”. Cat-Mackiewicz ma na myśli Claude’a-Carlomana de Rulhière’a, którego czterotomowa praca była podstawowym źródłem informacji o Polsce dla Napoleona Bonapartego i jego otoczenia.

Pierwsze trzy rozbiory to skutek politycznej nieudolności i braku politycznej wyobraźni szlachty i magnaterii. To wynik rodzimych, wielowiekowych błędów i zaniedbań, a nie krwiożerczości i zgnilizny moralnej naszych sąsiadów. W rezultacie tych błędów przegraliśmy zmagania z Rosją o dominację nad Europą Wschodnią, choć przez długi czas ani terytorialnie, ani ludnościowo, ani pod względem innych zasobów nie byliśmy na straconej pozycji. Czymże zaś były Prusy wobec atutów Rzeczypospolitej? Niestroniący od dosadnych ujęć, cytowany wcześniej Witkacy, twierdzi, że kara za polityczną nieudolność była w pełni zasłużona i „znudzone naszą ohydą państwa ościenne odebrały nam swobodę dalszego gnicia we własnym, śmierdzącym sosie”.

Przejdźmy teraz do rozbioru czwartego, symbolizowanego – wedle wyrażenia Golo Manna – przez „największą bombę w długich dziejach dyplomacji europejskiej”, czyli pakt Ribbentrop-Mołotow. Czy śmierć 6 mln polskich obywateli w trakcie II wojny światowej to wyłącznie skutek obłędnych ideologii narodowego socjalizmu Hitlera i międzynarodowego socjalizmu Stalina, na których pojawienie się nie mieliśmy wpływu? Faktu, że jeden pragnął naszym kosztem lebensraumu, a drugi chciał pchać się ze swoim komunizmem aż do Atlantyku? Myślę, że znakomita większość Polaków ukształtowana na romantyczną i heroiczną modłę zwalnia z odpowiedzialności elity polityczne II Rzeczypospolitej. A jednak to one wprowadziły nasz kraj do wojny jako pierwszy, podczas gdy elementarz sztuki strategicznej mówi, że z wojny zwycięsko wychodzą te państwa, które przystępują do niej najpóźniej i dysponują u jej końca największymi zasobami. Elementarz ten podpowiada w związku z tym, że należało robić wszystko, aby uniknąć starcia polsko-niemieckiego, a jeśli to było niemożliwe – maksymalnie je odwlekać. Należało wytwarzać w społeczeństwie nastrój pacyfistyczny i kompromisowy zamiast osławionego „nie oddamy ani guzika”.

Sączenie do głów Polaków fantasmagorycznych wyobrażeń na temat potęgi polskiej armii nie było dziełem Hitlera i Stalina. Było zatrutym owocem rodzimej propagandy. Stała ona na przeszkodzie poważnego rozważenia budowy eksterytorialnej autostrady przez „korytarz”. Nawiasem mówiąc, projekt takiej linii kolejowej oraz nitki autostradowej w postaci mostu nad „korytarzem” został sporządzony przez polskich inżynierów w połowie lat 30. Zaświadcza o tym ówczesny prezes zarządu Polskiej Ligi Drogowej Stefan Tyszkiewicz. Projekt ten został entuzjastycznie przyjęty przez stronę niemiecką. Z wojskowego punktu widzenia nie stanowił zagrożenia, gdyż w razie wybuchu wojny zaminowanie kilku słupów i wysadzenie ich w powietrze natychmiast przerywało transport. Projekt ten został jednak z miejsca odrzucony przez wiceministra komunikacji Juliana Piaseckiego, notabene majora dyplomowanego saperów Wojska Polskiego. Argumenty na rzecz odrzucenia nie były rzeczowe, lecz czysto emocjonalne. Wiadomo, do jakiego stopnia honor jest integralną składową polskiego patriotyzmu. Aby ten honor i patriotyzm zanadto nie ucierpiały, należało być może iść drogą proponowaną przez Władysława Studnickiego – czołowego polskiego germanofila. Zdaniem Studnickiego za zgodę na eksterytorialną drogę przez „korytarz” Niemcy powinny się zgodzić na eksterytorialną drogę przez Prusy Wschodnie. Za oddanie Gdańska Niemcy powinni nam oddać port w Lipawie. Nie ważę się rozstrzygać, na ile te ostatnie propozycje były wykonalne. Prawdę mówiąc, nie to jest ważne. Istotne jest, że nie podjęto poważnych, kompromisowych inicjatyw zmierzających do uniknięcia bądź oddalenia w czasie starcia polsko-niemieckiego.

Decydentom politycznym II Rzeczypospolitej obca była wirtuozeria analityczna. Trudno jednak zaprzeczyć, że nasi politycy musieli mieć przed oczami żywe doświadczenie I wojny światowej. Doświadczenie to uprzytamniało, że korzystna dla Polaków koniunktura polityczna wytworzyła się wówczas, gdy pobite zostały oba zagrażające nam państwa, to znaczy Niemcy i Rosja. Nie trzeba chyba było być wirtuozem, aby zrozumieć, że w polskiej racji stanu leżało uczynienie wszystkiego, co w ludzkiej mocy, aby ten scenariusz powtórzył się 20 lat później. Przyjęcie zaś przez nas jako pierwszych wojny z Niemcami to nic innego jak przekreślenie powyższej strategii. Zniweczenie rozwoju wypadków, który być może pozwalałby Polakom wyjść z II wojny światowej bez wielomilionowych ofiar w ludziach i bez niepowetowanych strat materialnych. Wina za przekreślenie tej strategii nie obciąża Hitlera ani Stalina. Wina za to obciąża nas, ściślej – ludzi rządzących II Rzecząpospolitą. Tych samych, którzy mają dziś swoje pomniki, ulice i skwery.

Wydanie: 09/2023, 2023

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy