Polacy rozwiedli się z Polską

Polacy rozwiedli się z Polską

Coraz gorsza ocena państwa nie psuje nam już humorów – podaje najnowszy raport o Polsce i Polakach „Diagnoza 2003” – największe tego typu badanie na świecie

Jacy jesteśmy 14 lat po zmianie systemu? Czy dane statystyczne z Narodowego Spisu Powszechnego znajdują odzwierciedlenie w życiu codziennym szarego Polaka? Te wątpliwości wyjaśnia ogłoszony właśnie raport „Diagnoza społeczna 2003”. Powstał z inicjatywy Wiesława Łagodzińskiego, rzecznika prasowego GUS: – Te badania były od lat moim marzeniem. Nikt dotąd nie odpowiedział na pytanie, w jakim stopniu Polacy dostosowali się do nowej struktury.
Pomysł podchwyciła Rada Monitoringu Społecznego. To największe tego typu badanie na świecie, pomijając rozmach badawczy USA. Przepytano 10 tys. osób, uzyskano 700 zmiennych, czyli wskaźników jakości życia. Wszystko po to, żeby jak najrzetelniej pokazać portret polskich gospodarstw domowych. – Badania są kontynuacją obserwacji z 2000 r. – mówi prof. Janusz Czapiński, współautor raportu. – Teraz wróciliśmy do tych samych gospodarstw, bo w ten sposób najłatwiej prześledzić, co się u ludzi zmieniło. Komu urodziło się dziecko, a kto kupił nowy telewizor? Chcieliśmy głębiej wejść w domowe pielesze. Głębiej niż spis powszechny.
Mocną stroną „Diagnozy 2003” jest to, że w jednym badaniu uwzględniono zarówno ekonomiczne aspekty życia (np. dochody), jak i pozaekonomiczne (np. styl życia, stres). – Chodziło o stuprocentowo rzetelne informacje. Bo wyobrażenie poszczególnych osób o własnej sytuacji życiowej na tle innych oparte jest z reguły na przesadzonych tezach – mówią autorzy projektu.
– I jeszcze informacja, która powinna ucieszyć nie tylko ministra Hausnera. Z badań wynika, że bezrobocie w Polsce waha się w granicach 19,4%. Gdyby jednak odrzucić osoby zarejestrowane, ale pracujące w pełnym wymiarze godzin, otrzymamy jakieś 16%, a jeśli jeszcze odejmiemy osoby, które zwyczajnie nie rozglądają się za żadną robotą, to zostanie 13,6%. I to jest faktyczna stopa bezrobocia w Polsce – podsumowuje prof. Janusz Czapiński.
Zdaniem autorów, wyniki raportu to beczka miodu z łyżką dziegciu: Polacy trzymają się coraz lepiej. Ale kraj się rozsypuje. Żyjemy obok, wbrew i kosztem państwa. Nauczyliśmy się prowadzić grę, w której najważniejsi jesteśmy my, a dobro publiczne przestaje się liczyć.

Umiesz liczyć? Licz na siebie

Porównując dane „Diagnozy społecznej 2003” z „Diagnozą 2000”, widać, że wciąż jesteśmy zadowoleni. Tylko jednej osobie na 100 brak chęci do życia. Za to prawie połowa deklaruje: „Bardzo mocno chce mi się żyć!”. Poziom stresu życiowego okazał się w roku 2003 niższy niż trzy lata wcześniej, a zadowolenie z większości aspektów życia rośnie. Szczególnie w porównaniu z latami 90.
– W 1991 r. byliśmy w najgłębszym dołku psychicznym. Polacy musieli uczyć się nowych strategii przetrwania, radzenia sobie ze stresem. Gdyby w początku lat 90. powtórzono wybory, prawdopodobnie chcielibyśmy odwrócić bieg historii – mówi prof. Janusz Czapiński. – Załamała się wiara we własne możliwości Polaków. Porównując sytuację Polski do basenu, woleliśmy, aby był pusty, bo choć nie można w nim było pływać, to przynajmniej nikt by się nie utopił. Dziś już nauczyliśmy się pływać w nowej rzeczywistości. Uważamy, że basen pełen wody jest zdecydowanie lepszy.
Wychodzenie z dołka rozpoczęło się w drugiej połowie lat 90. Po 1993 r. sytuacja finansowa gospodarstw domowych zaczęła być lepsza niż przed rokiem 1989. Najszybciej powróciła Polakom chęć do życia. Dziś czujemy się bezpieczni, odpowiadają nam warunki, w jakich mieszkamy, sposób spędzania wolnego czasu, poziom dostępnych dóbr i usług, normy moralne panujące w otoczeniu i relacje z najbliższymi. Spada jedynie, i to gwałtownie, zadowolenie z sytuacji w kraju oraz z perspektyw na przyszłość. Jednak marne oceny kraju nie psują nam nastroju.
Prof. Czapiński uważa, że Polacy przestali liczyć na pomoc państwa, „rozwiedli się” z nim i wzięli sprawy w swoje ręce. To widać. Bo o ile w 2000 r. jedna czwarta Polaków obarczała władzę odpowiedzialnością za to, jak się żyje, o tyle dziś czyni tak zaledwie co siódmy obywatel. Zadowolenie z życia nie zależy od tego, jak oceniamy stan kraju, ale przede wszystkim od… dużej liczby przyjaciół. Transformacja naruszyła podstawowe więzi społeczne, tym cenniejsze zatem stało się poczucie bezinteresownej życzliwości i pomocy ze strony innych. – Po 2000 r., gdy liczba przyjaciół gwałtownie spadła, Polacy zrozumieli, że szczęście nie zależy od luksusu, lecz od tego, co właśnie tracą na własne życzenie – ocenia prof. Czapiński.
Badani uważają, że to właśnie przyjaciele odwodzą nas od myśli samobójczych i podtrzymują chęć do życia. Dlatego ważne, że statystyczny Polak wzbogacił się o dwóch przyjaciół w ciągu ostatnich trzech lat i ma obecnie sześć, siedem bliskich osób.
Ale choć poziom stresu odczuwamy jako niższy i na pewno nauczyliśmy się go pokonywać, zdaniem prof. Czapińskiego, nasze techniki są typowe dla kultur azjatyckich i afrykańskich. – Radzimy sobie na poziomie psychicznym. Dzięki temu mamy wolną głowę, lecz za to coraz więcej objawów psychosomatycznych. Bóle brzucha, głowy – wylicza. – Natomiast na Zachodzie stres i depresja objawiają się inaczej, bo w kategoriach egzystencjalnych: złym nastrojem i brakiem chęci do życia.
O tym, że odwracamy się plecami do państwa, świadczy również stosunek Polaków do reform przeprowadzonych po 1989 r. – Nie cenimy tych reform lub w ogóle nimi się nie interesujemy – mówi prof. Antoni Sułek, socjolog, kierownik Pracowni Teorii Zmiany Społecznej UW. Aż 37% badanych nie potrafi odpowiedzieć, czy były one udane, a prawie 60% uważa, że nie wyszły nam na dobre.

Finanse polskich gospodarstw

Diagnoza 2003 potwierdza wyniki Narodowego Spisu Powszechnego, mówiące, że najniższymi dochodami dysponują gospodarstwa domowe utrzymujące się ze źródeł niezarobkowych, czyli świadczeń socjalnych i wszelkich form pomocowych, rolnicy oraz małżeństwa wielodzietne. – Na transformacji skorzystali głównie emeryci, bo ich dochody są stałe – ocenia ekonomista, prof. Tomasz Panek z Rady Monitoringu Społecznego. – Najbardziej zaś pogorszyła się sytuacja tych gospodarstw domowych, które utrzymują się z pracy na własny rachunek.
W marcu 2003 r., kiedy przeprowadzano badanie, poniżej granicy ubóstwa żyło 25% badanych gospodarstw domowych. Zdaniem prof. Janusza Czapińskiego, wielkość tę należy uznać za zawyżoną: – Wykazujemy tendencję do zaniżania dochodów w składanych deklaracjach o około 15%.
Również prof. Tomasz Panek uważa, że Polacy oceniają sytuację zbyt pesymistycznie. – Porównujemy się do bogatszych i lepszych, a nie do równych nam. Widać to w deklaracjach emerytów, którzy swoje dzisiejsze dochody porównują z tymi sprzed emerytury. Nie zauważamy również sprzętów, których znacznie przybyło w naszych domach: komputerów, kuchenek mikrofalowych i odtwarzaczy CD. Subiektywność tych ocen bierze się także stąd, że mamy wyższe aspiracje niż możliwości – ocenia prof. Panek.
Jednak wbrew pozorom nie uważamy się za nędzarzy. Mimo że dochody realne nie rosną wcale szybko, spada odsetek Polaków twierdzących, że ich zasoby nie pozwalają im na zaspokojenie podstawowych potrzeb. W roku 1992 twierdziło tak aż 70,6% obywateli, w roku 2000 – 45,3%, a trzy lata później – 40,6%. Powstaje pytanie, czy nie dzieje się tak dlatego, że Polacy nie rejestrują swoich dochodów. Jednak, zdaniem Janusza Czapińskiego, Polacy po prostu nauczyli się gospodarować tym, co mają. – Nie rzucamy się już tak na oferty z hipermarketów, wydajemy sensowniej, selekcjonujemy potrzeby. Rezygnujemy z pożyczek i liczymy pieniądze.
Liczyć pieniądze trzeba, ponieważ ośmiu na dziesięciu badanych twierdzi, że nie ma żadnych oszczędności. Najczęściej więc oszczędzamy na używkach, wyjazdach i korepetycjach dla dzieci. O przemyślanym wydawaniu świadczą inwestycje w edukację, ponieważ wciąż 90% Polaków wierzy, że nie ma właściwszej i pewniejszej drogi do lepszego życia niż nauka.

Edukacja

Najwyraźniej edukacja przestaje być chłopcem do bicia, który zawsze dostaje po uszach, gdy trzeba robić oszczędności. Jednak chyba wciąż czujemy się na tym edukacyjnym rynku nieco zagubieni, nie wiedząc, jaki kierunek wybrać.
Z badań widać wyraźnie, że w ostatnich latach gwałtownie spadł popyt na pracowników z dyplomem licencjata. – Absolwenci trzyletnich szkół licencjackich nie zarabiają więcej niż koledzy z podwórka, którzy zakończyli edukację na maturze – mówi prof. Janusz Czapiński. – Co innego magister! Ten ciągle jest w cenie, chociaż najlepsza pogoda na wyższe wykształcenie minęła już jakiś czas temu.
– W sytuacjach kryzysowych dla domowego budżetu najszybciej rezygnujemy z korepetycji i zajęć dodatkowych. Ale robimy to z wielkim bólem, bo większość Polaków chce, żeby ich dzieci ukończyły studia wyższe. Na drugim miejscu wcale nie ma marzeń o licencjacie, tylko o liceum zawodowym – dodaje prof. Tomasz Panek.
„Mgr” przed nazwiskiem ciągle najbardziej docenia sektor prywatny. Ale tu też bywa różnie. Skończyła się moda na podręcznikowych biznesmenów, dyrektorów i kierowników. Dlatego coraz mniej opłaca się studiować na kierunkach ekonomicznych. W czołówce ciągle jest prawo, natomiast gwałtownie rośnie opłacalność studiów medycznych. – To dziwne, biorąc pod uwagę kondycję naszej służby zdrowia – zastanawia się prof. Czapiński. – A może chodzi o to, że coraz częściej odwiedzamy lekarza? Teoretycznie jesteśmy dość zdrowym społeczeństwem, ale w ciągu ostatnich trzech miesięcy przed badaniem 73% Polaków było u lekarza.
Demograf, prof. Irena Kotowska, zwraca z kolei uwagę na ciągle istniejące w społeczeństwie nierówności edukacyjne. 63% mieszkańców wsi zakończyło edukację na poziomie ledwo zasadniczym zawodowym. W miastach to już tylko 47%. Podobne dysproporcje dotyczą najlepiej wykształconych Polaków. W mieście jest ich 18%, a to prawie trzy razy tyle, co na wsi.
Ciągle widać też, że studia różnicują ze względu na płeć. Prawo opłaca się studiować kobietom, a medycyna staje się powoli klasycznie męskim zawodem. – Inna sprawa, że wśród Polaków powyżej 35. roku życia nie istnieje już w ogóle aktywność edukacyjna – alarmuje prof. Irena Kotowska. – To bardzo niepokojące. Bo ludzie koło trzydziestki pozostaną na rynku pracy jeszcze przynajmniej przez 20-25 lat. I będą mieli olbrzymie problemy z wyjściem z bezrobocia.

Gdzie się podział obywatel?

Rozwód Polaków z państwem i to, że zamykamy się w prywatnym świecie, widać także po stanie społeczeństwa obywatelskiego. Prof. Antoni Sułek podkreśla, że w stowarzyszeniach obywatelskich ludzie uczą się umiejętności obywatelskich: uczestnictwa w demokracji i wspólnego działania. I jeśli przyjąć, że aktywność obywatelska jest jednym z filarów ustroju demokratycznego, to w Polsce tego filaru nie ma. Większość Polaków nie interesuje się życiem publicznym i nie bierze w nim udziału. Teoretycy demokracji twierdzą, że rozwojowi społeczeństwa obywatelskiego nie sprzyja brak zaufania. Tylko co dziesiąty badany uważa, że „większości ludzi można ufać”. Być może, dlatego zaledwie 12 osób na 100 jest członkiem jakiegoś stowarzyszenia, partii czy komitetu. Jeszcze mniej, bo jedynie 5%, pełniło w takich organizacjach funkcję z wyboru. Tylko 0,4% to społeczni aktywiści, czyli osoby należące do co najmniej trzech organizacji, natomiast prawie 90% nie należy nigdzie, co oznacza, że pozostaje poza sferą społeczeństwa obywatelskiego.
W ciągu trzech ostatnich lat 13,1% badanych angażowało się w działania na rzecz społeczności lokalnej (gminy, osiedla, miejscowości). Takie działania częściej podejmowali mężczyźni (16,1%) niż kobiety (10,4%). – Inicjatorami były jednak głównie instytucje: parafie, władze, a nie przeciętny Kowalski – mówi prof. Sułek.
Nie lubimy zebrań (tylko 19% było tam w ostatnim roku) i nie lubimy na nich zabierać głosu. Najbardziej publicznego mówienia wstydzą się ci, którzy wcześnie przestali się uczyć. – Na zebraniach głos zabiera dwa razy więcej inteligentów niż ludzi z wykształceniem podstawowym. Widać więc, czyj głos lepiej słychać – mówi prof. Sułek. – Tak samo działania na rzecz ogółu częściej podejmują lepiej wykształceni i sytuowani. Widać więc, że polskie społeczeństwo obywatelskie ma wymiar warstwowy.

Informatyzacja

„Diagnoza społeczna” to pierwsze prowadzone na tak dużą skalę badanie korzystania z komputerów i Internetu w Polsce. Niewiele, bo tylko 6% badanych bardzo wysoko ocenia swoje umiejętności posługiwania się komputerem. Dużą znajomość deklaruje 21,5%. Ponad połowa ocenia się przeciętnie, a co piąta – bardzo nisko. Decydującą rolę odgrywa tu wiek. Najlepsi specjaliści mają od 21 do 30 lat. Z drugiej strony, są całe grupy społeczne, emeryci, bezrobotni, zagrożone cyfrowym wykluczeniem, czyli pozbawieniem wszelkich korzyści płynących z rozwoju technologii.
Ponad połowa korzystających z Internetu łączy się z nim w domu. Co trzeci użytkownik robi to w pracy, 28% na uczelni, 22% u znajomych lub rodziny, a 19% w kawiarenkach internetowych.
– Trzy czwarte gospodarstw domowych łączy się z Internetem przez modem. Bo stały dostęp to ciągle rarytas, na który zdecydowanie częściej mogą sobie pozwolić mieszkańcy miast – mówi Dominik Batorski z Rady Monitoringu Społecznego. I dodaje, że ponad połowa gospodarstw bez komputera chciałaby go mieć, ale zwyczajnie ich na to nie stać. – Sprzętu komputerowy często jest już jednak mocno przestarzały i wymiana na nowszy model idzie jak po grudzie. Dlaczego? Znowu chodzi o pieniądze.
Polacy coraz więcej robią na własną rękę. To dotyczy też informatyzacji. Teraz w jednej trzeciej gospodarstw domowych jest komputer, a od 2002 r. przybyło 50% internautów. 36% Polaków korzysta regularnie z komputera, a 25% z Internetu. I choć komputer dla wielu jest po prostu narzędziem pracy, to i tak najczęściej korzystamy z niego w domu (67%). – Przed monitorem spędzany średnio 15 godzin dziennie, z czego sześć godzin w Internecie. Zdecydowanie dłużej przed komputerem przesiadują panowie – mówi Dominik Batorski. – Częściej są to osoby młode, dobrze zarabiające, z wyższym wykształceniem.
Kondycję społeczeństwa obywatelskiego można też próbować zmierzyć w Internecie. Tylko 13% z nas należy do czegokolwiek, jeszcze mniej lubi i chce zabierać głos. Na przykład na forach dyskusyjnych i czatach. Pewnie dlatego nałogowców, surfujących ponad 20 godzin, jest około 8%. Najczęściej przeglądamy strony WWW (71,5% osób korzystających z Internetu w ostatnim tygodniu) i korzystamy z poczty elektronicznej (66%).
W tym samym czasie materiałów do pracy lub nauki poszukiwało aż 58% osób. – To świadczy o tym, że Polacy potrafią korzystać z Internetu jako ze źródła cennych informacji – mówi Dominik Batorski. – Choć trudno ocenić kompetencje użytkowników i to, w jak efektywny sposób są oni w stanie znajdować i wykorzystywać informacje oraz materiały.
Funkcje ekonomiczne Internetu nie są jeszcze zbyt popularne. Choć są już pierwsze oznaki zainteresowania. 12% osób korzystało przez Internet z banku, 8,6% dokonało w sieci zakupu, a 7,4% uczestniczyło w aukcjach. Ciekawe też, że bardzo dużą grupę (24,8%) stanowiły osoby, które ściągnęły z Internetu muzykę, film lub program. Najpopularniejsze są pliki muzyczne, a hasło MP3 jest jednym z najczęściej wpisywanych w wyszukiwarkach internetowych. – Skala zjawiska jest ogromna i może doprowadzić do przekształcenia się całych rynków. Nie mówiąc już o prawach autorskich – podsumowuje Dominik Batorski.
Polacy postawili na edukację, nowoczesne technologie komunikacyjne i zdrowie. Cywilizację gonią jednak na własną rękę. Liczymy na siebie, coraz rzadziej oglądamy się na państwo. A i zadowoleni jesteśmy prawie ze wszystkiego. Z wyjątkiem oceny sytuacji kraju i jego perspektyw. I pewnie dlatego w Polsce wyhamował rozwój społeczeństwa obywatelskiego, a szansę dla siebie widzimy dopiero jako obywatele Unii Europejskiej.

 

 

 

Wydanie: 2003, 32/2003

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy