Polak – bardzo nieufny i równie łatwowierny

Polak – bardzo nieufny i równie łatwowierny

Choć prawie dwie trzecie Polaków deklaruje się jako nieufni, coraz więcej daje się naciągać na sztuczki manipulatorów, hochsztaplerów i oszustów

Pewnego dnia przyszedł do mnie człowiek i powiedział, że nie uwierzę w to, co za chwilę od niego usłyszę. Zgodziłem się na spotkanie z czystej dziennikarskiej ciekawości. A on zaczął od tego, że zawodowo manipulował i oszukiwał. Pracował w miejscu, w którym motywowano go do wciskania ludziom kitu za wszelką cenę. Im więcej kitu wcisnął, tym więcej mógł zarobić – mówi portalowi INNPoland Mateusz Ratajczak, dziennikarz portalu Money.pl i autor wydanej niedawno książki „Łowcy z kotłowni. Dziki świat finansowych naciągaczy”, opisując, jak zdecydował się na jej napisanie. – Jednocześnie zgłosiło się do mnie kilka osób, które straciły pieniądze w dość podejrzanych okolicznościach. Podejrzanych, czyli mówiąc wprost: zostali namówieni przez telefon na potencjalnie bezpieczną inwestycję. Zastawili majątki, po kilku dniach lub tygodniach zostali z niczym.

Ratajczak postanowił sprawdzić otrzymane informacje, zatrudniając się w jednej z firm sprzedażowych jako „łowca frajerów” – miał dzwonić do ludzi, namawiając ich na „inwestycje”. Z jego książki można się dowiedzieć m.in., że podstawowa pensja zawodowego naciągacza jest niższa niż 1,6 tys. zł, reszta to prowizje. Oraz że łatwowierność jest cechą nie tylko desperatów stale pod kreską, ale także przedsiębiorców dysponujących sporym kapitałem.

– Widziałem listę wpłat w naszej firmie – opowiada Ratajczak. – Część z nich to drobnica do 5 tys. zł. Ale byli tam też przedsiębiorcy, którzy mieli kapitał w granicach miliona złotych. Były tam rodziny, które na inwestycje wykładały oszczędności życia, spadki po rodzicach.

Sprawa firmy, w której zatrudnił się dziennikarz, trafiła do prokuratury. Według Ratajczaka ustalono, że we wrześniu zostało oszukanych 350 osób. Jego zdaniem jednak liczba ta była niedoszacowana. – Myślę, że to trzy-pięć razy za mało. Mieliśmy setki wpłat miesięcznie. Z tego, co ustaliłem, przyszedłem i tak w momencie, gdy firmie „gorzej szło”. A mowa tylko o jednym takim miejscu i o kilku miesiącach działalności. Tymczasem w samej Warszawie działało kilkanaście takich miejsc. W biurowych dzielnicach, w szklanych biurowcach.

Choć w książce Ratajczaka mowa jest o konkretnym rodzaju naciągactwa, działające w podobny sposób firmy nie wyczerpują repertuaru takich praktyk. W samym sektorze finansowym roi się od usług celujących w łatwowierność potencjalnych klientów: od chwilówek, przez promocje, superokazje i piramidy finansowe, po kryptowaluty. Nabierają się zarówno 30-latkowie, jak i emeryci, studenci i etatowcy, bogaci i biedni.

W białych rękawiczkach

– Zadzwoniła do mnie kiedyś pewna pani. Przedstawiła się z imienia i nazwiska, zaprosiła na spotkanie w jednym z warszawskich hoteli „po odbiór odkurzacza”. Mój akurat się popsuł, więc się zgodziłam – zaczyna swoją opowieść 70-letnia Krystyna, literaturoznawczyni. – Poza tym obiecano mi żelazko i komplet garnków, jeśli przyprowadzę znajomą. Pojechałyśmy na spotkanie w wyznaczonym terminie, a na miejscu okazało się, że wejście jest płatne 200 zł. Odkurzacz popsuł się po dwóch tygodniach.

– Jakiś czas temu zaproponowano mi kompleksowe badania bez kolejki za 90 zł – żali się z kolei 68-letnia Maria, emerytowana nauczycielka. – Wizyta rzeczywiście była bardzo szybko, a na konsultację u swojego lekarza musiałabym czekać kilka miesięcy. Zresztą centrum medyczne poinformowało mnie, że wykonuje badania „objazdowo”, dziś w Warszawie, jutro w innym mieście. No to poszłam. Wyników nie mam do tej pory, a nie mogę nawet tam się dodzwonić, bo przecież adres był tylko tymczasowy.

Zaczyna się zazwyczaj telefonem w godzinach wczesnopopołudniowych, z nieznanego numeru: „Dzień dobry, z przyjemnością informuję, że otrzymała pani zaproszenie do odbioru kompletu garnków. Jedyne, co musi pani zrobić, to…”. Albo: „Właśnie wygrał pan komplet pościeli z wielbłądziej wełny. Żeby jednak wziąć udział w losowaniu, należy…”. I niezmiennie: „Trzeba się szybko decydować, bo chętnych mamy bardzo dużo”, „Oferta została przygotowana specjalnie dla pana”, „To promocja tylko na dzisiaj, czas ucieka”.

Do zawoalowanych metod wyłudzania pieniędzy – takich jak przytoczone powyżej – doliczyć należy zwykłe oszustwa, przy których metoda „na wnuczka” jest już przeżytkiem, oszuści bowiem starają się przełamywać i prześcigać rozpoznawane schematy działań. „Gazeta Prawna” wymienia m.in. metodę „na policjanta”, „na inkasenta” czy „na lekarza” – oszust podaje się tu za wzbudzającego zaufanie pracownika budżetówki, nakłaniając potencjalną ofiarę, by wpuściła go do domu lub przelała swoje oszczędności na wskazane konto. Jako „policjant” ostrzega przed oszustwem i namawia, by złożyć oszczędności w „policyjnym depozycie”. Jako „pracownik ZUS” obiecuje wyższy zasiłek po przeprowadzeniu „badań” przez „lekarza” – rzecz jasna, w domu badanego. Wiele wskazuje jednak na to, że policji trudno nadążyć za ciągle ewoluującymi formami oszustw. – Oni starają się zmieniać schematy, widząc, że jakaś metoda została wyeksploatowana lub nagłośniona przez media – wyjaśnia jeden z policjantów.

Jak twierdzi prezeska Krajowego Instytutu Gospodarki Senioralnej, łatwość manipulowania osobami starszymi wynika m.in. z wykluczenia cyfrowego – niekorzystającemu z internetu seniorowi trudniej sprawdzić nagabującą go firmę czy przeczytać o najnowszych metodach naciągania, które najczęściej są nagłaśniane przez media wirtualne. – Dochodzą dodatkowe czynniki natury psychologicznej, emocjonalnej i fizycznej. Osoby starsze mają inną percepcję, często niedosłyszą, niedowidzą, nie przeczytają umowy. Co więcej, nawet jeżeli przeczytają, nie zawsze rozumieją techniczne pojęcia. Ale do tej niewiedzy się nie przyznają, bo się wstydzą – dodaje specjalistka. Wszystko to sprawia, że na sztuczki naciągaczy podatne są również osoby wykształcone i stosunkowo zaradne.

Wydaje się, że podstępna kradzież „na policjanta” i – nawet agresywny – marketing telefoniczny to dwie różne rzeczy. Z drugiej strony jedyna realna różnica między wyłudzeniem kilku tysięcy złotych za niewiele wartą kołdrę a ukradzeniem takiej samej sumy polega na tym, że w drugim przypadku naciągacz działa nielegalnie. Mimo różnego nazewnictwa metody stosowane przez złodziei i telemarketerów niewiele się różnią. Pozostaje pytanie, czy to pokrewieństwo jest efektem coraz bardziej uładzonych i nowoczesnych form działania przestępców, czy może odwrotnie – to niektóre rodzaje telemarketingu coraz bardziej przypominają metody regularnych oszustów.

Choć emeryci kojarzą się z typową ofiarą przeciętnego oszusta, łatwowierność nie jest jedynie domeną osób starszych, dotyczy również obywateli „z aspiracjami”, szczególnie gdy łączy się z apetytem na szybki zysk. Tak było w słynnym przypadku Amber Gold – założonej w 2009 r. piramidy finansowej, która obiecywała klientom ponad 10% zysku od zainwestowanych pieniędzy. Trzy lata po powstaniu firmy jej prezes ogłosił upadłość, zostawiając na lodzie 19 tys. poszkodowanych inwestorów. Byli klienci spółki zostali oszukani łącznie na kwotę niemal 850 mln zł.

Tymczasem siedem lat po aferze Amber Gold piramidy finansowe w Polsce wciąż mają się nieźle. Jak podaje Forsal.pl, zaledwie w ciągu ostatnich dwóch lat Polacy stracili na inwestycjach w tego typu spółkach 500 mln zł. Największa działająca w kraju międzynarodowa piramida finansowa, DasCoin, ogłosiła upadłość kilka miesięcy temu. O ile klienci Amber Gold inwestowali w złoto, o tyle korzystający z usług DasCoin dali się nabrać na tzw. kryptowaluty, których wartość w ciągu paru miesięcy spadła tak, że – jak czytamy na portalu Money.pl – „najwięksi pechowcy mogli stracić blisko 70% zainwestowanych pieniędzy”.

– Badania przeprowadzane co jakiś czas przez Narodowy Bank Polski dotyczące kompetencji finansowych Polaków rzeczywiście nie wypadają najlepiej. Słabe kompetencje finansowe na pewno zwiększają podatność na manipulacje – mówi Filip Konopczyński z Fundacji Kaleckiego. – Z drugiej strony relacja między przedstawicielem sektora finansowego a potencjalnym klientem zawsze będzie asymetryczna. Nie jestem wcale pewien, czy sprawiedliwe jest wymaganie od ludzi bez wykształcenia ekonomicznego rozeznania w inwestycjach i manipulacjach, jeśli często nawet prezesi banków nie są w stanie właściwie oszacować ryzyka. Pamiętajmy o tym, że w Amber Gold i w kryptowaluty inwestowali ludzie zamożni i wykształceni.

Między potrzebą a zabobonem

Choć manipulatorzy i naciągacze najczęściej polują na dobra materialne, sektor finansowy nie jest jedynym, w którym oszuści znajdują ofiary. W internecie roi się od naciągactwa wszelkiej maści i kalibru: od sesji leczenia specjalnymi kulkami za kilkaset złotych po „nowatorskie” metody nauki języka obcego w trzy miesiące. Kilka lat temu Sąd Rejonowy w Zakopanem skazał 50-letniego Zdzisława M. za „leczenie” seksem schorzeń onkologicznych dziewcząt z całej Polski. „Zdzisław M., przedstawiający się w Polsce jako hrabia Myszkowski, wpadł po tym, jak wyjechał za granicę razem z 19-letnią Moniką D. z Szaflar”, czytamy na stronie „Gazety Krakowskiej”. Monika D. nie była jednak pierwszą ofiarą oszusta. „Daria D. poznała 49-letniego mężczyznę (…) w jednej z galerii krakowskich. Już na święta Bożego Narodzenia przywiozła go do domu na Podhale i przedstawiła rodzicom jako znanego w świecie onkologa ze Szwajcarii, który leczył Jana Pawła II w klinice Gemelli. Na liście pacjentów »hrabiego« miała być też córka Jerzego Millera. Szybko obiecał dziewczynie ślub, i to nie byle jaki, bo ceremonia miała się odbyć na Wawelu, za wynajęcie którego »hrabia« miał zapłacić 200 tys. euro. Ślubu miał udzielać sam kardynał Dziwisz”.

Według portalu Na Temat liczba działających w Polsce uzdrowicieli, znachorów i szamanów może sięgać nawet 100 tys.

Zdaniem antropologa kultury dr. Mirosława Pęczaka wiara w tego rodzaju usługi wiąże się z powrotem do zabobonności. – W ostatnich latach mamy do czynienia z tendencją odwrotu od racjonalnego myślenia – mówi badacz portalowi. – Przykład? Proszę zobaczyć, jak zmieniała się oferta kanałów telewizyjnych typu Discovery: od popularyzacji wiedzy do audycji na temat UFO, duchów, zjawisk nadprzyrodzonych. To działa na myślenie widzów i Polska nie jest od tego wolna.

Wydaje się, że właśnie wiara w cuda i zjawiska mało prawdopodobne łączy ofiary znachorów i telemarketerów wciskających ludziom „okazyjne oferty”. Znamienne, że powodzenie jednych i drugich idzie w parze z niskim zaufaniem do innych deklarowanym, co wynika z badań CBOS, przez prawie dwie trzecie Polaków, a przy tym z wysokim odsetkiem wierzących w przesądy. „Z deklaracji ankietowanych wynika, że ponad połowa dorosłych Polaków (54%) wierzy w przynajmniej jeden z 10 przesądów, w tym wiarę w co najmniej pięć z nich zadeklarowało 14% ankietowanych. Co siódmy respondent (15%) przyznał, że wierzy w trzy lub cztery wymienione zabobony, a co czwarty (25%) – w jeden lub dwa”, referuje CBOS w podsumowaniu swojego badania.

Jednak nie tylko nieracjonalność czyni nas podatnymi na absurdalne obietnice i pospolite sztuczki. Zdaniem dr. Konrada Maja z Uniwersytetu SWPS manipulatorów cechuje zdolność trafnej diagnozy potrzeb potencjalnych ofiar: – Niewątpliwie takie osoby, które wpływają na nas bezpośrednio i świadomie, mają szerokie kompetencje społeczne, potrafią rozpoznać nasze potrzeby, wstrzelić się w nasz sposób myślenia i system wartości. Potrafią wychwytywać subtelne sygnały. Czasem czają się na ofiarę niczym lew w trakcie polowania. Wybierają, do kogo mają podejść. Bo etap diagnozy zwykle jest wcześniej, zanim człowiek zostanie „zaatakowany”.

I rzeczywiście, celne rozpoznanie braków i aspiracji potencjalnej ofiary wydaje się kluczem do sukcesu. Dowodzą tego zarówno oferty alternatywnego leczenia kierowane do tych, którzy zawiedli się na oficjalnej medycynie, używana wobec emerytów na zasiłku metoda „na lekarza”, jak i reklamy chwilówek, bez pudła trafiające w finansową desperację klientów. Z kolei jeden z największych promotorów DasCoin w polskim internecie, Damian Żukiewicz, zachęcał do inwestycji setki osób, publikując filmy, na których m.in. palił banknoty, nagrywane w ekskluzywnych hotelach na rajskich wyspach. Jak widać, podziałało.

Licencja na kłamstwo

Jeśli wiedzę o świecie czerpać z reklam parabanków, pseudofirm maklerskich i ofert znachorów, można łatwo dojść do wniosku, że dożywotnie bogactwo to jedynie kwestia odpowiedniej „inwestycji”, a luksusowe dobra mamy w zasięgu ręki. Do podobnych, choć nieco bardziej zgeneralizowanych wniosków można dojść, słuchając wypowiedzi polskich polityków.

Według słów samego Mateusza Morawieckiego Polska jest „fabryką Europy”, gdzie w 2017 r. rzekomo powstało dwie trzecie nowych miejsc pracy w europejskim przemyśle, a także „nowym domem dla 25 tys. uchodźców z Czeczenii” i ponad miliona Ukraińców, gdzie „podwyżki płac są najwyższe od 25 lat”. Tymczasem, jak wylicza OKO.press, w Polsce ochronę międzynarodową ma 2,4 tys. Czeczenów, tylko 9% pracujących w Polsce Ukraińców otrzymuje jakąkolwiek formę pomocy od państwa, a liczba nowych miejsc pracy w produkcji we wspomnianym przez Morawieckiego okresie to 111 tys. – wobec 591 tys. w przemyśle Unii Europejskiej. „Wyższy niż w 2017 r. realny wzrost płac był w latach 1996-1998, 2006-2008, 2015-1016. Realnie płace w gospodarce narodowej w 2017 r. wzrosły o 3,4%, ale w niektórych sekcjach gospodarki wzrost jest niewysoki lub żaden”, kontrargumentuje OKO.press.

Zdaniem prof. Ewy Marciniak z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego politycy liczą na niekompetencję swoich odbiorców – dokładnie tak jak agresywni telemarketerzy w rozmowie z potencjalnymi klientami. – Mówiąc nieprawdę, polityk doskonale wie, że kłamstwo, które może być atrakcyjne, dotrze do większej liczby wyborców niż jego sprostowanie – twierdzi badaczka. – A większość polskich wyborców traktuje wypowiedzi swoich ulubieńców politycznych nie jako opinię, ale jako opis rzeczywistości.

Potencjalny zysk z manipulacji jest, według politolożki, szybszy i pewniejszy niż np. podawanie rzetelnych danych i odpowiedniej faktografii. Kłamstwo zresztą to niejedyna stosowana przez polityków technika zdobywania poparcia. – Jasne jest, że im prostszy język, tym więcej odbiorców przyciąga. Dlatego politycy lubują się w używaniu metafor i generalizujących stwierdzeń, takich jak „remontowanie domu”. Wiedzą, że większość ich odbiorców nie będzie wnikać w dokładne znaczenie tych słów – wyjaśnia prof. Marciniak. – Wyborców mających podstawową, obiektywną wiedzę politologiczną jest ok. 30%. Reszta polskiego społeczeństwa ma wiedzę powierzchowną i tabloidową. To czyni z nich łatwy cel wszelkich manipulacji.

Co zaskakujące, wiele wskazuje, że Polacy – mimo bolesnych skutków własnej naiwności – skłonni są więcej wybaczać manipulującym nimi przedstawicielom władzy niż pospolitym oszustom.

Prof. Ewa Marciniak: – Badania pokazują, że sympatia do wybranego polityka sprawia, że patrzymy przez palce na jego manipulacje. Dlatego osoby publiczne wykonują różne manewry służące tylko temu, by być „lubianymi”: życzenia noworoczne, pokazywanie się z dziećmi czy inne podobne zabiegi. I to często działa. Przyłapawszy ulubionego polityka na kłamstwie, wyborca prędzej powie, że „to tylko człowiek” albo że „to incydent”, niż zagłosuje na kogoś innego. Żeby zmienić swój wybór, musiałby się przyznać do błędnego wyboru światopoglądowego, a to trudne. Dlatego większość wyborców przejdzie nad tym do porządku dziennego, mówiąc, że „polityka taka już jest”. I znowu zagłosuje na tę samą partię co zawsze.


Suplementy za tysiące

Pan Andrzej z Bielska-Białej kupił na zasadach sprzedaży bezpośredniej od firmy MT Meditech suplement diety Cardiozym Forte za ponad 2 tys. zł. Farmaceuci twierdzą, że w rzeczywistości to zestaw ogólnodostępnych witamin, koenzymu Q10 czy mleczka pszczelego. W aptece taki zestaw można sobie skompletować za 500 zł.


Fot. Fotolia

Wydanie: 03/2019, 2019

Kategorie: Kraj

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy