Polaków ekstazy i codzienność

Polaków ekstazy i codzienność

Na skroś mitów naszych

O polskim papieżu Polacy – wedle niedawnych badań socjograficznych – wygłaszają na raz dwie opinie: że jego wskazania są najlepszym moralnie drogowskazem postępowania w życiu oraz, że – niestety – ogół Polaków jest im w życiu właśnie nieposłuszny. Jak to możliwe, z jednej strony wielbić nauczyciela, a z drugiej ignorować jego słowa? Zaskoczenie znajdujące wyraz w tym pytaniu związane jest z tym, iż zakłada się jako rzecz oczywistą, iż dla czynienia dobra konieczne jest nauczanie jakiegoś autorytetu. Kto więc dobrze nauczany, dobrze na ogół czyni. A tymczasem mamy do czynienia z dobrym nauczaniem, ale często złym, a przynajmniej bezwzględnym i/lub bezdusznym, postępowaniem na co dzień.
Wyjaśnienie odwołujące się do przywar polskich nasuwa wniosek, że gdzie indziej jest lepiej. Ale gdzie indziej – w zeświecczonych bądź zluteranizowanych krajach Europy Zachodniej – papież oddziaływa przecież znacznie słabiej niż w Polsce (nie mówiąc już o tym, że jest tam nierzadko po prostu otwarcie krytykowany). Im mniej oddziaływa, tym więcej uczciwości w codziennym życiu? – aż strach tak zapytać (w Polsce). Może więc nieposłuszeństwo papieżowi daje się wyjaśnić „grzeszną naturą” człowieka? Ten trop jest jednak samobójczy dla idei chrześcijańskiej, że wartości kształtują dzieje. Czyżby „natura” ta była tak silna, że nie jest jej w stanie przewalczyć nawet ćwierć wieku nauczania naszego papieża (wzmocnione, dodajmy, całą potęgą perswazyjną i medialną polskiego Kościoła – tu „Tygodnik Powszechny”, TVP, „Gazeta Wyborcza” i Radio Maryja są akurat jednomyślne)? Jak te – wydawałoby się – niezborne postawy Polaków wyjaśnić?
Papież jest niewątpliwie osobowością magnetyczną, jak to określił któryś z biskupów. Sam nieraz, ateista i wolnomyśliciel, miewałem wypieki w czasie jego wystąpień czy lektury (niektórych) encyklik. Ale potem, cóż, policzki stygły i wracałem do życia codziennego. Domyślam się, że tak samo bywa z moimi katolickimi ziomkami. Słowa – czyjekolwiek i najbardziej nawet urokliwe – to tylko słowa, słowa, słowa. A na co dzień są zwyczajnie – kierowane ludzkimi interesami – czyny, czyny, czyny. Zastanawiam się nawet, czy tym interesom nie łatwiej kryć się w cieniu pięknych słów wedle „reguły niedzieli”: na co dzień postępuję, prawda, mało chwalebnie, ale po mszy rosnę we własnych oczach. Gdyby tak było, to polski papież – niewątpliwie wbrew swym intencjom – dawałby zgoła rodakom swymi słowami osłonę dla mniej chwalebnej codzienności.
Ale jeśli tak, to czym tłumaczy się popularność papieża? Ta kwestia nie ma wiele wspólnego z jego nauczaniem i w ogóle z religią. Wystarczy uważnie przeczytać ekstatyczne wyznanie jednego z jego szkolnych przyjaciół: „Jak się to plecie, że taki Lolek z Wadowic wychodzi z krakowskiej sutereny i dochodzi na szczyt szczytów”. A więc o to chodzi. O szczyt szczytów świata całego! A on z nas! Dzięki niemu ludzie z prowincji świata dają o sobie znać na ekranach światowych telewizorów… To polski prowincjonalizm zdecydował o stosunku katolickiego narodu do papieża. Dlatego to jest tak, iż naród ten może na raz wielbić wielkiego rodaka z Rzymu, ale i ignorować jego słowa w swym działaniu. Nie ma w tym niezgodności, bo postępowanie człowieka w znikomym stopniu zależy od czyichkolwiek pouczeń. Po prostu: papież mówi swoje, naród na co dzień robi swoje. A przy okazji prowincjonalny naród wielbi papieża, bo ten go znakomicie – to przecież niewątpliwe – na forum światowym reprezentuje.
Polski ateista nie powinien tu tryumfować. Winien raczej pochylić się nad rodakami z solidarnością. Tą samą, która każe zawsze współodczuwać ze słabszymi świata tego.

Autor jest filozofem, profesorem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

 

Wydanie: 03/2004, 2004

Kategorie: Opinie
Tagi: Leszek Nowak

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy