Polisz kicz szoł pod flagą biało-czerwoną

Polisz kicz szoł pod flagą biało-czerwoną

Dzięki trąbom powietrznym i konfliktowi na Kaukazie elity władzy w Polsce przez wakacje miały czym odwracać uwagę społeczeństwa od krajowych problemów. Premier Tusk i prezydent Kaczyński najpierw odwiedzali osobno (ale każdy przed kamerami telewizyjnymi) poszkodowanych przez wichury, a później już wspólnie prężyli papierowe muskuły przed sąsiadem ze Wschodu oraz zapraszali Amerykanów do tworzenia w Polsce baz wojskowych i montażu wyrzutni rakiet balistycznych nazywanych w polskich mediach tarczą antyrakietową.
W takiej atmosferze upłynął w Polsce okres urlopowy. Choć urlop większości rodaków nie przypominał obrazków z reklam i obietnicy „wielkiej, rynkowej fiesty” – jak pokazują dane z badań sondażowych tylko niecałe 30% Polaków wyjechało, w czasie wolnym od pracy, gdziekolwiek poza swoje miejsce zamieszkania. Polski kapitalizm nie rozpieszcza, a jego apologeci z różnych ekonomicznych centrów doradczych im. Adama Smitha oraz Lewiatanów i innych organizacji pracodawców powtarzają mimo to, że Polacy pracują za krótko i mają wciąż za dużo przywilejów. Nie zauważają, że ci, którzy pracują w Europie najmniej i mają największe przywileje pracownicze, żyją w krajach uznawane za najbardziej nowoczesne – np. w Szwecji, Danii czy Austrii.
Natomiast władza, która nie potrafi skutecznie stawiać czoła współczesnym wyzwaniom, musi szukać dla swych obywateli jakichś innych wytłumaczeń ich niedoli. Im większe problemy społeczne na horyzoncie, tym częściej rządzące elity kierują uwagę na tematy zastępcze. Im głębsze podziały i nierówności społeczne, tym częściej mówi się o wspólnych sprawach „narodowych”, bezpieczeństwie „narodowym” i „wrogach zewnętrznych”. To stary sposób – nie można dopuścić do ukazania prawdziwych linii konfliktu i problemów dławiących społeczeństwo. Metoda szczególnie ulubiona przez nacjonalistyczną prawicę. Jak stwierdzał prof. Zygmunt Bauman, nacjonalizm nie jest przejawem tożsamości narodowej, ale powstaje z potrzeby nadania sensu zawiłym układom społecznym i politycznym. W tym sensie „narzucana przez państwo jednorodność myśli i czynu jest praktyką nacjonalistycznej ideologii”. Kto jest przyjacielem lub wrogiem, decyduje państwo, co stanowi dla nas największe zagrożenie – aparat państwa wie lepiej, kogo powinni obawiać się obywatele – min. Stasiak, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, chętnie wskaże. W ten sposób pewne – mimo że bardziej realne i dokuczliwe dla ludzi – zjawiska społeczne nie mogą się doczekać uzyskania statusu „problemu publicznego”. Tym bardziej że media elektroniczne powtarzają i uwiarygodniają frazesy polityków. W ten sposób straszak Rosji oraz bajki o „bezpieczeństwie narodowym” pomagają skutecznie podtrzymywać monopol elit władzy na decydowanie o tym, co stanowi dziś główne zmartwienie obywateli.
Nacjonalistyczna prawica pod przewodem pana prezydenta oraz najbardziej zacietrzewionych i twardogłowych działaczy PiS (rekordy narodowych uniesień i antyrosyjskiego bełkotu bił w tym czasie poseł Kowal) wpadła przy okazji konfliktu na Kaukazie w histerię antyrosyjską i amok niepozwalający racjonalnie oceniać bieżących wydarzeń. Mogła dowoli wymachiwać szabelką, odprawiać narodowe rytuały i wykrzykiwać plemienne zawołania. Tyle że żadnych korzyści mieszkańcy Polski z tego nie mają.
Nacjonalizm bowiem reprezentowany przez Kaczyńskich i odgrzewany w większości telewizyjnych serwisów informacyjnych (zarówno tzw. mediów publicznych, jak i prywatnych) to archaiczne schematy rodem z XIX w. A my mamy XXI w. i globalne zależności interesów – nie ma możliwości budowania skutecznej polityki bez świadomości, że wszystkie najważniejsze procesy społeczne ignorują dziś granice państwowe. Gospodarka, kultura, nauka, ochrona środowiska już dawno temu przekroczyły sztuczne granice państwa narodowego. Przekładając te oczywiste prawdy na polskie warunki pozostaje jedynie stwierdzić banał: bez współpracy z Niemcami i Rosją żadna poważna kwestia nie może być skutecznie załatwiona w Polsce. Spodziewane perturbacje z rosyjskim gazem zafundowane przez Kaczyńskiego i Tuska uderzą w pierwszej kolejności w „zwykłych ludzi”. Przymknięcie rosyjskiego rynku dla polskich produktów na pewno nie pomoże mieszkańcom Polski. Podobnie jak etykieta „kraju z fobią antyrosyjską” nie wzmocni Polski na arenie międzynarodowej. Potwierdzi jedynie, że kraj nad Wisłą to archaiczny skansen, którego liderzy polityczni niewiele rozumieją we współczesnym świecie i nie potrafią bronić własnych interesów.
W polskiej rzeczywistości mniej liczy się końcowy efekt, bardziej efekciarstwo. Mniej racjonalne i chłodne rozważania, bardziej emocjonalne wybuchy. Mniej wyważona rozmowa, bardziej stadne pohukiwania. Brak Weberowskiej etyki odpowiedzialności to nie tylko cecha polskich polityków, ale również dużej części społeczeństwa. Akcje na pokaz, rozwiązania prowizoryczne i tymczasowe, działania pozorowane, kiczowaty symbolizm – to nasza narodowa specjalność. W takiej logice nie ma miejsca na racjonalne refleksje, etos systematycznej pracy, otwartość na inne poglądy, odpowiedzialność w działaniu.
Przejawy tego widać na każdym kroku. Ilustracją może być wakacyjny przypadek Międzyzdrojów reklamujących się jako „perła Bałtyku”. Z jednej strony snobistyczny hotel Amber i kiczowata promenada gwiazd. Z drugiej strony, kilkaset metrów dalej walące się baraki i baza rybacka pozbawiona toalety. A w piaskach plaży zamiast bursztynu zakopane odpadki z obróbki ryb. Efekt: woda w morzu skażona bakteriami salmonelli. Ale to wszystko mało istotne. Kto będzie o tym pamiętał za rok? Ważne, żeby pozory były zachowane. A wraz z nimi zewnętrzna fasada: pstrokata, głośna i swojska. Smród jednak wyjdzie wcześniej czy później. A pewnych problemów nie da się zakopać w ziemi.

Wydanie: 2008, 38/2008

Kategorie: Opinie
Tagi: Piotr Żuk

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy