Polityczni rentierzy

Polityczni rentierzy

Należy całkowicie wymienić kadry. Na ludzi doświadczonych, ale niekojarzonych negatywnie z byłym mechanizmem rządzenia

Dr hab. Wawrzyniec Konarski – politolog, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie

W popularnym na całym świecie serialu „Gra o tron” zima to zapowiedź lodowatej grozy i śmierci tych, którym nie uda się schronić. Panie profesorze, jakiej zimy możemy się spodziewać w polskiej polityce?
– Jesienią i zimą będziemy śledzić recydywę uporu rządzącej prawicy, by kontynuować zmiany w państwie, i niemożności stworzenia wspólnego frontu przez opozycję. Pierwszą recydywą jest zatem konsekwentne działanie w kierunku tego, co prawica nazywa reformą państwa. W istocie zaś jest to zawłaszczanie sfery publicznej przez rządzących wedle podzielanych przez nich przekonań.

Miała być odnowa państwa i obserwujemy realizację tej idei.
– Po rozpoczęciu procesu przejmowania kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym powiedziałem, że mamy do czynienia z podobną sytuacją jak ta z lat 1926-1930. Dzisiaj rządzący zmierzają krok po kroku, przez przedpokój do pokoju pełnej lub – jak powiedział onegdaj lord Acton – absolutnej władzy, w trybie ewolucyjnym, ale bardzo konsekwentnie. Taki rodzaj recydywy może mieć bardzo złe skutki dla świadomości społecznej i politycznej Polaków.

A druga recydywa?
– Druga recydywa, która nawet bardziej mnie irytuje, wiąże się z nieumiejętnością wyciągnięcia przez doświadczonych uczestników polskiego życia politycznego wniosków z okresu, w którym rządzili. Platforma Obywatelska jest dla mnie dzisiaj przykładem gigantycznego nieudacznictwa politycznego. Obserwujemy proces samopowtarzalności błędów. Ta słabość otworzyła rządzącym drogę do gruntownej zmiany wielu aspektów życia społecznego, prawnego i politycznego w ostatnich dwóch latach.

Politycy PiS deklarują, że duże znaczenie ma dla nich poparcie narodu.
– PiS twierdzi, że to, co robi, jest konsekwencją uzyskania poparcia większości narodu. To oczywiście nieprawda, bo na PiS głosowało niespełna 19% ogółu dorosłych Polaków. Rządzącym nie przeszkadza to jednak pielęgnować przekonania, że ich determinacja, by nadać zmianom dogłębny charakter, wynika z ogromnego społecznego poparcia.

Ale prawica potrafi wytworzyć więź emocjonalną między dużą częścią społeczeństwa a państwem i jego instytucjami.
– Społeczeństwa krajów z długą tradycją demokracji mogą zademonstrować wysoką frekwencję wyborczą, co z kolei stanowi pozytywny komunikat o legitymizowaniu demokratycznego systemu władzy. Ostatnim takim przykładem są wybory w Norwegii, w których wzięło udział ponad 77% uprawnionych do głosowania. Ta sytuacja oznacza, że poczucie więzi z własnym państwem jest tam bardzo głębokie. U nas PiS doskonale wykorzystuje ten motyw, choć wcześniej nikt nie stawiał na tego konia. Natomiast wygląda na to, że opozycja wciąż nie bierze tego pod uwagę.

Ma pan na myśli lekceważenie przez opozycję liberalną znaczenia państwa i jego instytucji dla obywateli?
– Tak. Wszystkie formy ostrzeżeń, jakie były przekazywane na forum opinii publicznej, zostały tu przez nią zlekceważone. To jest ta nieszczęsna recydywa: partia rządząca jest wrażą siłą w oczach opozycji, a opozycja zaniedbuje refleksję na temat własnych błędów. Takie zaniechanie uniemożliwia jej odzyskanie dobrej opinii w oczach wyborców i generalnie społeczeństwa. W gronie szerokiej opozycji musi powstać przeświadczenie, że o tych błędach trzeba mówić otwarcie. Oczekiwania społeczne wymagają dzisiaj wypracowania gwarancji chroniących w przyszłości przed zarzutem zawłaszczania państwa przez partie. Dlatego nazywam polską klasę polityczną rentierami polityki.

Mówiąc wprost, politykami żyjącymi z państwa?
– Tak. Polityk powinien się kierować poczuciem misji. Mam świadomość, że dzisiaj to towar deficytowy, ale – za sprawą dbałości o sprawy doczesne – politycy w swojej masie przestali udawać, że zależy im na czymś, co wykracza poza ich partykularny interes. Jedną z najpilniejszych potrzeb społecznych i politycznych jest dzisiaj stworzenie takich reguł postępowania, które przywrócą politykom dobre imię.

To coś zmieni?
– Tylko w ten sposób polityk może uwiarygodnić swoje poglądy. Dzisiaj mamy sytuację, w której poglądy polityków już na etapie deklaracji brzmią fałszywie, a gdy na horyzoncie pojawiają się korzyści finansowe, uprzednie werbalizmy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Rentierstwo polityczne jest zmorą polskiego państwa, wciąż będącego młodym organizmem demokratycznym. Takie praktyki paraliżują zaufanie do państwa.

Czy to tylko nasz problem?
– Nie. Weźmy Donalda Trumpa, który jest przykładem osoby publicznej skutecznie łączącej politykę z biznesem. Stare demokracje jego polityczne emploi odbierają krytycznie, jednak w młodych staje się nawet obiektem fascynacji. Widać to po zauroczeniu Trumpem wielu kręgów opiniotwórczych w Polsce.

Wszystko to brzmi tak, jakby nasi politycy sprywatyzowali państwo.
– Nasze państwo ma cechy struktury klanowej. Jednym z wyróżniających się elementów tego zjawiska jest dbałość rządzących o to, by ich polityczni koledzy znaleźli bezpieczną przystań w spółce z udziałem skarbu państwa lub innej ważnej instytucji. W Polsce od wielu lat nie odbywają się wiarygodne społecznie konkursy na stanowiska w instytucjach publicznych. Platforma Obywatelska twierdzi, że za jej rządów organizowano takie konkursy, ale ten pogląd wywołuje słuszną irytację.

Dzisiejsze praktyki rządzących trafiają zatem na dobrze przygotowany grunt.
– PiS także nie robi tych konkursów. Oczywiście to naganne i szkodliwe społecznie i politycznie, ale nie ma w tym przynajmniej hipokryzji.

Co musiałoby nastąpić, aby przekroczenie horyzontu recydywy stało się realne?
– Niezbędna wydaje mi się szeroko zakrojona debata publiczna na temat państwa. Refleksja dotycząca jego etosu, tego, co w nim silne i słabe, etapów jego ewolucji, stanowi fundament tej debaty. To warunek rzeczywistej naprawy wizerunku państwa w oczach obywateli. Państwo polskie jest w istocie traktowane jako struktura dyscyplinująca czy karząca. Urzędnicy patrzą na obywateli pod kątem tego, czy nie kradną, czy płacą podatki, czy są uczciwi w miejscu pracy.

No dobrze, ale refleksja na temat państwa w wykonaniu starej gwardii polityków liberalnych jest dla PiS wodą na młyn.
– Dlatego dopóki pewne rzeczy będą akcentować werbalnie politycy, którzy wzbudzają znużenie i irytację, którzy źle wykorzystali swoje pięć minut, opozycja liberalna nie przekroczy tego horyzontu. Moim zdaniem pierwszym krokiem powinna być zmiana grupy przywódczej w Platformie Obywatelskiej. Postaciami pierwszoplanowymi nie powinni być nieudacznicy ani ludzie uwikłani w polityczne rentierstwo. Sądzę zarazem, że spoiwem obozu władzy jest dzisiaj perspektywa przedłużenia rządów i apanaży płynących z tego tytułu. Perspektywa reelekcji układu obecnie rządzącego jest klejem, który będzie utrzymywał ten obóz w jedności.

Czy młode pokolenie polityków może to zmienić?
– Na pewno, jeżeli chodzi o opozycję. Nie chcę przeceniać roli tych ludzi, głównie z uwagi na wiek, ale twierdzę, że należy zagrać pokerowo i dokonać całkowitej wymiany kadr. Na ludzi, którzy są już doświadczeni, choć mogą być kontrowersyjni np. ze względu na ich wypowiedzi, ale którzy nie są negatywnie kojarzeni z byłym mechanizmem rządzenia.

Nieuwikłanie w układy polityczne to trochę mało jak na nową jakość.
– To jest punkt wyjścia. Nie chodzi o to, żeby ich postawić i powiedzieć: zobaczcie, mamy nowych ludzi. Oni muszą przyjść z nowymi pomysłami i koncepcjami. Oczywiście taki proces wiąże się z ciężką pracą. Dużo też zależy od umiejętności czekania na swoją chwilę. To jedna z podstawowych cnót polityka dużego formatu. Można postawić różne zarzuty Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale jedno należy mu przyznać – był w stanie przez wiele lat, będąc wyśmiewanym i poniżanym, mozolnie budować swoją pozycję polityczną. Nie widzę takiej cechy u Grzegorza Schetyny, Ewy Kopacz ani tym bardziej u Ryszarda Petru.

Widzi pan w tym układzie miejsce dla lewicy? Powiedział pan swego czasu, że jest w społeczeństwie duża grupa, może nawet 30%, która stanowi potencjalny elektorat lewicy.
– Myślę, że obecnie jest to ok. 20%. Wiele osób o poglądach lewicowych oddało głos na PiS. Politycy lewicy muszą stale zadawać sobie pytanie, dlaczego tak się stało. Kiedy myślę o perturbacjach lewicy, przypomina mi się słynny francuski pisarz Gustave Flaubert, który w jednym z listów napisał znamienne słowa: „Wszystkie sztandary zostały do tego stopnia splamione krwią i gównem, iż byłby już czas nie mieć żadnego”.

Mocne.
– Ale jakże prawdziwe, bo w tym wyczuwam słabość polskiej lewicy. Jej liderzy przez lata nie potrafili się dogadać. Lewica jest potrzebna w Polsce. Są ku temu przesłanki ideowe, ale też właśnie statystyczne. Dzisiaj PiS przejęło większość postulatów lewicowych i inteligentnie je realizuje metodami rozdawnictwa, ale przecież nie jest partią o skali wartości typowej dla lewicy.

Tylko co lewica powinna zrobić, aby powstać z kolan?
– Wszystko zależy od tego, czy uda się połączyć kilka kluczowych sfer w atrakcyjną ofertę dla wyborców.

Co należy połączyć?
– Wolnomyślicielstwo w obszarze obyczajowym, wrażliwość społeczną w sferze socjalnej i otwartość myślenia w gospodarce. Operacja scalania tych obszarów jest bardzo trudna i wymaga mozolnej pracy. Będzie mógł to zrobić tylko ktoś z otwartą głową, kto nie będzie się zaliczał do kunktatorów politycznych. Proszę zauważyć, że z grona ludzi, którzy odegrali istotną rolę po stronie lewicy, wielu jest dzisiaj znakomicie sytuowanych materialnie. To także wiele nam mówi o kondycji pewnej generacji klasy politycznej utożsamiającej się z lewicą.

A Biedroń, Nowacka, Zandberg?
– Obecnie nie ma takiej lewicy ani takich przywódców, którzy swoją charyzmą mogliby przyciągnąć miliony. Lewica jest na etapie swoistego kociokwiku, zarówno na poziomie organizacyjnym, jak i programowym. Nie ma ludzi, którzy byliby w stanie przeprowadzić proces jej rewitalizacji. To jeszcze trochę potrwa. Niska frekwencja wyborcza potwierdza, że duża część potencjalnie lewicowych wyborców nie ma zamiaru udzielać poparcia partii nominalnie lewicowej.

Rządzące dziś PiS realizuje kilka słusznych projektów w sferze społecznej, co ogranicza działanie lewicy na tym terenie.
– Moim zdaniem bardzo ważna będzie kwestia myślenia o sprawach światopoglądowych i obyczajowych. PiS jest skazane na wizerunek partii, która nie będzie mogła odstąpić od swojej interpretacji purystyki obyczajowo-światopoglądowej. Gdy PiS do tego powróci, pojawi się dla lewicy możliwość rywalizowania z nim. Sytuację może jej ułatwić fakt, że opozycja liberalna siedzi w tych sprawach okrakiem na barykadzie.

Kiedy PiS zbuduje nowe państwo, lewica będzie miała pole do działania?
– Jeśli PiS będzie w stanie przeforsować większość swoich pomysłów co do kształtu państwa, od systemu prawnego, przez dekoncentrację mediów i zmiany na poszczególnych szczeblach systemu edukacyjnego, aż do finału, którym miałaby być nowa konstytucja, pojawi się taka szansa.

I co wtedy?
– Jeżeli te sprawy zostaną przez PiS zakończone, nieuchronny będzie powrót do obszarów, które stanowią istotny czynnik konfliktujący społeczeństwo. Mam na myśli sprawy światopoglądowe i obyczajowe. Wtedy pojawi się szansa dla lewicy. Jednak i dziś lewica, zamiast biernie czekać, co zrobi PiS, powinna podejmować próby wyjścia z letargu. Na razie nie dostrzegam sygnałów świadczących o tym, że krytycznie i skutecznie monitoruje rządzących. Cały ten scenariusz ma naturalnie jedną, ale podstawową słabość – nie wiadomo, czy po tych wszystkich zmianach przedsięwziętych przez PiS będzie jeszcze zapotrzebowanie społeczne na samodzielną partię lewicową. Jest to więc pytanie o świadomość społeczną.

Trudno się zgodzić z opinią o bierności lewicy. Czarny protest, protesty w zakładach pracy, walka z umowami śmieciowymi, in vitro, związki partnerskie, świeckie państwo – wszystkim tym zajmowała się w ostatnich latach lewica.
– Ale niech pan to przełoży na statystyki. To są ruchy mniejszościowe, o małym potencjale krytycznym, który w niewielkim stopniu można wykorzystać politycznie. Wielkie wydarzenia, które wywołują zmianę układu rządzącego, wymagają długotrwałego zaangażowania setek tysięcy ludzi.

Ale to znaczy, że lewica powinna zrobić ukłon w stronę centrum?
– Jeśli ma wrócić do gry jako potencjalny partner w realnym współrządzeniu, otwarcie się na centrum będzie koniecznością.

Struktura społeczna lipcowych protestów pokazuje, że przeciwko rządowi protestują przede wszystkim osoby z dużych miast, raczej zamożne, a ostatnio także młode. W refleksji politycznej zupełnie nieobecne są natomiast wieś i mniejsze miasta.
– Jeżeli opozycja liberalna i lewicowa chce się stać ruchem, który mógłby stworzyć zaczyn nowej partii czy ruchu o charakterze federacji ugrupowań sprzeciwiających się polityce rządzących, musi uwzględnić perspektywę małomiasteczkową. Nie wygra się wyborów, kokietując wyłącznie środowiska zamożniejsze, bardziej otwarte obyczajowo, żyjące w dużych miastach. Poprzednie wybory wygrała partia, która konsekwentnie i długotrwale docierała do środowisk małomiasteczkowych i wiejskich. Nie można budować pozycji politycznej, bazując na grupach lepiej sytuowanych. Na razie nie widzę skutecznych prób wyjścia poza ten obręb. To powinno być sygnałem ostrzegawczym dla opozycji liberalnej i lewicowej.

Wydanie: 2017, 39/2017

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy