Polowanie kanara

Polowanie kanara

W tej pracy jeśli nie wykształcisz w sobie znieczulicy, możesz się od razu zwolnić, nic tu po tobie

Nie każdy się nadaje, a chętnych nie ma wielu, bo praca niewdzięczna i wymagająca. Trzeba być sprytnym i nieczułym, trzeba umieć zachować zimną krew. A zarobki marne, więc łapówki są tu na porządku dziennym, bo przecież trzeba sobie radzić. Radzić sobie też muszą gapowicze, którzy chwytają się najdziwniejszych pomysłów, byle uniknąć kary.
Jeździli trójkami. Najczęściej można ich było rozpoznać po tym, że byli wśród nich mężczyźni postawni, z masą – gabaryty budzą respekt. To konieczne, by choć jeden w ekipie wyglądał na kogoś, kto regularnie odwiedza siłownię, bo zdarza się, że mają do czynienia z dresiarzami i ludźmi z marginesu.
W krakowskim MPK byli tacy kontrolerzy, którzy pracowali wyjątkowo długo, po kilka lat. Do pracy trafiało się z naboru, ale pierwszeństwo mieli zatrudnieni w MPK, np. motorniczy. Często dorabiali do pensji po godzinach. Do popołudnia jeździli autobusami, a wieczorami lub w weekendy przez dwie-trzy godziny kontrolowali bilety.
– Szkolimy kontrolera m.in. z uprawnień, przepisów i rodzajów biletów. Jest też rozmowa z psychologiem. Poza tym wymagamy uczciwości i zaświadczenia o niekaralności – wyjaśnia rzecznik krakowskiego MPK, Marek Gancarczyk.
Kontroler jak oka w głowie musi pilnować identyfikatora i czytnika. Jeśli zgubi, musi zwracać z własnej kieszeni, a nikogo nie cieszyła taka perspektywa, więc trzeba było być uważnym.

Obcokrajowcy płacą bez gadania

– Wystarczył miesiąc jeżdżenia i już bezbłędnie potrafiłem wytypować osobę bez biletu. Najczęściej stoi na samym końcu wagonu lub „wisi” na drzwiach i rozgląda się nerwowo. Wsiadałem, rzucałem okiem po twarzach i już wiedziałem, kto będzie ofiarą. Szybko weszło mi to w krew. Ale pracę zostawiałem tam, gdzie jej miejsce – zdradza Mateusz, były kanar. Wracał do domu i był sobą. Maskę gruboskórnego typa nosił tylko w pracy, bo to było konieczne, żeby przetrwać. Nie można być słabym, inaczej nic nie zarobisz.
– Bez łapówek ta praca się nie opłaca. Najłatwiej było z obcokrajowcami. Dawali najwięcej, a jak ktoś się upominał o kwit, to się wypisywało na drukach pocztowych fikcyjny dowód zapłaty – opowiada.
Mateusz twierdzi, że jeśli trafiło się ich kilku jednego dnia, można się było nieźle obłowić.
– Obcokrajowcy kojarzyli się nam z przyjemnym szelestem banknotów. Nie musieliśmy się ujawniać ze znajomością angielskiego, dogadywaliśmy się na migi. I tak wiedzieliśmy swoje; oni, że muszą zapłacić, a my, że nie odpuścimy – mówi.
Osoba bez biletu często idzie w zaparte i za nic nie chce zapłacić. – Jeśli nie chciała pokazać dowodu tożsamości, jechało się na pętlę i wzywało radiowóz. Był też inny sposób. Jeśli delikwent nie chciał pokazać dokumentu tożsamości, pisało się „na gębę”, robiło się rysopis i szło się na komendę, gdzie sprawdzali te dane – wspomina Mateusz.
Najwięcej gapowiczów wyłapywało się w okolicach Rynku. Na innych trasach, zwłaszcza w pobliżu uczelni, wszyscy mieli bilety okresowe.

Komu odpuszcza kanar

Nie spisuje się bezdomnych, osób z Monaru, czyli tzw. szwajcarów – z marginesu społecznego. Hasło „Jestem z Kazimierza” mówiło, że osoba ta pochodzi z miejskiej patologii, więc nie ma sensu z nią zadzierać i prowokować zemsty.
Próba rozmowy z pasażerami w kapturach może się okazać zaproszeniem do zaczepki, o czym przekonał się kanar opisany na blogu w jednym z portali. Gapowicz wyglądał jak kopia Mariusza Pudzianowskiego (tylko nieco mniejsza). Usłyszał: „Bilet do kontroli!”. Nie zamierzał spełnić życzenia kontrolera. Rzucił: „A w mordę chcesz?”. Kanar odszedł jak niepyszny.
Nie spisuje się też starszych pań, które zwykle walczą do upadłego. W żargonie kanarów funkcjonuje wiele określeń, wśród nich dotyczące staruszek, np. babcia z laską to „hokeistka”, trzy babcie, z których jedna jest z laską, to „trzy ze sternikiem”.
Nieformalne przepisy mówią, że nie spisuje się również policjantów i strażników miejskich, jeśli pokażą legitymację służbową. Oni odwdzięczają się tym samym, czyli nie wlepiają mandatów, np. za zbyt szybką jazdę samochodem albo nieprawidłowe parkowanie.
Najłatwiej jest zawsze z zadbanymi, eleganckimi osobami, które pachną drogą wodą kolońską lub perfumami. Ci nigdy się nie wykłócają, posłusznie płacą karę na miejscu. Nie chcą wezwania do domu, może żeby rodzina nie wiedziała, a może po prostu chcą sobie oszczędzić zachodu.
Są dwa rodzaje mandatów: kredytowe i płatne na miejscu. – Każdy kontroler musiał mieć miesięcznie na koncie osiem-dziesięć mandatów na miejscu. Jeśli miał poniżej pięciu, był nieskuteczny i czekały go konsekwencje finansowe. Ten, który był najlepszy, miał najwyżej ustawioną poprzeczkę, bo ona była dostosowana do możliwości danej osoby – opowiada Mateusz.
Kontrolerzy dążyli do tego, by osoba bez biletu pokazała dokument tożsamości, bo musieli mieć do wglądu dane meldunkowe. Inaczej wypisywanie mandatu nie miało sensu, bo i tak nie dałoby się ściągnąć należności.
– Płacimy firmom od każdego ściągniętego mandatu. Pieniądze trafiają do MPK, a następnie oddajemy część firmom kontrolerskim. Im szybciej dana osoba zapłaci karę, tym szybciej i większy procent dostanie firma. Możemy się pochwalić jedną z najlepszych ściągalności należności w kraju – zaznacza rzecznik krakowskiego MPK.
Kara wynosi 100 zł plus należność za bilet, z czego, jak wyjaśnia Mateusz, równowartość biletu wędrowała do kieszeni MPK, 30% dostawał kontroler, a resztę firma, dla której pracował. Nie było ustalonej wysokości pensji, tylko prowizja od kar. Miesięcznie wychodziło ok. 300–400 zł, przy dobrym wietrze udało się dostać nawet 500 zł. Jednak wiele zależy od liczby godzin. Wielu kontrolerów bierze dużo godzin, bo to ich podstawowa praca.

Daj pan łapówkę

Według Mateusza, kierownictwo przymykało oko na łapówki. Po prostu nie na rękę było im walczyć z tą sytuacją. – Nie byli w stanie zaradzić korupcji, bo jeśli ktoś tak mało zarabia, to oczywiste, że będzie na nią bardziej podatny. Musieliby wprowadzić stałe pensje, ale na to ich ponoć nie było stać – wyjaśnia.
Co innego twierdzi rzecznik MPK: – Walczymy z nieuczciwością kontrolerów, bo ta zdarza się i tu, tak jak w każdym zawodzie. W tym celu jeździ grupa prowokatorów, którzy proponują kontrolerom łapówki. Jeżeli sami odkryjemy korupcję albo taka informacja do nas dotrze od jakiegoś pasażera, i jeśli zarzuty okażą się prawdziwe, dla kontrolera oznacza to utratę uprawnień, czyli pracy, a sprawa trafia do sądu – tłumaczy Marek Gancarczyk.
Jak kanary dogadywały się z delikwentami bez biletów?
– Wystarczała połowa sumy przewidzianej na karę. Wysiadaliśmy na przystanku, tramwaj odjeżdżał, nie było więc świadków i wtedy ubijaliśmy interes. Potem ta suma nie wędrowała do kieszeni kontrolera, który ją zarobił, tylko zbierało się pieniądze do „ula”, czyli na kupkę. Po skończonej pracy dzieliło się łączną sumę po równo na trzy osoby – wspomina Mateusz. Zrozumiałe, że najbardziej opłacało się jeździć z ekipą, która była najskuteczniejsza, bo byli gwarancją zarobku.
Zdarzały się problemy z gapowiczami. Było kilka bardziej spektakularnych akcji. – Kiedyś na Kazimierzu chłopak zaczął się rzucać, ale złapaliśmy go szybko w trójkę i nie miał szans na ucieczkę. Na szczęście w okolicy przejeżdżał akurat patrol policji, więc postraszyliśmy go i musiał zapłacić – wspomina.
Innym razem w okrytej niechlubną sławą Nowej Hucie też chłopak tak się szamotał, że wypadł z autobusu. Wtedy odpuścili, drzwi się zamknęły, a on uciekł.
Mieli jeszcze jedną podobną sytuację w Borku Fałęckim. Wówczas nieletni się zestresował i próbował wyjść oknem, ale w porę go powstrzymali. Nie dali za wygraną, bo nie miał 18 lat i było pewne, że rodzice za niego zapłacą.
Rzecznik MPK ma w pamięci dwa najbardziej drastyczne ostatnie zdarzenia: – Kontrola biletów wiąże się zwykle z wywoływaniem negatywnych emocji, więc dramatyczne i nieprzewidziane rzeczy się zdarzają. Na pętli w Łagiewnikach dwóch kontrolerów spisywało akurat jakiegoś mężczyznę, kiedy podbiegł młody chłopak i obrzucając ich wulgaryzmami, ugodził jednego nożem w szyję. Kontroler z zagrożeniem życia wylądował w szpitalu. Inny przypadek dotyczył sytuacji, kiedy agresywny młody człowiek wybił kontrolerowi zęby.

Na płacz nas nie weźmiesz

Kilkakrotnie kobiety próbowały wziąć kanarów na litość, ale ci byli bezwzględni. W tej pracy jeśli nie wykształcisz w sobie znieczulicy, możesz się od razu zwolnić, nic tu po tobie. – Kiedy kobieta płacze, trzeba to po prostu przeczekać. Kiedy nie zmienialiśmy zdania, wiedziały już, że płacz w niczym nie pomoże – tłumaczy Mateusz.
Kontrola mogła się odbyć tylko wewnątrz tramwaju lub autobusu. Trzeba było przed wysiadaniem mieć w ręku czyjś dokument. Jeśli ktoś się ociągał z pokazaniem dokumentu, trzeba było tak długo go przytrzymać, by ten dokument znalazł.
Czasem, kiedy dzień był ponury i nic się nie działo, próbowali sobie urozmaicać czas. Robili sobie jaja z ludzi.
– Kiedyś jechaliśmy w autobusie ze studentami, którzy rozmawiali między sobą i wynikało z tego, że nie mają biletów. Stresowali się, od razu było widać, że jadą na gapę. Obserwowaliśmy ich. Jeden z nas udawał zwykłego pasażera, a dwóch rozpoczęło kontrolę. Ten, który udawał pasażera, stwierdził, że od razu zapłaci karę. Wtedy studenci nie widząc wyjścia z sytuacji, skapitulowali i też zgodzili się zapłacić. Potem wysiedli na przystanku, na którym my też wysiedliśmy. I kiedy już tak staliśmy w trójkę, jeden podchodzi do nas i mówi: „To wy razem jesteście?!”. Innym razem biegniemy do tramwaju, wsiadamy i jeden z nas mówi: „Uff, zdążyliśmy przed kanarami”. Większość pasażerów odetchnęła z ulgą i nam kibicowała. A potem wyciągamy identyfikatory, czytniki i: „Dzień dobry państwu, kontrola biletów!”.

Sposób na kanara

Niektórzy amatorzy jazdy na gapę traktują to jako fascynujący sport ekstremalny. Najwidoczniej tego typu dodatkowa adrenalina im odpowiada. Złapani na gorącym uczynku robią swoisty show, dzięki któremu mają nadzieję sprytnie uniknąć kary. Kanary jednak są już zbyt wyczulone na takich wyrafinowanych graczy – wiedzą, jak się zachować, i wiedzą też, że nic nie pomoże robienie z siebie idioty ku uciesze innych pasażerów.
– Postanowiłam zaryzykować i podjechać na gapę, bo byłam spóźniona i nie miałam czasu na kupno biletu. Na moje nieszczęście kontrolerzy byli krok za mną. Nie było szans na ucieczkę, więc postanowiłam udawać cudzoziemkę. Jego, wzorowego służbistę, nie przekonały moje nieudolne próby komunikacji w języku zbliżonym do wietnamskiego. Szybko uświadomiłam sobie, że daleko mi do orientalnej urody, kiedy powiedział: „Ani pani żółta, ani skośnooka, tobołka z majtkami na handel też nie widzę”. W końcu puścił mnie wolno, być może z litości, bo chyba przekroczyłam wtedy granicę żenady – wspomina Patrycja.
– Kiedyś byłam świadkiem, jak kanar oczarowany wdziękami pewnej dziewczyny, darował jej karę, w zamian wziął jej numer telefonu – opowiada z kolei Martyna.

Na to nie dali się nabrać

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Paweł był zamyślony i za to zapłacił. Usiadł z biletem w ręku. Kiedy wpadła ekipa kanarów, był bez szans na szybką ewakuację. Obudził się jednak i szybko skasował bilet. Dźwięk kasowanego biletu dotarł do uszu wszystkich, także kanarów. Jeden z nich podbiegł i zdenerwowany zaczął się wydzierać, że bilet został skasowany po wezwaniu do kontroli. – Grałem dalej, żeby tylko nie narazić się na koszty. Zaprzeczałem, że bilet został skasowany nieuczciwie – kontynuuje opowieść Paweł. – Powiedziałem mu, że mógł przecież zablokować kasowniki, zanim przystąpił do kontroli. Odpowiedział, że można je blokować tylko w pierwszym wagonie.
– Jeszcze chwilę przerzucaliśmy się słowami, a testosteron buzował w nas obu, ale w końcu musiałem zapłacić. Cóż, miał za sobą milczące wsparcie swojej ekipy i reszty pasażerów – wspomina, ale już bez złości, Paweł.
Wojtek doskonale pamięta dzień, w którym został przyłapany przez kanara i musiał zapłacić, choć wcale nie chciał dać za wygraną. – Po negocjacjach, które trwały dwa przystanki, dałem mu 20 zł. Dając pieniądze, zapytałem, co by zrobił, gdybym był dziennikarzem z TVN i miał ukrytą kamerę z mikrofonem. Zrobił głupią minę, na co ja, żeby go dobić, powiedziałem: „No to do zobaczenia w ťUwadzeŤ!”, a kanar oddalił się, ile sił w nogach – śmieje się Wojtek.

Wydanie: 2009, 40/2009

Kategorie: Kraj

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy