Polscy katolicy zostali sami

Polscy katolicy zostali sami

Biskupi pojechali, posłuchali, co miał do powiedzenia papież Franciszek – i dalej robią swoje

Stefan Kisielewski jest autorem znanego bon motu, który na potrzeby opisania stanu Kościoła katolickiego w Polsce można sparafrazować tak: problemem nie jest nawet to, że biskupi zrobili z Kościoła cyrk – problemem jest to, że obecne przedstawienie im się bardzo podoba.

Polska nie jest pępkiem Kościoła

Przed tradycyjną wizytą Ad limina Apostolorum polskich biskupów wielu komentatorów popuściło wodze fantazji; marzyło im się europejskie Chile – papież zmusi idących w zaparte pysznych biskupów kryjących seksualnych zwyrodnialców do podania się in gremio do dymisji. W Polsce – gdzie episkopat jest tak zblatowany z rządem, że nazywa się go często ePiSkopatem, kolejni biskupi nie tylko okazują się bezradni w walce z pedofilią swoich księży, ale wręcz ją sabotują (kazus szczecińskiego księdza Andrzeja Dymera), a zaufanie do kleru jest równie nikłe jak zaufanie do wicepremiera ds. bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego – wydawało się, że papież zainterweniuje, pogrozi, a może nawet wymusi dymisje.

Byliśmy jednymi z nielicznych, którzy się nie łudzili. Pamiętaliśmy, że przypadek chilijski, choć mocny, był i jest wyjątkiem, a wynikał głównie z tego, że tamtejsi biskupi okłamali papieża Franciszka, który poręczył za seksualnego drapieżcę bp. Juana Barrosa. I potem tego żałował, przepraszając publicznie: „Popełniłem poważne błędy w ocenie i rozeznaniu sytuacji, zwłaszcza z powodu braku wiarygodnych i wyważonych informacji. Przepraszam wszystkich, których uraziłem”. Stąd te dymisje. Ale zauważmy, że już wstrząsający raport o skali tuszowania pedofili w Kościele Francji – 216 tys. ofiar w ciągu 70 lat, jak ustaliła Niezależna Komisja ds. Nadużyć w Kościele – nie skłonił Franciszka do podobnych kroków. Dlaczego inaczej miałoby być w Polsce?

Prócz tej watykańskiej polityki pobłażliwości wobec biskupów kryjących pedofilów, którą doskonale wyczuli polscy książęta Kościoła, są inne racje, które sprawiają, że Franciszek obchodzi się z polskim episkopatem jak z niezbyt świeżym jajkiem. Po pierwsze, obecny biskup Rzymu nie ma ani ochoty, ani czasu zajmować się Polską. Jan Paweł II przyzwyczaił nas, że rodzimy Kościół jest oczkiem w głowie Watykanu, ale to się zmieniło. Więcej uwagi poświęcał nam Benedykt XVI, natomiast Franciszek wykazuje daleko idącą powściągliwość. Trochę na zasadzie, że wciąż żywe jest tu dziedzictwo papieża Wojtyły, z którym obecny biskup Rzymu nie ma zamiaru walczyć ani jakoś go zmieniać. Znamienna jest nieobecność Franciszka w Polsce, poza jedyną wizytą, odziedziczoną zresztą po poprzedniku. Dla Polaków może to być bolesne, ale przestali być pępkiem Kościoła katolickiego na świecie.

Po drugie, co nam może się wydawać szokujące, papież Franciszek jest zwolennikiem decentralizacji, a mówiąc językiem kościelnym – synodalności. Lokalne Kościoły powinny same rozwiązywać swoje problemy, a nie oglądać się na Rzym. Sęk w tym, że polski Kościół zawsze patrzył w kierunku Rzymu, gdyż to Jan Paweł II był jego liderem. I to on nim de facto zarządzał. Teraz mamy sytuację paradoksalną: wierni domagają się interwencji Franciszka, gdy widzą krętactwa biskupów choćby w sprawie krycia pedofilów w sutannach. Nasi biskupi zaś popierają Franciszka, mówiąc, że my tu sobie sami swoje kłopoty załatwimy i nasze podwórko posprzątamy. Jak im to idzie, wszyscy doskonale widzimy.

Korporacyjna lojalność

Co jeszcze podpowiada, że nasi biskupi miło spędzili czas w Rzymie? Fakt, że są lojalni wobec siebie. Jak mówi nam jeden z księży, „opór materii jest tak duży wobec zmian, które proponuje Franciszek, że papież nie będzie chciał iść na otwartą konfrontację”. Zgoda, że w ostatnim czasie w Kongregacji Nauki Wiary negatywnymi bohaterami, na których Watykan nakładał symboliczne kary, byli nasi hierarchowie, m.in. abp Sławoj Leszek Głódź, abp Marian Gołębiewski, abp Wiktor Skworc, bp Stefan Regmunt, bp Stanisław Napierała, bp Tadeusz Rakoczy, bp Jan Tyrawa czy zmarły niedawno bp Edward Janiak. Ba, wciąż kilka spraw dotyczących tuszowania pedofilii przez kolejnych hierarchów czeka na rozstrzygnięcie. Ale nie ma co kryć, że pod względem skali wykorzystania seksualnego i tuszowania skandali pedofilskich polski episkopat nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle całego Kościoła. Natomiast, choć przez długie lata utrzymywano inaczej, potwierdziło się przekonanie, że i u nas zbudowano kulturę milczenia oraz przyzwolenia na seksualne nadużycia.

Krótko: Franciszek chętnie nakłada symboliczne kary na polskich hierarchów – szczególnie tych, którzy przechodzą na emeryturę – ale wobec ich solidarności i lojalności korporacyjnej nie zaryzykuje konfliktu. Poza tym, nawet gdyby chciał, nie ma kim obecnych biskupów zastąpić. Przykład bp. Mirosława Milewskiego z Płocka pokazuje, że młodsze pokolenie może być równie problematyczne co starsze: znany z konserwatywnych i homofobicznych wypowiedzi hierarcha uczył się angielskiego, mieszkając w jednopokojowym mieszkaniu pewnej niezamężnej Polki w Anglii. Lekcje musiały być superintensywne, bo ta na czas ich trwania wyprawiła swoją matkę do Polski, a biskup miał problemy z trafieniem do kościoła parafialnego.

I ostatnia sprawa: w Watykanie wciąż jest wystarczająco dużo ludzi, którzy dbają o to, żeby żadnemu polskiemu biskupowi nie spadł włos z głowy. To przede wszystkim owoc długiego pontyfikatu Jana Pawła II. Watykańscy urzędnicy pracujący w poszczególnych kongregacjach zazwyczaj swoje stanowiska i kariery zawdzięczają papieżowi Wojtyle oraz niegdysiejszej szarej eminencji Rzymu, kard. Stanisławowi Dziwiszowi. To oni dbają też, by do Franciszka dotarły tylko te wiadomości, które dotrzeć powinny. Nie po to ktoś zostaje papieżem, by go potem zamartwiać złymi wiadomościami. Gdyby Franciszek chciał poznać prawdziwy obraz polskiego Kościoła, do kosza powinien wyrzucić dokumenty, które kładą mu na biurku pracownicy Stolicy Apostolskiej, i zrobić sobie zwykłą prasówkę dotyczącą polskiego Kościoła. Albo przeczytać apel polskich katolików, którzy pisali do niego, zamieszczając swój tekst również we włoskim dzienniku „La Repubblica”: „Błagamy Cię! Spójrz z troską na Kościół w Polsce, gdzie zostały potwierdzone przypadki pedofilii, a lojalność wobec instytucji jest ślepa i głucha, ważniejsza od dobra ofiar”.

I odśpiewali „Barkę”

Nie dziwi więc, że abp Stanisław Gądecki z typowym dla siebie zerowym wyczuciem nastrojów społecznych wypomniał podobno papieżowi, że „księża pedofile mają carte blanche”, po czym skomlał, że biskupi, którzy ich kryli, ale sami nie są pedofilami, są skazani „jakby na śmierć cywilną (…). Jest on usuwany z urzędu, popada w infamię i zostaje jakby unicestwiony przez media!”. A przecież gdyby taki biskup molestował, miałby carte blanche! Pozbawiony poczucia przyzwoitości hierarcha o prawdziwych ofiarach nie wspomniał – był zbyt załamany losem kolegi po biskupim fachu, najsławniejszego sołtysa wśród biskupów, Sławoja Leszka Głódzia, którego papież skazał na tortury emerytury z generalską pensją w wybudowanym z niejasnych źródeł pałacu. Dobry humor nie opuszczał też abp. Wacława Depa, który swój pobyt w Watykanie komentował tak: „Biskupi nie pojechali »na dywanik«, to były oczekiwania mediów”. I dodawał, że „walka z pedofilią wśród duchownych nie jest dla Kościoła priorytetem”. Sądząc po dokonaniach jego kolegów, metropolita częstochowski powiedział najprawdziwszą prawdę.

Najdalej w bagatelizowaniu potrzeby zmiany kursu polskiego Kościoła poszedł abp Marek Jędraszewski, który z zadowoloną miną mówił, że papież nie tylko ich nie beształ, ale wręcz chwalił i mówił, że „Kościół w Polsce jest płucami, którymi oddycha cały Kościół europejski” – chyba chodziło mu o płuca covidowe. Jeśli wierzyć polskim biskupom, spotkanie z Franciszkiem przypominało spotkania wojewódzkich sekretarzy PZPR z I sekretarzem, bo postanowiono, że „należy wzmóc”, gratulowano sukcesów „w budowaniu” i tylko zamiast „Międzynarodówki” odśpiewano „Barkę”, by uczcić św. Jana Pawła II.

Ironizujemy, ale przypominamy: już wcześniej napisaliśmy, że biskupi spędzą w Rzymie miło czas i włos im z głowy nie spadnie. Może nawet mieli chwilę, by spotkać się z byłym nuncjuszem abp. Józefem Kowalczykiem, któremu prawie wszyscy zawdzięczają piuski biskupie oraz to, że kolejne skandale ani wybryki nie nadwyrężają papieskiej uwagi. A nawet, gdy papież nakazuje zbadanie spraw, wyroki są łagodne, momentami wręcz obraźliwe dla ofiar, albo ustalenia komisji są tajne i pozostają kpiną z powszechnej wiedzy, tak jak słynne śledztwo w sprawie abp. Wiktora Skworca, który nie tylko krył księdza pedofila, przenosząc go z parafii do parafii, lecz także ma na koncie współpracę z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa. Biskupi pojechali, posłuchali, co miał do powiedzenia Franciszek – i dalej robią swoje. Widać jak na dłoni, że naiwny jest ten, kto oczekuje od hierarchów refleksji i jakichkolwiek zmian. O przyzwoitości nie wspominając.

Katolicy głosują nogami

Ale czy my się nie czepiamy? Może Kościół w Polsce jest rzeczywiście w dobrej kondycji i z zazdrością patrzą na niego Kościoły w Europie? Może ławy kościelne są pełne, do seminariów młodzi ludzie walą drzwiami i oknami, a zaufanie do biskupów jest na poziomie zaufania Najświętszej Panience? Biskupi mają strategie duszpasterskie rozpisane na lata? Zderzamy zatem dobre samopoczucie naszych hierarchów z czymś tak niewygodnym jak fakty.

Niektóre parafie diecezji łódzkiej poinformowały, że w 2021 r. liczba wiernych na niedzielnej mszy ledwo przekracza 10% – i chodzi o parafie wiejskie. W parafiach miejskich zapewne spustoszenie po pandemii i latach „dobrej zmiany”, która dla biskupów okazała się cenniejsza niż Dobra Nowina, jest jeszcze większe. Dla porównania – jeszcze dwa lata temu było to nieco powyżej 20%. W polskich metropoliach trwa rytuał posyłania brzdąców na katechezę, szczególnie do pierwszej komunii. Ale znamienne, że gdy tylko dzieci zaczynają rozumieć, co katecheci i katechetki próbują im przekazać, masowo wypisują się z narodowo-katolickiej indoktrynacji. Znów góruje Łódź, ale podobny exodus dzieciaków z lekcji religii widać w Warszawie, Poznaniu, Trójmieście, Szczecinie, a nawet Krakowie. Liczba nastolatków na religii przypomina liczbę chodzących na mszę. Według badania Pew z 2020 r. polska młodzież jest najszybciej laicyzującą się i ateizującą młodzieżą na świecie.

W tym roku seminaria duchowne w Elblągu, Bydgoszczy, Łowiczu czy nawet w Drohiczynie nie przyjęły żadnego kandydata. To świadczy o radykalnym kryzysie. A przecież Polska miała być kopalnią powołań. Właśnie my mieliśmy rechrystianizować Europę, a nasze „technika duchowlane” miały wysyłać nowych ewangelizatorów w świat i nawracać Europę. W tym mateczniku Jana Pawła II, Krakowie, gdzie z „cywilizacją śmierci” i kolejnymi „ideologiami” walczy posługujący się nienawistnym językiem abp Jędraszewski, do seminarium zgłosiło się aż czterech kandydatów. A ponieważ znana jest jeszcze z Poznania „troska”, jaką nad nimi sprawuje ten ulubieniec polskiej prawicy, nie jest powiedziane, że wszyscy skończą seminarium. W innych diecezjach dzieje się podobnie.

Moralna zgnilizna dopadła również zakony, które – jak sądziliśmy – miały być „wyspą katolickiej przyzwoitości”. Będący bohaterami wielkiego skandalu dominikanie wszystko zrzucili na zmarłego prowincjała o. Macieja Ziębę. Po głośnym raporcie nikt nie podał się do dymisji, nikogo nie odwołano. Obecnie jak gdyby nigdy nic braciszkowie są zajęci umywaniem rąk i tuszowaniem działalności kolegi (podobno już byłego), misjonarza w Kamerunie, któremu prasa zarzuca brak troski o powierzone mu dzieci, niejasne transakcje finansowe, a nawet niewyjaśnione okoliczności śmierci jednego z wychowanków. Dominikanie przeprowadzili wizytację, ale jej wyniki utajnili. Zapewne z pokory i skromności.

Duszpasterstwo wojskowe (żeby było sprawiedliwie, także ewangelickie i prawosławne) okazało się zupełnie zbędne i nie ukształtowało ani jednego chrześcijańskiego sumienia, co widać na granicy z Białorusią. Za to kolejni kapelani i biskupi polowi mówią z ambony językiem PiS, ofiary widząc w żołnierzach przerzucających ciężarną kobietę przez drut kolczasty jak worek z ziemniakami.

O stosunku wiernych do swoich pasterzy świadczy reakcja na orędzie opublikowane przez jednego z biskupów po powrocie z Watykanu.  Komentarze pod nim były tak krytyczne i dosadne, że wyłączono możliwość komentowania wystąpienia arcybiskupa szczecińskiego.

Co na to biskupi? Etatyzują coraz większą liczbę księży jako kapelanów i katechetów, skarżą się, że nowy polski nieład PiS daje im za mało pieniędzy i… No właśnie: nic. Okazuje się, że ci wychowankowie Jana Pawła II i jego nominaci nie mają żadnej, ale to żadnej wizji ratowania Kościoła, który dosłownie pali się z każdej strony. Nieobecni w czasie pandemii, wynurzyli tylko głowy, żeby podziękować za de facto całkowity zakaz aborcji wprowadzony rękoma Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Z płonącego budynku polskiego Kościoła słychać, jak biskupi śpiewają niczym ich ukochani kibole: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!”.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że katolicy zostali sami – bez liderów i duszpasterzy. Bo trudno oczekiwać, że polski Kościół naprawią i staną się duchowymi przywódcami biskupi, którzy ponoszą odpowiedzialność za największy jego kryzys po 1989 r.

Fot. Zuma/Forum

Wydanie: 2021, 46/2021

Kategorie: Kościół

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy