Polscy policjanci w Kosowie

Polscy policjanci w Kosowie

Zatrzymują terrorystów i handlarzy bronią, zapobiegają samosądom albańskiej ludności

Najtrudniej było rozstać się z najbliższymi. Zwłaszcza mając świadomość, że rok spędzą w rejonie, gdzie jeszcze niedawno była wojna, a do dziś słychać strzały i giną ludzie. Żaden z 115 polskich policjantów wchodzących w skład międzynarodowych sił policyjnych działających w Kosowie nie ukrywa, że przyjechał tutaj dla pieniędzy. Chęć poznania czegoś nowego, innych warunków życia ludzi i przeżycia przygody, choć istotne w podjęciu decyzji o wyjeździe, stoją na dalszych miejscach.
Kandydatów do wyjazdu rekrutowano z całego kraju. Chętni musieli przejść proces selekcji, później kilkakrotnie wziąć udział w zgrupowaniach, szkoleniach i kursach. – Zgłosiło się niemal 500 kandydatów – opowiada podinsp. Adam Kuna z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, dowódca polskiego SPU, czyli Special Police Unit w Kosowie.
Wszyscy musieli wykazać się sprawnością fizyczną i dobrymi wynikami w trakcie szkolenia przygotowującego do wyjazdu. Potencjalni członkowie grupy dowodzenia i dowódcy plutonów proces kwalifikacyjny zaczynali od egzaminu z angielskiego. Dopiero po pokonaniu tej bariery zostawali dopuszczeni do właściwego szkolenia, w trakcie którego czekał ich jeszcze jeden sprawdzian językowy. Tym razem przed komisją ONZ, która przyjechała z Nowego Jorku.
Wyjazd kilkakrotnie przesuwano. Związane to było z zawiłością umów międzynarodowych. Wreszcie wyruszyli. 2 października ub.r. do Kosowa przyjechała 20-osobowa grupa, która w miejscowości Prizren przygotowała obozowisko. Miesiąc później dojechała reszta funkcjonariuszy.

Oni

St. post. Robert Pietrucha poinformował rodziców o swojej decyzji kilka dni przed wyjazdem na misję. – Nie chciałem ich wcześniej niepokoić. I tak podczas mojej nieobecności ciągle się martwią – wspomina po kilku miesiącach służby w Kosowie. W domu pojawia się przy każdej możliwej okazji.
Podobnie postępują jego koledzy. Do Polski przylatują samolotami przez Sofię, bo tak najtaniej, albo korzystają z uprzejmości wojska i w miarę wolnych miejsc w autobusach przyjeżdżają wraz z urlopowanymi członkami Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Kosowie.
Ponadto łączność z krajem utrzymują poprzez SMS-y i pisanie listów. Telefonują rzadko ze względu na wysokie koszty połączeń międzynarodowych. Jeśli mają jakąś pilną wiadomość, dzwonią do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Tutaj do połączeń wykorzystywana jest telefonia satelitarna.

Ona

W grudniu tego roku do 114 mężczyzn dołączyła kobieta, psycholog. – Zapotrzebowanie na taki etat złożył podczas pobytu w Polsce dowódca. Policjanci działają w ciągłym stresie, praktycznie 24 godziny na dobę. Poza tym dużą rolę odgrywa rozłąka z bliskimi i dzieląca odległość – wyjaśnia podkom. Sylwia Puchalik-Urban z KWP w Rzeszowie.
Krótka rozmowa z mężem, który wiedział, że i tak nie wybije jej z głowy nowego pomysłu, rozmowy kwalifikacyjne w Warszawie i obrała kierunek na Prizren. – Lubię zmiany, życie w ruchu. Praca w rzeszowskiej Komendzie Wojewódzkiej Policji opiera się na pewnych powtarzających się schematach. Ponadto tutaj mogę nauczyć się czegoś, co przyda mi się w pracy po powrocie do kraju.
Początkowo ciężko było jej się zasymilować. Wokół sami mężczyźni. – Z czasem przyzwyczailiśmy się do siebie. Jesteśmy na stopie koleżeńskiej, a to ułatwia kontakt. Czuję się przydatna.
Pierwsze odpowiedzialne zadanie powierzono im już w miesiąc po zainstalowaniu się na Bałkanach. – Na początku grudnia dostaliśmy informację, że w chatach jednej z wiosek ukrywają się dwaj płatni zabójcy. Pierwszy był poszukiwany przez Interpol za zbrodnie popełnione w Niemczech, drugi wykonywał wyroki śmierci w Kosowie – mówi jeden z funkcjonariuszy.
– Nie wiedzieliśmy dokładnie, o które domy chodzi. Nasz przewodnik wytypował cztery. Do wszystkich trzeba był wejść jednocześnie, świtem, ok. godz. 5.00, gdy sen jest najmocniejszy i nikt nie spodziewa się ataku – dodaje nadkom. Antoni Cimoszewski z KWP w Gdańsku, zastępca dowódcy polskiego SPU.
W akcji uczestniczyło ponad 100 funkcjonariuszy. Wpadli przez drzwi, szybko przeszukali pomieszczenia. W jednym z domów napotkali śpiącą na materacu parę. Oszołomionego mężczyznę szybko obezwładnili, a chwilę później pod materacem znaleźli pistolet gotowy do strzału. Za beczką stojącą tuż obok leżał przeładowany kałasznikow.
W sąsiednim domu w kuchni Polacy znaleźli dwudziestokilkuletniego kata z Kosowa. Przy łóżku trzymał gotowy do strzału karabin. O tym, że nikomu z funkcjonariuszy nic się nie stało, zadecydowało kilka sekund sprawnego działania. – Gdyby trwało to dłużej, poszukiwany mógłby chwycić za broń – twierdzi zastępca dowódcy.
– Kilka tygodni temu weszliśmy do jednorodzinnego domu w Prizren, gdzie miał znajdować się mężczyzna zaangażowany w porwania ludzi dla okupu – dodaje Cimoszewski. Podejrzewano, że poszukiwany mężczyzna posiada broń. Jednak w środku budynku funkcjonariuszy przywitały tylko rodzice podejrzewanego. Mimo to policjanci nadal przeszukiwali dom. Na strychu, gdzie można było dostać się tylko przez niewielki otwór w suficie, znaleziono niewysoki, ok. 25-centymetrowy murek. Za nim leżał poszukiwany. – Nie spodziewał się, że go tam znajdziemy. Po zatrzymaniu trafił w ręce przedstawicieli Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego CIVPOL-u. Nasz rola się skończyła – zaznacza rozmówca.
Członkowie SPU mają też na swoim koncie likwidację agencji towarzyskiej. – Na dole namierzonego budynku znajdowała się kawiarnia, zaś wyżej – nielegalny interes oparty na prostytucji. Większość kobiet znajdowała się tam wbrew własnej woli, trafiły do Prizren w nadziei otrzymania dobrej pracy, a zabrano im paszporty i zmuszono do uprawiania nierządu. Jedna zdołała uciec i dała znać policji – opowiada polski funkcjonariusz.
Do lokalu weszli spokojnie, zabezpieczyli teren, po sprawdzeniu wypuścili gości, którzy przyszli tutaj, żeby skorzystać tylko z oferty kuchni. Udało się zatrzymać właściciela nielegalnego domu schadzek.
Policjantom zdarzyło się też pilnować rodziny kilkunastoletniej dziewczynki porwanej dla okupu. – Rodzice złożyli żądane kilkadziesiąt tysięcy marek i odzyskali córkę – mówi Cimoszewski.
Chronili nawet mordercę przed samosądem. – Kilkunastoletni chłopak postrzelił swoją nieco starszą znajomą. Trafił do aresztu, ale sprzeciwili się temu Albańczycy z ich wioski. Uważali, że to sprawa wewnętrzna, powinniśmy im wydać zabójcę, a oni sami wymierzą sprawiedliwość – wspomina Adam Kuna. Współmieszkańcy przyjechali do Prizren. Protestowali, domagali się wydania więźnia. W efekcie funkcjonariusze pilnowali mężczyzny w areszcie i eskortowali go na rozprawy.
Czuwali też nad bezpieczeństwem polskich polityków odwiedzających prowincję, wspomagali siły wojskowe KFOR podczas akcji poszukiwania ukrytej broni, zabezpieczali rozprawy sądowe, festyny i regionalne imprezy przedwyborcze oraz punkty głosowań w czasie wyborów do władz regionalnych, ponadto konwojowali pieniądze.

Rutyna?

Na patrol wyjeżdżają zwykle dwoma samochodami. Kilka godzin przemierzają wąskie, kręte, górskie ścieżki, co kilkanaście kilometrów organizują ruchome punkty kontrolne. Sprawdzają pasażerów zatrzymywanych pojazdów i bagaż. Czasami w szczególnie niebezpieczne rejony wyruszają pomalowanymi na biało samochodami opancerzonymi. Zdarza im się też działać jako typowa formacja prewencyjna. – Kilkakrotnie pilnowaliśmy porządku podczas meczów piłki nożnej. Przyjeżdżaliśmy na stadion, obstawialiśmy wejścia i sektory z kibicami poszczególnych drużyn. Po wszystkim wracaliśmy do bazy – opowiada członek kontyngentu.
Działają też jako drogówka, studząc niekiedy krew u nazbyt szarżujących miejscowych kierowców.
Charakter ich pracy właściwie nie zmienił się po przeniesieniu do Kosowskiej Mitrovicy. Tutaj wzmocnili dwa inne narodowe SPU. W Mitrovicy podzielonej rzeką na części zamieszkane przez Albańczyków i Serbów wyruszyli na tradycyjne patrole, nocne interwencje i akcje podczas nasileń narodowej nienawiści.

Strach

Rodziny w Polsce martwią się o nich, słysząc, co się dzieje w Kosowie. Tak było, gdy w mediach pojawiło się hasło: „syndrom bałkański”, związane z bombardowaniem przez siły NATO prowincji amunicją ze zubożonym uranem. – Przyjechała komisja z kraju, przeprowadziła badania i stwierdziła podobno, że nic nam nie grozi – wspominają funkcjonariusze.
Gdy panika zaczęła mijać, pojawili się albańscy partyzanci atakujący macedońskie wojsko i policję. Znowu rodzinom członków polskiego kontyngentu SPU podskoczyła adrenalina. – Nie mieliśmy czasu myśleć o strachu, trzeba było uczestniczyć w patrolach, wartach i wykonywać swoje obowiązki – zgodnie twierdzą nasi wysłannicy.
Warty, wyjazdy na patrole i akcje oraz odpoczynek są uzupełniane szkoleniami. – Wszystko po to, aby nasi ludzie nie stracili kondycji i nauczyli się czegoś nowego, co ułatwi im pracę, zapobiegnie kontuzjom w czasie wykonywania zadań, a być może uratuje życie – wyjaśnia asp. szt. Krzysztof Borys z KWP w Gdańsku, szef szkolenia polskiego SPU.
Przewidziano m.in. strzelanie z pistoletów, karabinów i miotaczy granatów łzawiących, musztrę policyjną, zajęcia z kontroli pojazdów, panowania nad tłumem, konwojowania ładunków oraz ochrony ważnych osobistości. A wszystko oparte na zasadach wypracowanych przez pododdziały antyterrorystyczne.
Niedługo misja pierwszej grupy polskich policjantów skończy się. Nowa ekipa jest już gotowa do wyjazdu.

 

 

Wydanie: 2001, 46/2001

Kategorie: Reportaż

Komentarze

  1. marianopp
    marianopp 26 stycznia, 2015, 19:42

    zgłosiło się 500-set bo reszcie nie podpisano raportów albo wyrzuca się je do śmieci

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy