Polska Baba

Polska Baba

Umie się obchodzić i z chłopem, i z wałkiem, i z komputerem

Był chłop, jest i baba. Gospodynią Roku 2002 została Teresa Klimczak ze wsi Marzyce w Świętokrzyskiem. Ubrana w kielecką kieckę, gorset i chusteczkę uwiązaną w „marzyckiego zająca” kazała się chłopom złapać pod pachy, tak zasłabła z przejęcia: – Alez miołom scęście – płakała. Dostała przecież 500 kg polifoski (nawozu fosforowo-potasowo-azotowego – przyp. EG),
talon na 25 ton wapna nawozowego, a od Krajowego Związku Rolników zestaw komputerowy z całym oprogramowaniem. – Pokażemy – wołał prezes związku, Władysław Serafin, patron honorowy imprezy pod Racławicami – że kobieta umie się obchodzić i z chłopem, i z wałkiem, i z komputerem. Kiedyś wprowadzaliśmy na wieś ciągniki, teraz chcemy wdrażać informatykę.

Świętować suto
Powiewały na wiwat kwiaciaste chusty i krakowiaczki z pawim piórem.
„Jak chcesz ładną pannę mieć,
do Racławic po nią jedź.
W Racławicach dostanie,
co ma nogi jak sanie”,
nuciły baby starą racławicką balladę.
Nie zawiodły. Autokarami zjechały koła gospodyń wiejskich na czele z Zofią Czają, przewodniczącą Rady Krajowej KGW. Przybyły związkowe liderki, wielkie gaździny w barwnych czepcach i gospodynie w odświętnych chustach. Z kościuszkowskiego wzgórza racławicka łąka wyglądała jak kolorowa zapaska. Mrugały cekiny, haftowane czepce, kwiatki z bibuły, a ludowy przaśny gwar i piękny chłopski gwizd unaoczniały potęgę tej części narodowej kultury, o której czyta się dziś u Orzeszkowej.
– Integrujmy środowiska! – chłopi ze wszystkich regionów klepali się po karkach. Oni wiedzą, że muszą być solidarni. Dumni ze swych korzeni, czują, że „wiejskie” trzeba pielęgnować. Ba! Pokazać światu.
A gospodynie to najprawdziwsza skarbnica legend i przepisów, np. skąd się baby wzięły na świecie, z czego najlepiej szyć kalesony: – Pod foliowymi sybciej rośnie – śmieje jedna, co dziewięcioro dzieci odchowała. – A wita, jaką woda ma cenę? – żartują sobie, przypiekając na ruszcie regionalną kaszankę. – Najdroższa jest w wódce i szynce, a najtańsza w przemówieniach polityków.
Śmiechu tyle, że aż dołączają chłopy w maciejówkach. To babę uszczypną, to zalotnie zagadną, bo przecież to ich dzień. – Cztery rzeczy w Polsce słyną – przyznają zgodnie gospodarze – wiejska piosnka, stare wino, przyjaźń doświadczona i uczciwa żona. Pani Klejman zapowiada, że będzie dziś tak skocznie tańczyć jak przed ślubnym i nuci: – Siedmiu chłopów kochać to kobietę zdobi, bo się z jednym durniem chleba nie dorobi. – Jedna gospodyni ctery kunie chowa, a do tego osła, co za niego posła – wtóruje jej inna. Przed babami tłoczy się miastowy tłum gości, żeby choć szczypty smalcu, bryndzy z miętą i kapusty z grochem skosztować. Na wsi gotuje się „fest”, bo tężyzna w gospodyni musi być. Chuchro nie ma siły do roboty.
– Co byśmy zrobili bez nich – mówili dr Andrzej Kosiniak-Kamysz, prezes Rady Krajowej KRUS i marszałek województwa małopolskiego, Marek Nawara, którzy przeprowadzili wśród kobiet na terenie gminy akcję profilaktyczną badań mammograficznych i ultrasonograficznych. – Dobro gospodynio to zdrowo gospodynio – przytakiwały chłopy.

Siłą baba jest w powiecie

Konkurs rozpoczęty. Wchodzą na scenę baby jedna po drugiej. Ale na kogo tu stawiać? Takimi pięknymi koronkami i taką rzewną piosnką każda konkuruje, że aż za gardło ściska. – Ubrana żem w spódnico zakońcono aksamitem. Na to gorset i zapaska bogato wykońcono pasmanteryjo – prezentuje się gospodyni z Lubelskiego, która ze swoim chłopem zajmuje się i tym, i tamtym, jak to na pięciu hektarach. I chleb upiecze, i masło zrobi, i ser usmaży, i w kółku zaśpiewa. Baba z regionu kujawsko-pomorskiego w bursztynowym fartuszku i złotym czepcu, który nosi się w zależności od tego, jak gburka bogata, zachwala bory wspaniałe i jeziora czyste. Pani Zofia przyjechała z regionu na styku ziem krakowskiej, śląskiej i góralskiej. Jest już prababką. Nie chce powiedzieć, ile ma dzieci, żeby się publika nie śmiała. – Powiem tylko, ze sesnascioro wnuków juzem się docekała. Rodzino robotno.
– To moje Lipce, to Reymontowska wieś – młodziutka łowicka gosposia o pięknym głosie tak zaśpiewała, że wszystkim za czymś tęskno się zrobiło.
– Region, gdzie mieszkam, jest nojotrokcyjniejsy – na pogranicu Sądeckiego i Tarnowskiego. Dziś ubrałam się udświętnie, cobyście mnie nie obmówiły – pokazuje swoje wdzięki baba w mocno marszczonej spódnicy. – Mom bluzke obsyto koronkami, no bo na hafty to nos nie stać. Na blusce zakiet, na syi najprowdziwse cerwone korole, w pasie bielutki fartusek, a na głowie chustecke w kwiotki. I tok bym chciała tych projektantów nowych prosić, żeby cokolwiek z tego ludowego wnieśli do Uniji – apeluje.
– Baba to kobieta wiejska, pani to kobieta miejska. A więc ze wsi, a nie z miasta baba musi być i basta – twierdzą gospodynie. Istotnie, w drugiej konkurencji, na najlepiej wyrobione masło odpowiedniej jakości i wagi, miastowe by nie dały rady. Jury wlało tyle samo śmietany do każdej maślniczki, a gospodynie aż podskakiwały na siedzeniach, tak zawzięcie tłukły. Silniejsze jedną ręką, słabsze oburącz. Chłopy się śmiały, że te ruchy babom nie obce. – Honorata! Za szybko tłuczesz! Jak przerobisz, wyjdzie syr, bedzie białe i do niczego – dopinguje z widowni mąż. A jeszcze większą tężyznę baby pokazały, jak kazano im rzucać pomidorami do chłopów, którzy stali wysoko na wozie strażackim. Zasłaniały oczy od słońca, prężyły ramiona i tak trafnie strzelały, że niejeden pomidor na mężowej czuprynie się roztrzaskał. Te, co trafiły najmocniej, same chusteczkami soki z głowy gospodarzom wycierały.
– Takich postawnych modelek nie widziała jeszcze wychudzona Europa – zgodnie zauważa jury. – Nogi zapuchnięte od roboty, szerokie ramiona, duże ręce. Zupełnie inne piękno niż w mieście przez te kobiety przemawia.
Konkurs mody praktycznej był chyba najtrudniejszy. – Praktykę mom dobro. I upieke, i usyje, i wydoje, i umyje, ale żeby tak po wybiegu latać, ja niezwycajno – wykręcały się baby. I choć niektóre zastanawiały się głośno, gdzie się te ich urody podziały, taki pokaz odstawiły, że aż chłopy nie mogły uwierzyć, że to te same żony, co latają na co dzień po podwórku. W typowym stroju żniwnym, czyli lnianych zapaskach i białych chustach, co od słońca chronią, pokazywały, jak zgrabnie boso można latać po ściernisku. Jedna weszła, zawijając wielką chustą – odziewaczką i tłumaczyła miastowym, co to za praktyczny przyodziewek: – Można się tym nielicho otulić, żeby ciepła nie tracić. A jak niemowlęcia nie ma z kim zostawić, można to chusto owinąć i jeszcze zostają wolne ręce, żeby gary otoknąć.

Pokażem,jak wejdziem

Ostatnią konkurencją był temat, jak się wiejskie kobiety widzą w Europie.
– Wchodzimy do Unii z tym, co mamy najlepsze, czyli z naszymi babami i strojami, bo na więcej nas nie stać – mówią chłopy.
– A tam tego nie ma. Przez to też nas chcą, że polska rzodkiewka i sałata jest od ichnich zdrowsza.
Pani Basia, co ma mleczarnię, twierdzi, że jak wejdziemy, to krowy będą produkować mleka na sto milionów ludzi z całego kontynentu.
– Ja to bym bardzo chciała spróbować te ich tutti frutti – wzdycha inna. – O nie! Ślimaków i żab bym nie jadła – krzywi się. – Mają, niech sobie jedzą. Ponoć jeszcze pieniążki dadzą za wejście. Ja wtedy bym mogła ukończyć szkołę, a mój Zenek drugi fakultet obsługi prasy leworęcznej. Bo w Unii pieniążków na naukę nie żałują.
– W telewizorze mówią, że teraz to będziemy się integrować z Niemcami, Francuzami, a nawet z Hiszpanami – tłumaczy pani Honorata. – Ale człowiek głupi jak to cielę i z gadania niewiele rozumie. Ja wiem tylko po swojemu, że z każdym się dogadam, wszędzie znajdę sąsiada.
Pewna sceptyczna baba najpierw wyliczyła, ile będą kosztować ją kostiumy, a potem rozebrała się do halki, żeby przestrzec, że jak nie będziemy trzymać koszuli i majtek, to Unia je zedrze.
Chłopi swój rozum mają: – Niech Europa będzie bez granic, skoro nie ma sposobu od tego się odkaraskać, ale wszystkiego nie chcemy wpuścić do siebie za nic – mówią ostro.
Baby już czują się jak unijne. – Europa to dla nas małe piwo – mówią. A ponieważ chłopy się za mocno chwalą, że Unię przepiją, niektóre kółka gospodyń zarządziły, że będą robić dla mężów w remizie edukacyjne przedstawienia i od gospody ich odciągać.

– Wsyscy wiedzo, ze jestem lepsa w śpiwaniu niz mówieniu – tłumaczy gospodyni roku, przewodnicząca KGW, członkini Wojewódzkiej Rady Kobiet. – Mojo obsesyjo so stare pieśni, zwycaje, obzędy. „Ni mo jak góry, lasy świętokzyskie łoj da da na da”, nuci, ocierając łzy zapaską. A jak jest chłop roku, jest i baba, to na pewno będzie dziatwa. Na to dziś oboje laureaci cyrograf podpisali. Bo Polska musi być w świecie silna taką siłą, jaką daje rodzina.
Piotr Płatek, jeden z najstarszych polskich folklorystów, w racławickiej imprezie widzi dokumentację tych resztek, których młodzi często dziś się wstydzą. – Nie można tłamsić tej obyczajowości – mówi. – W szkołach powinni śpiewać, tańczyć i grać po ludowemu, bo inaczej nic nie będzie z tej naszej wsi w Europie.
Staropolskie przysłowie mówi, że w Polsce nie brakuje ziemi ani wody, a brakuje pogody i zgody. Chłopy pod Bartoszem udowodniły, że jest inaczej.

 

Wydanie: 2002, 27/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy