Polska jest demotrendy

Cała Europa biedzi się nad tym, jak najlepiej połączyć zakładanie rodziny i karierę

Jeśli plany Komisji Europejskiej się sprawdzą, w 2004 r. Unia powiększy się o Cypr, Czechy, Estonię, Węgry, Maltę, Litwę, Łotwę, Polskę, Słowenię i Słowację, a trzy lata później o Bułgarię i Rumunię. Łącznie jakieś 105 mln ludzi. Europejski klub po rozszerzeniu rozrośnie się do ponad 485 mln.
Ze wszystkich państw kandydujących wkład Polski będzie największy. Z 38 mln mieszkańców znajdzie się na szóstym miejscu, zaraz za Hiszpanią. Czechy i Węgry, po 10 mln każde, będą w dolnej części tabeli, obok Grecji, Portugalii i Belgii. Listę zamkną Cypr, Luksemburg i Malta.
O tym, jak włączenie nowych państw wpłynie na demograficzne oblicze Unii, przekonamy się już za kilka lat. I to na własnej skórze. Pogłębiający się ujemny przyrost naturalny i większa śmiertelność w krajach wchodzących do Unii na pewno zmienią Europę. Tylko dwa najmniej liczne kraje, Malta i Cypr, nie wpłyną na wizerunek Piętnastki, bo ich wskaźniki już teraz są bardzo „unijne”. Ale Polska ma zupełnie inną strukturę demograficzną.
Kto kogo zmieni – my Unię czy Unia nas? Czy kobiety z Europy Centralnej zaczną rodzić więcej dzieci i czy wydłuży się średnia życia mężczyzn? A może kobiety przejmą szkodliwe męskie wzorce i będą umierać wcześniej? Demografowie z całej Europy próbują przewidzieć przyszły obraz Starego Kontynentu.

Pozorne podobieństwa

W krajach wstępujących do Unii rodzina i ślub to niemal synonimy, podczas gdy na Zachodzie społeczeństwo daje przyzwolenie na coraz mniej tradycyjne formy. – Rodzina nie musi się wiązać ze ślubem, a małżeństwo nie oznacza wspólnego łóżka. Szczególnie gdy on i ona są nastawieni na karierę i trudno im znaleźć pracę w jednym mieście – mówi Clara Mulder z Amsterdamu, która bada fenomen tzw. małżeństw dojazdowych. To, co może szokować w krajach kandydackich, w Unii nie wywołuje już większych emocji. – Coraz częściej jeden z partnerów na stałe pracuje gdzie indziej i dojeżdża jedynie na weekendy. Małżeństwa dojazdowe są coraz popularniejsze w Holandii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i Francji.
Nawet pozorne podobieństwa między krajami unijnymi i pozaunijnymi często okazują się dowodem odmienności, jak choćby wysoki procent nieślubnych dzieci na Węgrzech i w krajach Europy Zachodniej. – O ile na Zachodzie to wynik modelu życia, świadomie wybieranego przez coraz więcej wykształconych rodziców, o tyle na Węgrzech statystyki zawyżają głównie grupy niewykształconych, biednych Romów – mówi Zsolt Speder z Instytutu Badań Demograficznych w Budapeszcie. – Węgierskie samotne matki najczęściej wywodzą się z niższych warstw społecznych, a ich liczba nie ma nic wspólnego z „nowoczesnym kohabitatem” w państwach Unii.

Mało dzieci do pieczenia chleba

Od 2001 r. ludność UE zmalała z 105,3 do 105,1 mln. Ale nie jest to wspólny trend dla wszystkich krajów europejskich. Na przykład w 2001 r. populacja Cypru, Malty i Słowenii wzrosła. W Słowenii głównie z powodu migracji, w pozostałych krajach chodzi raczej o imigrację i duży przyrost naturalny. W innych państwach kandydujących liczba ludności zmalała. Najbardziej w Bułgarii, a zaraz potem w państwach bałtyckich: na Litwie, Łotwie i w Estonii. I to jest pierwsza najbardziej rzucająca się w oczy różnica w demotrendach między starymi członkami Unii a kandydatami. W państwach kandydackich spadek populacji jest jednym z podstawowych trendów, które już za kilka lat dadzą o sobie znać. Pustoszejące szkolne ławki, coraz mniej kandydatów na wyższe uczelnie, starzejące się społeczeństwo. Z kolei w krajach „starej” Piętnastki po okresie spadku liczby ludności powoli zaczyna jej przybywać.
Ujemny przyrost naturalny w Europie Środkowo-Wschodniej będzie się utrzymywał jeszcze parę lat. Zdaniem demografów, bezpośrednią jego przyczyną jest transformacja systemowa początku lat 90. Wtedy planowanie rodziny przestało być tematem tabu, a antykoncepcja nagle stała się powszechnie dostępna. Od wczesnych lat 90. przeciętna rodzina w Europie Środkowo-Wschodniej kurczyła się o wiele szybciej niż na Zachodzie. I w przeciwieństwie do sytuacji z minionej dekady wszystkie państwa z centralnej Europy są teraz znacznie poniżej przeciętnej unijnej. Choć także wewnątrz samej Unii są państwa zaniżające te statystyki. Na przykład Niemcy, Włochy, Hiszpania, Grecja czy Austria.
Współczesną niechęć do powoływania na świat następców tłumaczy się ogólnoświatową recesją i tym, że potencjalni rodzice nie są pewni, czy nie zasilą zaraz grona bezrobotnych. Zdaniem Roba van der Erfa z holenderskiego National Demografic Institute, niski przyrost naturalny w krajach pozaunijnych można tłumaczyć również tym, że mają one niewielką liczbę emigrantów. A to właśnie głównie emigranci poprawiają wskaźniki zachodnioeuropejskiej płodności.
Europa pozaunijna jest za to zdecydowanie młodsza niż ta w Unii. W pierwszym dniu nowego tysiąclecia średnia wieku dla mężczyzn wynosiła 35,9 lat w krajach pozaunijnych i 38,4 w Unii Europejskiej. Dla kobiet: 39 i 41,5. Najmłodsi poza Unią są mieszkańcy Cypru (35,4), najstarsi Bułgarzy (40 lat). W samej Unii różnice pomiędzy państwami też są spore. Irlandczycy na przykład są „starsi” od Włochów aż o siedem lat.

Na kocią łapę

Cała Europa biedzi się nad tym, jak najlepiej połączyć zakładanie rodziny i karierę, prawie wszędzie coraz później decydujemy się na pierworodnego. W krajach Unii kobieta rodzi swoje pierwsze dziecko najczęściej po 28. roku życia. Z państw kandydujących najbliżej są tu mieszkanki Malty (26,5), Słowenii (26,5) i Cypru (26,2). Rumunki i Bułgarki pierwsze dziecko rodzą znacznie wcześniej, jeszcze przed 24. rokiem życia. Pozostałe państwa centralnej Europy znajdują się gdzieś w tym przedziale, także jeżeli chodzi o zawieranie małżeństwa. Pierwsze małżeństwo zawiera się w Europie Centralnej około 24. roku życia – o trzy lata wcześniej niż w Unii.
Liczba dzieci urodzonych poza małżeństwem jest bardzo różna zarówno w Piętnastce, jak i w krajach kandydujących. Jeszcze w 2000 r. za skrajne przypadki uchodziły Grecja i Szwecja. W pierwszym było niewiele ponad 4% dzieci ze związków pozamałżeńskich, w drugim – 55,3%. Wśród państw kandydackich największe różnice są między Cyprem (2,3%) a Estonią (54,5%). Widać też związek między liczbą nieślubnych dzieci a decyzją o zawarciu związku małżeńskiego. Nie więcej niż cztery na dziesięć kobiet w Szwecji i Estonii, czyli krajach o najwyższym odsetku dzieci urodzonych bez sakramentalnego „tak”, kiedykolwiek zdecyduje się wyjść za mąż. Ale już w Grecji czy na Cyprze, gdzie przytłaczająca większość dzieci rodzi się w małżeństwie, aż siedem z dziesięciu kobiet zgodzi się na ślub, a tylko trzy będą żyć poza małżeństwem. Tak silna jest tu tradycja i ostracyzm, na jaki narażają się panny z dzieckiem.
Skąd te różnice? Na Cyprze, w Grecji, we Włoszech, na Malcie czy w Polsce decydującą rolę w kształtowaniu relacji rodzinnych odgrywa religia – przekonują demografowie. Dlatego odsetek dzieci pozamałżeńskich jest tu stosunkowo niski. Podobnie jak liczba kobiet, które odwlekają decyzję o ślubie lub zupełnie z niego rezygnują. Choć poza religią liczą się też względy ekonomiczne i społeczne. Czyli to, jak ludzie postrzegają swoje możliwości materialne, jak widzą swoją przyszłość, jak traktują damsko-męskie relacje. A także jakie są ich prawa na rynku pracy, uregulowania normujące życie w społeczeństwie i czy mogą liczyć na pomoc państwa w opiece nad dziećmi.
Religia ma też wpływ na liczbę rozwodów. W krajach Piętnastki rozpada się średnio jedno małżeństwo na trzy. Pod tym względem w państwach kandydujących trudno o sprawiedliwą średnią. W Estonii, na Litwie i w Czechach statystyki dotyczące rozwodów są jeszcze wyższe niż w UE. Natomiast w Bułgarii, na Cyprze, w Polsce, Rumunii i Słowenii rozwodów jest wyraźnie mniej.

Żyją szybciej, umierają młodziej

W krajach Europy Zachodniej żyje się zdecydowanie dłużej niż na reszcie kontynentu. Najszybciej umiera się w Rumunii, tam średnia życia to 68 lat dla mężczyzn i 75 dla kobiet. Jedynie na Cyprze i Malcie żyje się tak długo jak w Unii Europejskiej. Czyli 80 lat panie i 76 lat panowie.
W krajach kandydackich widać też dużo większą różnicę pomiędzy średnią długością życia obu płci. Podczas gdy w Unii kobiety wyprzedzają mężczyzn o sześć lat, w wielu krajach Europy Centralnej różnica wynosi całą dekadę. Polki żyją o ponad dwa lata krócej niż Europejki z Unii, a Polacy – aż o siedem.
Coraz więcej demografów ma swoją hipotezę na temat zmniejszającej się różnicy w długości życia „unijnych” Europejek i Europejczyków. I nie chodzi wcale o to, że mężczyźni nagle uporali się ze swoimi męskimi przypadłościami albo poszli po rozum do głowy. To kobiety żyją coraz krócej, odkąd coraz powszechniej przejmują wzorce uznawane dotąd za męskie: palą, piją, ciężko pracują, robią kariery zawodowe.
Dziś przeciętny 60-latek z Niemiec czy Francji będzie żył jeszcze jakieś 20 lat, a jego rówieśnik z Polski czy Estonii – najwyżej 16. W odniesieniu do kobiet to odpowiednio 24 i 20 lat.
Przyczyn tego, że w państwach wchodzących do Unii żyje się krócej, należy upatrywać nie tylko w wyższej śmiertelności osób starszych, ale i noworodków. Jednak w każdym kraju Europu Środkowej wygląda to zupełnie inaczej. W Rumunii i Bułgarii umiera prawie cztery razy więcej dzieci niż w Unii – to czarny rekord. Natomiast w Czechach w ciągu ostatniej dekady śmiertelność noworodków spadła o połowę i teraz jest nawet mniejsza niż w Unii. Według ekspertów z Europejskiej Konferencji Ludnościowej, która odbyła się niedawno w Warszawie, powodem tak dramatycznej różnicy są przede wszystkim brak dostępu do badań prenatalnych i położnictwa, brak higieny i dostępu do informacji medycznych. Polacy, zdaniem europejskich ekspertów, już teraz są na czarnej liście. Po ostrej batalii w środowisku medycznym w Kodeksie Etyki Lekarskiej na szczęście nie wprowadzono zapisów, które dodatkowo ograniczyłyby dostęp Polek do badań prenatalnych i antykoncepcji. Tym samym nie wypadliśmy poza nawias rozwiniętych państw europejskich. Choć niewiele brakowało.

 

 

Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy