Co słychać za drzwiami, czyli… Co odkrywają rachmistrzowie?

Co słychać za drzwiami, czyli… Co odkrywają rachmistrzowie?

Już dwa tygodnie rachmistrze pukają do naszych domów. Społeczeństwo dorosło do spisu. – Rodziny stają na baczność z dowodami, bo Polska każe – oceniają. Nie ma w ludziach niechęci, przed którą ostrzegano na szkoleniach. Prawie każdy się dziwi, że pytań jest tak mało. Media tłumaczyły, że pytania nie wnikają w sprawy osobiste, ale ludzie chcą w nie wnikać, opowiadając spisującym swoje dramaty. O legitymację pytają tylko wtedy, kiedy gazety napiszą o kimś, kto podszywał się pod rachmistrza.

Znam swoją wieś

Pawła, który w gminie Promna, powiat białobrzeski, ma 102 domy do spisania, zdziwiła niewiedza gospodarzy na temat swoich rodzin. Pytani o daty urodzeń potomstwa, zgadują w przybliżeniu. – W jednym z gospodarstw zastałem tylko męża. Miał straszny kłopot z podaniem dat urodzin dzieci. Wreszcie podał rok 1989 (o dokładnej dacie nie było mowy). Ale znalazło się świadectwo szkolne i skorygował, że chodzi o 1992. Jak trzeba spisać ludzi i mieszkania, to tylko z kobietami. – A co więcej mnie zaskoczyło? Przecież znam swoją wieś i wiem, czego po ludziach można się spodziewać. Nie zadaję im niepotrzebnych pytań, np. o języki obce. Rozwiązuję to nieformalnie, na końcu ankiety pytam: „Język i narodowość polska?”, potwierdzają i do widzenia. Nie będę zagadywał dziadków z siedmioma klasami o takie rzeczy. Matura i ukończone studia zdarzyły mi się trzy razy.
Pawła nie zaskoczyły też warunki, w jakich żyją ludzie. Tylko pół wsi ma kanalizację. Tam, gdzie w gospodarstwie zostali dziadkowie, wychodek stoi na zewnątrz, wodę noszą ze studni, a mieszkanie ogrzewają glinianą kuchnią. Kuchnia to też pomieszczenie, gdzie śpią, bo tu jest najcieplej, a na węglu się oszczędza. Telefonów wielu nie ma. Młodsi się skarżą, a starsi twierdzą, że nie są im potrzebne.
– 50% gruntów, które dotychczas spisałem, to ugory. Przy takim poziomie sprzętu i wykształcenia nie opłaca się ich uprawiać. Tylko połowa rolników posiada stary ciągnik, rozrzutnik obornika i kopaczkę do ziemniaków. Kilka dostawczych samochodów mają zaradniejsi, którzy jeżdżą rano do miasta sprzedawać warzywa.
– Czego nowego się dowiedziałem? Myślałem, że chłopi więcej piją. To chyba wynik coraz gorszej sytuacji ekonomicznej. Tylko trzy razy trafiłem na „nieprzytomnych”. Jest też liczna grupa eurosceptyków, czyli wyborców Leppera. Oni przestrzegają mnie, jak nas Unia wykiwa. Tak się przy tym rozsierdzają, że zakazują żonie „gadać do ankiety i coś podpisywać”.

Niech ojce żyją długo

– Ludzie są serdeczni, ale nieufni, zwłaszcza ci bogatsi. Uważają, żeby za dużo nie podać w ankiecie rolnej. Może ktoś z urzędu przyjdzie, zabierze. Trudno im wytłumaczyć, że to spis faktyczny – mówi Małgosia, rachmistrzyni obwodu wiejskiego gminy Sanniki. – Na moim terenie przeważa wykształcenie podstawowe, często nawet nieukończone. Zasadnicze szkoły zawodowe są już powodem do dumy dla 40-, 50-latków. Tych z maturą zostało w sannickich wioskach jakieś 2%, reszta uciekła do miasta. Często spotykam wyludniające się wioski, gdzie na 66 domów 13 już opustoszało. Najciężej mają rodziny, w których nikt nie pracuje zarobkowo, np. w budżetówce czy u nowoczesnych farmerów mających pieniądze i zatrudniających za 10-20 zł dziennie. We wsi wszyscy się znają i najbardziej da się odczuć, że jeden ma więcej, drugi mniej. Przeważają kilkuhektarowe zagrody.
Przeciętna rodzina to dwoje dzieci, rodzice i dziadkowie. Coś uprawiają, coś z tego zjedzą, rzadko uda się cokolwiek sprzedać. Młodsi się modlą, żeby „ojce” żyli jak najdłużej, bo ich emerytury są głównym źródłem dochodów. – Ludzie odkładają z tego na węgiel i artykuły pierwszej potrzeby – ocenia Małgosia. Gospodarze na 15 ha to już na tym terenie bogacze. Wykupują ziemię od „drobiazgu”. – Za kilka lat będzie siedem gospodarstw na dzisiejszych 20 – wyliczyła. W gminie Sanniki przybywa wsi, w których kawalerów jest więcej niż małżeństw. Młodzi narzekają, że nie ma dziś remiz strażackich, gdzie można kogoś poznać, że ludzie zamykają się w domach.
Wszyscy spisujący obwody wiejskie oceniają, że emerytury dziadków to zbawienie. – Niektórzy gospodarze – opowiada Piotr, powiat hrubieszowski koło Zamościa – śmieją się nawet, że bardziej opłaca im się trzymać na wsi dziadka niż krowę. Dziadek mało je, pieniądze co miesiąc odda, zaś bydło trzeba obrządzić, a dochody z mleka mizerne.
Im niższe wykształcenie, tym potomstwa więcej. – Spisywałem nawet rodzinę z jedenaściorgiem dzieci i dwunastym w drodze. Często nie dochodzą, czy należy im się dodatek, bo albo nie wiedzą, gdzie się udać, albo uważają, że to strata czasu.
– Starsi ludzie – mówi pani Aneta, która spisuje sąsiednią wieś – nie rozumieją, po co ten spis. Ale nie chcą człowieka wypuścić z domu. Myślą, że jak mi naopowiadają o swojej sytuacji, przekażę gminie, a ona pomoże. To takie kolędowanie po ludzkich problemach.
O ile spis podstawowy zajmuje kilka minut, rolny aż 45. Niektóre pytania są w nim tak kłopotliwe, że spisujący się dziwią, jak rolnicy dają sobie radę z odpowiedzią. – Zapytałem jednego – mówi rachmistrz z gminy Zambrów w Białostockiem – jak obliczył, ile w ciągu roku wyprodukował obornika. On na to: „Panie, to proste jak drut! Wiosną i jesienią wywożę po 20 rozrzutników, a na jeden wchodzi cztery tony”. To samo z pytaniem, ile jajek rocznie znosi kura. Jedna gospodyni ocenia: „Ja znam swoje kurki. Co dzień znoszą jajko, a odpoczywają, jak zaobserwowałam, dwa miesiące w roku”.
Większe problemy miała pani Anna z Zamojskiego: – Ktoś, kto te druki wymyślił, nie wie, jak ludzie żyją. Pytania są za mądre dla prostych. Muszę ich naprowadzać, czym są: wartość produkcyjna zbiorów, zabiegi agrotechniczne na łąkach, przeliczanie ton na decytony i litrów na hektolitry. U nas nie ma nowoczesności. Zobaczyłam również, ile dzieci ciężko pracuje po szkole. A to plewienie buraków, a to obrządek.

Fuch nie ukrywamy

– Media niepotrzebnie robią nagonkę na społeczeństwo, że bandytyzm, nieufność. To bzdura – irytuje się Krystyna, rachmistrzymi z Gorzowa Wielkopolskiego. – Tylko jedna osoba obejrzała legitymację. Dziś dostałam nawet słoik miodu od właściciela pasieki. Obawiam się tylko, czy spis będzie wiarygodny. Życie niesie różne sytuacje, a ankieta nie wszystko przewidzi. Spisywałam małżeństwo, które trzeci rok spłaca kredyt za mieszkanie, a ponieważ jest rozłożony na 10 lat, muszą powiedzieć, że w lokalu przebywają czasowo, choć to ich miejsce docelowe. „My tu przecież zostaniemy, mamy pracę. To jakiś paradoks”, dziwili się. Zaskoczyło ją, że ludzie odważnie podają fuchy w szarej strefie. Pytają: „Dlaczego nie ma w formularzu takiej rubryki? Ja nie ukrywam, że trzeba dorobić, aby przeżyć. Biorę to, co jest”.
Rachmistrzyni z Pabianic zwraca uwagę na problem z pytaniem o głowę rodziny, bo dziś już mamy partnerstwo. – Moje miasto jest obecnie wyjątkowo wypoczynkowe, bo zakłady padły – mówi rachmistrz z Głowna koło Łodzi. – Ludzie wegetują na własnych warzywkach. Spisywałem na przykład pięcioosobową rodzinę utrzymywaną przez dwie 20-letnie dziewczyny, bo matka i ojciec są bez pracy.
– Smętne to nasze społeczeństwo – podsumowuje swoje dotychczasowe wizyty pan Jan z Koszalina. – Ubodzy są zagubieni i rozżaleni, wykształceni rozczarowani. Nawet ci, którym się powiodło, mają sceptyczny stosunek do rzeczywistości (zwłaszcza podatkowej). Otworzyły mi się oczy na to, jak radzą sobie w sytuacjach beznadziejnych: jakiś zasiłek, jakaś fucha. Odkąd miasto straciło prawa wojewódzkie, zginął przemysł, odpływają inwestorzy, zlikwidowano jednostki wojskowe. Z całej rodziny zwykle pracuje tylko jedna osoba. Zdarzają się sytuacje nieujęte w instrukcji, np. ludzie w jednym gospodarstwie domowym mają dwa rolne, czego nie uwzględnia ankieta. Ale najbardziej boli, że spisuję tak wielu bezrobotnych w średnim wieku (40-50 lat) z wyższym wykształceniem. Często stracili działalność gospodarczą, na którą kiedyś postawili. Wstydzą się bezczynności i braku pieniędzy na czynsz.

Studentów łapać po północy

– Jestem zaskoczona liczbą osób bez pracy – mówi Ula z warszawskiego robotniczego osiedla Wawrzyszew. – Najczęściej są to młodzi po studiach, których utrzymują rodzice. Ludzie często nie płacą za mieszkania. Miałam już kilka rodzin z nakazem eksmisji. Wiele osób pochodzi ze wsi (na 100 rodzin 14 ma w spadku działkę). Wtedy wypełniam ankietę rolną. Na pytanie o zwierzęta gospodarskie prawie wszyscy zgodnie mówią: „Tak, posiadamy… prusaki”. Spisywałam nawet trzydniową dziewczynkę. To radość, bo dzieci jest mało. Zdarzają się małżeństwa 30-latków, które już wykalkulowały sobie, że powiększenie rodziny im się nie opłaca. Często żartują wtedy: „To wpisz pani psa”.
– Ludzi śmieszy pytanie, w jakim języku rozmawiają w domu. Wszyscy przyznają, że zdarza się i łacina, a w ostrzejszych sytuacjach migowy – mówi rachmistrz z Pragi-Południe. – Na Pradze jest bardzo dużo wynajmowanych mieszkań. Mojej koleżance z sąsiedniego osiedla zabrakło już druków migracyjnych. Niektórzy się obawiają, czy przyznanie się do pobytu czasowego nie grozi konsekwencjami.
– Spis jest przestarzały – uważa Agnieszka, która na Bielanach spisała już 70 mieszkań. – W dzisiejszych czasach pytania o to, czy ustęp jest spłukiwany bieżącą wodą, nie wniosą niczego nowego do statystyk. Skoro jest on wymogiem Unii, pytania powinny być na europejskim poziomie, np. o komputery, telefony.
Media ją nastraszyły, tymczasem ludzie są życzliwi. Najwdzięczniejszym obiektem są starsi, mają czas i dużo ciepła. Żyją za 800 zł i odkładają co miesiąc na operę, kino. Przepraszają, że częstują tylko kawą. – Spis nauczył mnie pokory – mówi. Młodzi natomiast niechętnie chcą się podporządkować GUS. A zaskoczyło mnie najbardziej, że ludzie, pytani o główną działalność instytucji, w której pracują, nie wiedzą, co powiedzieć. Musimy się wspólnie zastanawiać. Miałam dużo rozbitych rodzin. Zdarzyła się i pani, która nie życzyła sobie, aby wpisać męża, którego akurat nie było. Więc z dwóch osób, które miałam w ewidencji, zrobiła się jedna.
Kłopoty z zakwalifikowaniem zawodów ma rachmistrz ekskluzywnego osiedla w Warszawie: – Czasem trudno sprecyzować zawody tak, aby były czytelne dla GUS – skarży się. – Tam ludzie pracują w zachodnich firmach, a te obco brzmiące posady trudno sklasyfikować. Gdy ktoś mówi: „Specjalista PR”, nie wiem, co z tym robić. Jak zasugeruje, żeby wpisać dziennikarz, to piszę.
Największe problemy ma Ela, która spisuje akademik na Wołoskiej. – Rano nie ma co pukać. Dopiero po 22, a czasem i po 24 można kogoś złapać. Studentów najbardziej śmieszy pytanie o grupę inwalidzką: „Zapisz, że jesteśmy zdrowi, no… chyba że na umyśle, bo studiujemy bez perspektyw”. Połowa mieszka nielegalnie. Wszyscy szukają pracy, złapią coś jednostki. Czasem dorobią, czasem uda się załatwić kredyt, trochę wesprze rodzina i tak się zlepi.


Z przymrużeniem oka
* Jednej z rachmistrzyń trafiło się mieszkanie lesbijek. Puka. Jedna otwiera drzwi, druga leży na otomanie i woła: „Najpierw pokaż, jak to dziewczę wygląda!”.
* Osoby pytane o gospodarstwo domowe często zaprzeczają: „My nie mamy gospodarstwa”.
* Jeden z rachmistrzów spisywał pana, który twierdził stanowczo, że nie ma firmy. W tym czasie przyszedł wnuczek: „Dziadek, twój robotnik dzwoni”.
* Pewna rachmistrzyni zmieniła zdanie na temat mężczyzn po tym, jak w swoim obwodzie spisała dwóch panów samotnie wychowujących dzieci.
* Bardzo zażenowana była 70-letnia pani, gdy rachmistrz mający wypełnić formularz D zapytał ją, ile jeszcze dzieci planuje.

 

Wydanie: 2002, 22/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy