Telewizja serialem stoi

Telewizja serialem stoi

Rodzime seriale ogląda więcej widzów niż zagraniczne telenowele i opery mydlane

Rodzime seriale wypierają z ekranów południowoamerykańskie telenowele. Zamiast oglądać kolejne zawiłe przygody latynoskich kochanków, polscy widzowie coraz częściej sięgają po pilota i wybierają kanał, który emituje krajowe produkcje.
W zestawieniu dziesięciu najpopularniejszych programów opracowywanym przez TNS OBOP co tydzień pojawia się kilka polskich seriali nadawanych w dwóch największych stacjach telewizyjnych. Obyczajowe są atutem TVP. Komedie sytuacyjne zajmują pokaźną cześć ramówki Polsatu. Tymczasem jeszcze dwa lata temu latynoskie tasiemce biły rekordy popularności. Ówczesny szef TVN, Mariusz Walter, mówił nawet o zjawisku „esmeraldyzacji” (od meksykańskiej telenoweli „Esmeralda”). Obecnie produkcje z importu wypełniają czas antenowy w kilku mniejszych stacjach.
Dlaczego nie chcemy już oglądać skomplikowanych dziejów rodzin z innej półkuli? Eksperci zajmujący się rynkiem telewizyjnym twierdzą, że zmieniły się nasze oczekiwania, staliśmy się bardziej wymagający. – Mamy dość egzotyki – komentuje psycholog Andrzej Samson. W dodatku krajowe produkcje coraz częściej dorównują poziomem zagranicznym.

Koniec z fikcją

W okresie PRL odzwierciedlenie rzeczywistości było zazwyczaj niemożliwe. Widzowie najczęściej pamiętają z tamtych lat seriale historyczne: „Czterech pancernych”, „Stawkę większą niż życie” i „Janosika”. W latach 90. furorę zrobiły zagraniczne produkcje. – Polacy oglądali latynoskie telenowele, bo nie było dobrych krajowych seriali, a mieli bardzo silną potrzebę identyfikacji z pewnego typu uczuciowością – mówi prof. Wiesław Godzic, medioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Po kilku latach polscy twórcy wyczuli, że Polacy są już znużeni produkcjami traktującymi o egzotycznych sprawach. Postawili więc sobie za zadanie uchwycenie i oddanie na ekranie współczesności. Dali widzom to, czego ci oczekiwali: swojskie klimaty, bohaterów o swojsko brzmiących nazwiskach, przypominających sąsiadów. – Lokalny kontekst jest bardzo ważny. Polski serial musi pokazywać rzeczywistość doświadczaną przez wielu ludzi – wyjaśnia prof. Godzic.
Postacie grane przez aktorów funkcjonują w podobnych strukturach społecznych – zawodowych i rodzinnych – z którymi mają do czynienia widzowie. Bohaterowie są uwikłani w normalne relacje międzyludzkie: między małżonkami, szefami i podwładnymi, przeżywają miłosne perypetie. Borykają się z codziennymi troskami, miewają chwile radości. Rodzą dzieci, umierają, pobierają się. Wszystko odbywa się pod czujnym okiem scenarzysty i reżysera, ale do złudzenia przypomina życie. – Dalekie problemy zostały zastąpione przez swojskie kłopoty, bliskie wszystkim Polakom. W dodatku w serialach występują aktorzy o znanych twarzach. Przez to ludzie sami weszli w serial i wydaje im się, że są aktorami – zauważa aktor Stefan Friedman.
– Polacy zobaczyli prawdziwą twarz kapitalizmu. Dorobiliśmy się swoich Carringtonów i nie musimy jechać do Denver, żeby ich oglądać. Poza tym okazało się, że życie to nie bajka, a Kiepscy mogą być sposobem na uporanie się z rzeczywistością, bo śmiejąc się ze wszystkiego, można poczuć ulgę – tłumaczy psycholog Andrzej Samson. Wtóruje mu scenarzysta Cezary Harasimowicz: – Mamy potrzebę oglądania bliskich nam rzeczy. Ten przesyt egzotyką widać także w kinach, nastąpiło odejście od filmów amerykańskich, które przedtem dominowały.
Widzowie tak bardzo wierzą w to, co zobaczyli na ekranie, że ulubionych bohaterów granych przez aktorów traktują jak rzeczywiste postacie. Gdy jedna z aktorek występujących w „Klanie” została uśmiercona przez producentów, następnego dnia po emisji odcinka, w którym umarła, starsza pani na jej widok przeżegnała się na ulicy. Policjanci z komisariatu na warszawskim Dworcu Centralnym złoszczą się, bo trafiają do nich fani Marylki Baki ze „Złotopolskich”. Artura Żmijewskiego, grającego Jakuba Burskiego w „Na dobre i na złe”, zaczepiają wielbicielki, które chcą trafić na jego oddział w Leśnej Górze.

Lepsza jakość

Od kilku lat polskie seriale reprezentują coraz wyższy poziom. Ich produkcją zajęli się bowiem reżyserzy i scenarzyści o znanych nazwiskach. Dla wielu praca przy telenowelach przestała być przypadkowym zetknięciem z małym ekranem i stała się głównym zajęciem. Pilnie przyglądają się otoczeniu, by jak najbardziej upodobnić serialowe życie do codzienności milionów Polaków. – Trzeba być uważnym słuchaczem i obserwatorem tego, co się dzieje tu i teraz. Trzeba obserwować sąsiadów i rodzinę, patrzeć, czym żyją, co jest dla nich ważne – mówi Wojciech Niżyński, scenarzysta „Klanu”.
– Twórcy podjęli wyzwanie, choć w różnym stopniu, i starają się poruszać trudne, życiowe tematy. Dlatego seriale się poprawiły. Nadal są nieco cukierkowe, ale więcej w nich realizmu. Są znacznie bliżej życia, ludzi i języka ulicy – uważa Andrzej Samson.
– Czołowa polska scenarzystka, Ilona Łepkowska, jest wybitną specjalistką w swojej dziedzinie i widać to po produkcjach, przy których pracuje. Poza tym scenariusze zaczęły pisać osoby, które nabrały doświadczenia pod okiem najlepszych w tym fachu – dodaje Cezary Harasimowicz. – Szkoda tylko, że coraz więcej formatów sprowadza się z Zachodu. To pójście na łatwiznę. Powinno się wymyślać własne produkcje.
Jednak nawet scenariusze seriali realizowanych na licencji są adaptowane do polskich warunków. Stało się tak m.in. z komedią sytuacyjną „Miodowe lata”, której pierwowzorem jest amerykański sitcom „Honeymooners”. Choć pierwsze odcinki były wzorowane na pomysłach z USA, od początku wprowadzono elementy typowe dla naszej obyczajowości i życia codziennego. Amerykański bohater jest kierowcą autobusu. W polskiej wersji producenci uczynili z niego tramwajarza, który mieszka na warszawskiej Woli, kojarzonej jako dzielnica robotnicza. – O obecnych odcinkach, a dochodzimy do setki, można powiedzieć, że są „made in Poland”. Wprowadziliśmy kilka typowo polskich akcentów – mówi scenarzysta „Miodowych lat”, Doman Nowakowski. – Typową dla naszego kraju postacią jest sąsiad głównych bohaterów, człowiek zarabiający na życie „obrabianiem” kiosków. W tę konwencję wpisuje się także rola teściowej, którą gra Marta Lipińska. W USA teściowa wystąpiła tylko w jednym odcinku, u nas pojawia się bardzo często.

Edukacja w serialach

Pokazując życie zwyczajnych ludzi, seriale propagują pewne wartości, wzorce i style życia, zarazem kwestionując inne. W sitcomie „Świat według Kiepskich”, z pozoru skierowanym do niezbyt wymagających widzów, można zauważyć kpiny z polskiego sposobu robienia kariery – szybkie pieniądze w łatwy sposób – albo zawoalowaną ironię w odniesieniu do użytkowników audiotele.
Niektórzy eksperci w rozwoju polskiego rynku seriali widzą nawet szansę na wzmocnienie edukacyjnej roli telewizji. – Dzięki temu, że są tak bardzo popularne, można prowadzić nawet pewną pracę pedagogiczną – mówi prof. Godzic. – Przecież chodzi nie tylko o wyciskanie łez, ale również o pokazanie konieczności dokonywania pewnych wyborów, ukazywanie świata wartości. To jest szalenie ważne.
W ten sposób z pozoru banalne seriale mogą stać się dzisiejszym nauczycielem moralności. Ich twórcy znowu mają pole do popisu.

 

Wydanie: 15/2002, 2002

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy