Polska wieś przed wojną

Polska wieś przed wojną

O chłopskiej biedzie nie przeczytamy dziś w podręcznikach

W II Rzeczypospolitej, a dokładnie w 1938 r., ludność wiejska stanowiła 70% społeczeństwa. Tereny wiejskie, szczególnie na wschodzie, były skrajnie ubogie i zaniedbane pod każdym względem. Takiego obrazu polskiej wsi nie znajdzie się jednak w aktualnych podręcznikach szkolnych.

Glina, drewno i słoma

„Jak żyją małorolni i bezrolni chłopi, jak chodzą wynędzniali, głodni i obdarci, dość nie mieszkać z nimi, dzielić ich głód i niewygody, ale zobaczyć raz tylko, by poruszyło się każde sumienie” – tak w „Pamiętnikach chłopów” opisuje najbiedniejsze warstwy społeczeństwa wiejskiego średniozamożny gospodarz. Jedną z przyczyn biedy na wsi była struktura agrarna, bardzo rozdrobniona. Przy braku jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa niekorzystnie wpływała zarówno na wydajność rolnictwa, jak i na poziom życia mieszkańców wsi. W 1938 r. gospodarstwa o powierzchni mniejszej niż 2 ha stanowiły 31% wszystkich gospodarstw, żyło w nich ok. 3 mln osób. Małorolnych i bezrolnych było łącznie ok. 4,5 mln, stanowili oni jedną czwartą mieszkańców wsi. To ich dotykała bieda najbardziej skrajna, odzierająca z człowieczeństwa. Jak czytamy w jednym z chłopskich pamiętników, walcząc o chleb, „musimy się stać zwykłymi zwierzętami roboczemi i zatracić swe ludzkie wartości”.

W 1921 r. budynki drewniane stanowiły 73% wszystkich zabudowań w Polsce, z tego aż cztery piąte miało dachy kryte słomą. Budynków murowanych było 17%, jednak w niektórych województwach na wschodzie stanowiły nie więcej niż 5% zabudowań. 11% budynków na wsi było ulepionych z gliny.

Drewniana zabudowa i słomiane dachy zwiększały ryzyko pożarów. W latach 1924-1937 zarejestrowano 171,5 tys. pożarów, w których spłonęło lub zostało uszkodzonych 522,8 tys. budynków. Niemal 90% pożarów powstawało na terenach wiejskich.

W latach 30. aż 70% wszystkich mieszkań na wsi było przeludnionych. Dominowały mieszkania jednoizbowe, o metrażu rzadko przekraczającym 20-30 m kw. Wyposażenie obejmowało piec, stół, łóżko, stołki i szafę na ubrania. Miał szczęście ten, kto posiadał wychodek. „Marny wychodek był z desek, a teraz ze słomy – z tych desek zrobiło się stół do chaty, a z tego stołu później drzwiczki do chlewka”. Ten, kto nie miał wychodka, załatwiał swoje potrzeby za stodołą.

Drewnianą podłogę można było zobaczyć u najzamożniejszych gospodarzy. Reszta miała gliniane klepiska. Nawet połowa mieszkań była zawilgocona, co powodowało butwienie mebli i odzieży oraz sprzyjało rozwojowi grzybów i wywoływanych przez nie chorób.

Zimą mieszkania były przeważnie niedogrzane, bo chłopi nie mieli za co kupić opału. Podczas największych mrozów temperatura we wnętrzu spadała czasami poniżej zera.   „Pamiętam, jak przyszłem wieczorem i zrzuciłem z nóg trepy w śniegu oblepione, to całą noc były oblepione i śnieg nie stopniał w mieszkaniu, jakże miał śnieg stopnieć, kiedy woda w naczyniach tak zamarzła, że musiałem rano mocno bić, żeby lód przebić”, pisał jeden z gospodarzy.

Bez światła i wody

Trzy lata po odzyskaniu niepodległości udało się zelektryfikować zaledwie ok. 500 wsi, czyli niespełna 0,5% ogólnej ich liczby. U progu II wojny światowej zelektryfikowanych  było 1263 wsi, dostęp do elektryczności posiadało ok. 2% gospodarstw wiejskich i 6% ludności wsi. Ale nawet tam, gdzie doprowadzono już energię elektryczną, do oświetlenia używano tańszej nafty. Jak zauważył pewien gospodarz, „w zimie kosztuje mnie światło 30 gr dziennie, latem schodzi do 18 gr, to przecież poważny wydatek, jeżeli się zważy, że w miesiącu wydaję za światło w zimie do 10 złotych”. Nie każdego stać było nawet na zakup nafty. W 1933 r. „Wiadomości Literackie” podawały: „Izbę oświetla się »karpią« albo łuczywem, przeważnie jednak siedzi się pociemku i o zmroku idzie człowiek spać”. Znacznie szybciej przebiegała elektryfikacja obszarów miejskich. Już w 1925 r. do sieci energetycznej przyłączono niemal połowę miast, a w 1939 r. nieco ponad 80%. I tak daleko nam było pod tym względem do krajów zachodnich. Jak podaje Felicja Szyszko-Witulska w „Elektryfikacji wsi” z 1937 r., w Norwegii w 1926 r. około połowy ludności wiejskiej korzystało z elektryczności, a w Niemczech 80%.

Wodę do celów gospodarczych, bytowych i higienicznych czerpano ze studni. Jednak na własną studnię mogli sobie pozwolić tylko najzamożniejsi, gdyż jej wykopanie trwało nawet kilka miesięcy, a koszt był porównywalny z kosztem budowy domu. Studnie budowane na własną rękę, bez odpowiedniej wiedzy technicznej, narzędzi i środków, stanowiły ogromne zagrożenie dla zdrowia. Czerpana z nich brudna woda była przyczyną częstych zachorowań na dur brzuszny. Ludność wiejska najczęściej korzystała ze studni zbiorowych, trzeba było do nich chodzić kilkaset metrów. W niektórych wsiach w ogóle nie było studni i wodę noszono z sąsiedniej miejscowości. Ograniczona dostępność do wody, oprócz utrudnień związanych z prowadzeniem gospodarstwa, zwiększała ryzyko pożarowe.

Para butów na rodzinę

Średnie miesięczne zarobki robotnika rolnego w połowie lat 30. kształtowały się poniżej minimum egzystencji, choć pracowano od świtu do zmroku. Podobnie wyglądało położenie rodzin gospodarujących na małych areałach ziemi. Dochody z uprawy nie pozwalały na zaspokojenie podstawowych potrzeb, dlatego drobni rolnicy musieli dorabiać u bogatszych gospodarzy.

Największą część wydatków pochłaniało wyżywienie. Cukier i mięso były luksusem, na stole pojawiały się wyłącznie z okazji świąt. Na co dzień wiejskie rodziny jadły ziemniaki, przeważnie bez okrasy, suchy chleb bez żadnych smarowideł, kapustę, kaszę i czasem rzadką zupę. Bezrolni żywili się w zasadzie samymi kartoflami, kapusta, fasola czy chleb stanowiły rzadkość. Jeden z gospodarzy z bólem opisywał w pamiętnikach: „Widziałem kiedyś, jak trzyletnie dziecko piło na śniadanie czystą (przegotowaną podobno) wodę, pojadając kawałek upieczonego na blasze kuchennej kartoflanego placka”.

Mało kogo było stać na buty, jedna para musiała służyć kilkanaście lat. Powszechnym zjawiskiem była jedna para butów na całą rodzinę. „ABC Nowiny Codzienne” w 1935 r. pisały o dzieciach chłopskich: „W czasie zimniejszych poranków kilku przynosi łapcie na nogach, kilkoro wogóle boso, a reszta w »klumpiach« nabitych gwoździami”, natomiast w pamiętnikach odnotowano, że „najgorzej to już z małem rodzeństwem, do nastania większego zimna musi chodzić boso, zaś na ciepłą odzież niema pieniędzy”.

Zazwyczaj używano dwóch kompletów ubrań, jednego na co dzień, drugiego na ważne okazje. Z powodu braku ubrań i bielizny na zmianę odzież prano raz na kwartał. W tych samych ubraniach pracowało się, odpoczywało i spało w nocy. Rodziny żyjące na wsi zazwyczaj korzystały z jednego, wspólnego dla wszystkich domowników ręcznika. Kąpano się dwa razy do roku, przed świętami, a i wtedy w ramach oszczędności na opale w jednej wodzie myła się cała rodzina.

W 1925 r. Polski Komitet Opieki nad Dzieckiem opublikował dane, z których wynikało, że trzy czwarte dzieci nie miało własnego łóżka, a jedna piąta sypiała na podłodze. Nauczyciel wiejski w „ABC Nowinach Codziennych” pisze: „Twarze u tej partji dzieci – przeważnie bladosinawe, a dużo wśród nich – nalanych, brzuchy rozdęte od kartofli, nogi cienkie jak patyki lub naodwrót – grube, oczy patrzące bez wyrazu i mętne, obojętne na wszystko, niemrawe ruchy – to wygląd dziecka z Pohrobków”.

Skutkiem trudnych warunków życia były choroby. „Pomoc lekarska i ta w najcięższych wypadkach niebezpiecznych chorób jest wtenczas, gdy się znajdzie jaka złotówka, gdy zaś niema macha się ręką »Dziej się Wola Boża«” – czytamy w pamiętnikach. Pod względem liczby lekarzy, pielęgniarek, szpitali, łóżek szpitalnych II RP plasowała się w ogonie Europy. Wysoka była umieralność niemowląt, a krótka przeciętna długość życia.

„Gruźlico, ty straszna przyjaciółko szarych nędznych chat ludu! Kiedyż twe bezlitosne feudalne królowanie skończy się nad nimi?!”, pytał w „Pamiętnikach chłopów” jeden z gospodarzy z województwa łódzkiego. Szacuje się, że w latach 30. na gruźlicę zachorowało ponad 1 mln osób, z czego trzy czwarte zmarło w ciągu kilku lat od zachorowania. Chorobę tę opanowano dopiero po wojnie. Ludność była dziesiątkowana także przez dur brzuszny, szkarlatynę i błonicę. Każdego roku na choroby te zapadało kilkadziesiąt tysięcy osób, a umierały tysiące.

Szkoła dla najbogatszych

W 1938 r. poza systemem edukacji pozostawało ponad 500 tys. dzieci, głównie na wsi. Aż 85% wiejskich dzieci chodziło do czteroklasowych szkół I stopnia. W 1939 r. „Tydzień Robotnika” pisał: „(panuje) straszliwa ciasnota w szkołach. »Szkoła« składa się z jednej izby 30 do 40 metrów powierzchni. W warunkach urągających najprymitywniejszym wymaganiom higieny i pedagogi uczy się połowa dzieci wiejskich. To też wśród dzieci (i nauczycieli) grasują choroby i gruźlica, jaglica, skrofuły, zołzy, a wybuch epidemii ogarnia całą szkołę”. Tylko 15% uczniów ze wsi uczęszczało do szkół powszechnych umożliwiających dalsze kształcenie, co sprawiało, że naukę w gimnazjum, a potem w liceum kontynuowało niespełna 1% uczniów ze wsi.

Kazimierz Franciszek Żygulski, minister kultury i sztuki w latach 1982-1986, wspominał, że w II RP na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, gdzie się kształcił, studentów z ubogich wiejskich rodzin było 4%. Na innej lwowskiej uczelni, Akademii Handlu Zagranicznego, nie było ich wcale. Z kolei, jak podaje Krzysztof Wasilewski, w 1937 r. dzieci grup najzamożniejszych, których udział w społeczeństwie wynosił zaledwie 3,7%, stanowiły aż 66,5% ogółu studentów I roku. Ogólna liczba studentów w Polsce rzadko przekraczała 40 tys. osób.

Poziom analfabetyzmu w Polsce w 1931 r. to średnio 23,1% – w mieście 12,2%, na wsi 27,6%. Całkowita liczba analfabetów wynosiła 7,4 mln, w tym 6,2 mln na wsi. W 1939 r. analfabetyzm według różnych źródeł spadł do 15-20%. Na wsi nie było dostępu do prasy ani do książek, publiczne biblioteki zazwyczaj nie działały. Jak wspomina w pamiętnikach jeden z gospodarzy, „o kupieniu gazety na wsi niema mowy. Czasem zabłądzi jakaś tania gazyta badaczy pisma świętego albo komunistyczna za darmo”.

Wyczekiwana reforma rolna

„Wyglądamy tych lepszych czasów, tych czasów byczych, lecz nie dla elity uprzywiliowany, tylko dla nas ludzi na wsi czarnej dłoni, dla nas ludzi pracujących od wschodu do zachodu słońca”, czytamy w „Pamiętnikach chłopów” z 1935 r. Głód ziemi na wsi był ogromny, chłopi oczekiwali reformy rolnej, wydźwignięcia wsi z nędzy i zacofania. Dlatego najuboższe warstwy społeczeństwa wiejskiego z nadzieją przywitały nową powojenną rzeczywistość.

W wyniku reformy rolnej z 1945 r. powstało 814 tys. nowych gospodarstw rolnych, a 255 tys. zostało powiększonych. Rozparcelowano niemal 6,1 mln ha ziemi. Głównymi beneficjentami reformy byli małorolni i bezrolni chłopi, czyli najbardziej wykluczone warstwy społeczne II RP. Właśnie wśród tych warstw lewicowy blok rządowy (PPR, PPS, SD i SL), zwany także Blokiem Demokratycznym, cieszył się największą popularnością.

PPR z niewielkiej partii, grupującej w 1944 r. ok. 20 tys. osób, urosła w 1948 r. do rangi partii masowej, z niemal milionem członków. Podobnie było z PPS, która w 1945 r. miała ok. 120 tys. członków, a trzy lata później prawie 750 tys. W 1948 r. łącznie w obu partiach było ok. 800 tys. działaczy pochodzenia chłopskiego, z czego większość stanowili beneficjenci reformy rolnej, dawni robotnicy folwarczni i małorolni.


Dawid Kański jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego, geografem, lewicowym publicystą i działaczem socjalistycznym


Fot. NAC 

Wydanie: 16/2021, 2021

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. Tomasz
    Tomasz 20 kwietnia, 2021, 08:12

    Ciekawy artykuł! Dziękuję za opracowanie danych z lat 20-tych i 30-tych.Brakuje mi porówniania/ odniesienia do warunków życia na wsi w końcu XIX wieku, bo wiadomo, że zestawienie wyżej opisanych warunkow z dzisiejszą wiedzą/ poziomem życia jest porażające.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Arek
    Arek 24 kwietnia, 2021, 11:45

    Świetny artykuł, dzięki za przybliżenie tych danych, pozwala z nieco innego punktu widzenia spojrzeć na okres II RP jak i PRL-u.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy