Polski nie stać na niby-premierów – rozmowa z prof. Tomaszem Nałęczem

Polski nie stać na niby-premierów – rozmowa z prof. Tomaszem Nałęczem

Bronisław Komorowski będzie się starał uniknąć takiej sytuacji, że premier, którego nominuje, pójdzie do parlamentu i nie uzyska wotum zaufania.

Czy te wybory, kampania, ich wynik zmienią scenę polityczną?
– Moim zdaniem, tak. Po pierwsze, te wybory uświadomiły Platformie, że ma z kim przegrać. I to niezależnie od tego, czy PO wybory wygra, czy przegra.
Rozmawiamy parę dni przed wyborami, nie znamy ich wyniku.
– Co i ułatwia, i utrudnia rozmowę. Ale jedno wiemy na pewno – kampania wyborcza pokazała, że Platforma ma w Polsce z kim przegrać. Że to nie jest tak, jak jeszcze parę tygodni temu pokazywały sondaże, że różnica między PO a PiS jest dwucyfrowa, ba, w jednym z sondaży niemal dwukrotna.
Wiemy więc, że na scenie jest twardo punktujące rywala PiS Jarosława Kaczyńskiego.
– Ale, moim zdaniem, wiele wskazuje na to, że także SLD będzie miał po swojej stronie z kim przegrać w walce o rząd lewicowych dusz. Oto dwa elementy, które zmodyfikują życie polityczne, zwłaszcza że po wyborach ta wezbrana polityczna rzeka nie wróci w naturalne, spokojne koryto. Czasy idą niespokojne, niebezpieczne i zjawiska, które wydobyła na wierzch kampania wyborcza, będą obecne także po wyborach. Polskie życie polityczne będzie mniej stabilne niż do niedawna.

Stabilizator

Wzrośnie więc także rola prezydenta jako czynnika stabilnego i stabilizującego. Takie są prawa polityki.
– Poczekajmy na wynik wyborów. Jeśli skład parlamentarny okaże się mało stabilny, będzie rosła polityczna rola prezydenta jako tego, który stabilizuje państwo, amortyzuje różnego rodzaju sytuacje, ma możliwości czynnego wpływania na nie i korygowania ich, chociażby poprzez prawo weta. Ale tak jak znam Bronisława Komorowskiego, prezydent życzy Polsce stabilności. A zapewnić ją może stabilny układ parlamentarny. Prezydent będzie lojalnie i rzeczowo współpracował z rządem, niezależnie od tego, jaki to będzie rząd, jakie partie go utworzą i kto będzie jego premierem.
Już wiadomo, jakie będą pierwsze działania prezydenta po wyborach?
– Można je dość precyzyjnie przewidzieć, posługując się zapisami konstytucji. Do prezydenta po wyborach w świetle konstytucji należą dwie rzeczy: zwołanie pierwszego posiedzenia Sejmu – prezydent ma na to 30 dni od czasu wyborów – i wskazanie oraz nominacja premiera.
Jakimi kryteriami będzie się kierował, wskazując premiera?
– Prezydent wpierw zaprosi na konsultacje liderów ugrupowań parlamentarnych. Po to, żeby skonsultować z nimi termin pierwszego posiedzenia Sejmu. A jest ono o tyle ważne, że zgodnie z konstytucją na pierwszym posiedzeniu Sejmu premier podaje się do dymisji. Konsultacje będą służyć również temu, żeby prezydent się zorientował, kto ma szanse utworzyć w Polsce rząd. Prezydent chciałby, żeby jego nominacja oznaczała powołanie trwałego, skutecznego rządu, najlepiej na cztery lata. A to oznacza, że musi to być rząd mający stabilną większość w parlamencie. W związku z czym prezydent będzie chciał się zorientować podczas konsultacji, który polityk może liczyć na większość w parlamencie.
Nie będzie automatycznej decyzji, że prezydent nominuje lidera tej partii, która zdobędzie najwięcej głosów?
– Niezależnie od tego, kto zajmie pierwsze miejsce, prezydent przeprowadzi konsultacje. I przy podejmowaniu decyzji, kogo nominuje, czynnikiem dla niego rozstrzygającym będzie nie tyle najlepszy wynik w wyborach, ile zdolność do uzyskania w parlamencie większości i wotum zaufania. Oczywiście, jeśli jakieś ugrupowanie wygra bezwzględną większością głosów, te dywagacje będą bezprzedmiotowe. Prezydent tutaj nie czyni żadnych ograniczeń partyjnych ani personalnych, szanuje konstytucję i wolę wyborców.

Premier z większością

To może być dla prezydenta łatwa decyzja, jeśli odwzorowany zostanie obecny układ i Platforma będzie miała większość razem z PSL. A jeżeli nie? Może być tak, że potrzebne będzie doproszenie trzeciego lub czwartego koalicjanta, możliwe okażą się różne warianty. Czy prezydent będzie próbował sugerować, jak to wszystko powinno działać?
– Oczywiście, w zależności od zakleszczenia się sytuacji politycznej aktywność prezydenta może być mniej lub bardziej formalna. Ale z jego wcześniejszych deklaracji wynika, że nie zamierza zastępować jakiegokolwiek polityka w poszukiwaniu większości dla rządu. Konsultacje będą służyły temu, żeby prezydent się zorientował, kto z kim gotów jest rozmawiać o koalicji i jakie są szanse na jej zawarcie. Bo przecież nie wyjdzie z nich gotowy rząd, z dopiętymi od początku do końca resortami. Takie sprawy są poza prezydentem. Zasada jest więc dosyć prosta – kandydat na premiera musi mieć zdolność do stworzenia koalicji, która będzie miała większość w parlamencie. Prezydent będzie się starał uniknąć takiej sytuacji, że premier, którego nominuje, pójdzie do parlamentu i nie uzyska wotum zaufania.
Prezydent nie jest tylko notariuszem. W związku z tym może przedstawiać politykom i opinii publicznej, która koalicja jest mu bliższa, jakie kierunki działania są mu bliższe. Może więc mówić, jakie koalicje będzie wspierał, a wobec których zachowa sceptycyzm.
– Elementem konsultacji będą też kwestie merytoryczne, dotyczące strategicznych rozstrzygnięć polskiej polityki. To po pierwsze. A po drugie, jeżeli pan sygnalizuje, że jest możliwa interpretacja prezydentury jako notariusza, to odpowiadam, że nie jest możliwa. Że prezydent nie będzie notariuszem. A właśnie w tej roli niektórzy próbują go obsadzić, argumentując, że nie powinien się interesować niczym innym, tylko powierzyć misję tworzenia rządu temu z liderów, którego partia zdobyła najwięcej głosów. Taka interpretacja nie ma zakorzenienia w konstytucji ani w polskiej tradycji. Bo jeśli dobrze liczę, to na 13 polskich premierów trzech było liderami ugrupowań zwycięskich, dziewięciu nie.
Widzi pan niebezpieczeństwa takiego działania?
– Łatwo można sobie wyobrazić, co mogłoby się dziać, gdyby prezydent chciał być takim zwykłym notariuszem. I gdyby powołał premiera, w ogóle nie interesując się, jak wyglądają jego szanse na większość w parlamencie. W ten sposób moglibyśmy wepchnąć Polskę w turbulencje. Bo krajem rządziłby człowiek, który tak naprawdę nie miałby do tego mandatu. A rządziłby nie tylko do momentu, kiedy przyszedłby do Sejmu – a ma na to dwa tygodnie – po wotum zaufania, ale aż do chwili powołania następnego rządu. Więc rządziłby jeszcze dłużej, przez kilka tygodni. Polski nie stać na takich niby-premierów. Np. kilkutygodniowy premier i jego ministrowie dokonaliby kilkuset zmian na stanowiskach. Wywołałoby to ogromne zamieszanie, nie mówiąc już o tym, że trzeba by było odwracać te decyzje, płacić ludziom odprawy… Koszt operacji – polityczny i finansowy – byłby ogromny.

Tu jest wilk

A wierzy pan w spokojne PiS? W to, że przekształci się w partię zgodnie współpracującą, nieagresywną.
– Trudno mi to sobie wyobrazić. Bo staram się nie być naiwny w obserwacji polskiego życia politycznego. Nawet dziecko, gdy raz się sparzy, drugi raz gorącej szklanki nie bierze do ręki. My już widzieliśmy Jarosława Kaczyńskiego łagodnego w kampanii i prawdziwego dzień po kampanii. Dlaczego mam oczekiwać, że to się zmieni? Zwłaszcza że nie wziąłem tej szklanki do ręki za pierwszym razem. I nie ukrywałem swojej opinii, także rok temu, że w przemianę prezesa Kaczyńskiego nie wierzę. Nawet wtedy pozwoliłem sobie na przestrogę, żeby wyborcy nie upodobnili się do Czerwonego Kapturka, który w przebranej babci nie rozpoznał wilka.
Prezydent jest liderem wskaźników zaufania. Czy zaryzykuje pogorszenie tych wskaźników, jeśli będzie musiał twardo wejść do gry?
– Odpowiem panu słowami noblistki: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Życie nieraz Bronisława Komorowskiego sprawdziło i w żadnej z tych sytuacji nie był to człowiek doraźnej koniunktury. Prezydent nie uchyli się od rozwiązań trudnych.
A jak po kampanii, po wyborach zmieniła się jego pozycja wobec PO?
– Przecież prezydent Komorowski nie ukrywa, skąd wyszedł, gdzie zostawił połowę serca. Moim zdaniem, w relacjach z PO nic się nie zmieni.
Nie zmieni się również relacja prezydent Komorowski-premier Tusk?
– Życzyłbym Polsce, żeby osobiste relacje premiera z prezydentem zawsze wyglądały tak jak między prezydentem Komorowskim a premierem Tuskiem.


Prof. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta RP

Wydanie: 2011, 41/2011

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy