Polskie patrioty

Polskie patrioty

Po co nam niemieckie patrioty, jak mamy nadmiar własnych? Nadmiar taki, że aż sprawiający kłopot. Ale po kolei. Że mamy marną ochronę przeciwlotniczą, wiadomo nie od dziś. Wie to każdy, kto śledził informacje medialne, publiczne wypowiedzi wojskowych, a także polityków o stanie naszego bezpieczeństwa. Fakt, że przy ukraińskiej granicy spadła przypadkowa ukraińska rakieta, zabijając dwóch ludzi, dodatkowo zwrócił uwagę na ten temat. Podniosły się nawet głosy skrajne, domagające się od państwa bezwzględnego strzeżenia naszego nieba i naszego terytorium. Oczywiście nie jest to możliwe. Systemy antyrakietowe z zasady ochraniają jedynie wybrane fragmenty terytorium, ważne dla państwa, dla jego obronności i przetrwania. Największe miasta, infrastrukturę wojskową i energetyczną, miejsca koncentracji wojsk, wyjątkowe dobra kultury. Liczba i wielkość tych chronionych fragmentów zależą od zasobności państwa, od siły jego obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Trudno zagwarantować bezpieczeństwo każdemu traktorowi na terenach przygranicznych, choć wszyscy byśmy chcieli, by to było możliwe.

Przy okazji tej dyskusji wielokrotnie powtarzano, że brakuje nam nowoczesnych systemów obrony antyrakietowej, że pod tym względem nasze siły zbrojne są niestety zacofane. W takiej sytuacji Niemcy wychodzą z propozycją dostarczenia Polsce za darmo zestawów antyrakiet Patriot. Pierwsza reakcja premiera i ministra obrony była entuzjastyczna. Oni dobrze wiedzieli, jak dziurawa jest ochrona polskiego nieba i jakie znaczenie dla jej poprawy miałyby oferowane zestawy. Ale ich entuzjazm, choć spontaniczny i uzasadniony, obciążony był poważną wadą. Obydwaj politycy, bądź co bądź premier i minister obrony, zapomnieli, że na ten entuzjazm potrzebna jest zgoda Jarosława Kaczyńskiego. Swoją drogą, czy premier jeszcze myślał, że jest prawdziwym premierem i może sam, bez konsultacji z Nowogrodzką, ucieszyć się z prezentu, który kosztuje miliony (o ile nie miliardy) i jest nam bardzo potrzebny? No to kolejny raz dowiedział się, że jest jedynie marionetką i nawet cieszyć się może tylko wtedy, gdy prezes mu pozwoli albo – jeszcze lepiej – nakaże. Przy okazji dowiedział się o tym po raz kolejny cały świat.

A prezes się nie ucieszył, bo wprawdzie niemiecki prezent Polsce bardzo by się przydał, ale jemu, prezesowi, nie pasuje do koncepcji antyniemieckiej kampanii, którą w miarę zbliżania się wyborów do Sejmu będzie nasilał. Kampania ta ma, jak się zdaje, bazować na resentymentach z czasów Gomułki, który straszył społeczeństwo zachodnioniemieckimi rewizjonistami, czyhającymi na dogodny moment, by pozbawić Polskę co najmniej Ziem Zachodnich i Północnych, a może jeszcze czegoś więcej. Do świadomości i podświadomości tych, którzy w dzieciństwie straszeni byli Adenauerem w krzyżackim płaszczu, Hupką i Czają na czele swoich ziomkostw, odwołuje się teraz Kaczyński. Znów straszy Unią, w której czają się źli Niemcy, chcący pozbawić nas suwerenności, a przynajmniej oderwać nam jakieś landy. Przy każdej okazji pokazuje się więc złych Niemców, którzy nie chcą nam wypłacić wyliczonych przez posła Mularczyka bilionów dolarów odszkodowań. Niemców, którzy wspierają jawnie Tuska, a po cichu Putina… Niemców, przed którymi Polskę i jej suwerenność ocalić mogą tylko PiS i jego prezes. A tu ci perfidni Niemcy chcą Polsce dać za darmo zestawy patriotów!

Tę perfidię przejrzała europosłanka Beata Mazurek i napisała na Twitterze, że Niemcy chcą nam zrobić taki prezent, udając, że są dobrzy. A przecież nie są dobrzy. Próbują tylko uśpić naszą czujność. Nie chcąc przyjmować prezentu, Kaczyński wymyślił, że Niemcy powinni te patrioty dać Ukrainie. Bardzo to szlachetnie wygląda, ale pomysł jest nie do zrealizowania, bo Ukraina do NATO nie należy, a patrioty są zintegrowane z całym systemem obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Sojuszu. Marionetki w randze premiera i ministra obrony natychmiast unieważniły swój nieuzgodniony z prezesem entuzjazm, a zaczęły wychwalać genialny w swej prostocie i szlachetności pomysł prezesa. Resztki uczciwości i zdrowego rozsądku kazały jednak premierowi powiedzieć, że skoro patriotów nie można dać Ukrainie, to trudno, przyjmiemy ten niechciany i w zasadzie mało użyteczny dar.

Ale i tu okazało się, że poszedł za daleko. Prezes obwieścił bowiem, że te patrioty w ogóle nie są nam do niczego potrzebne, najwyżej można je potraktować jako dekorację (choć on ze swoim łupieżowym poczuciem estetyki nawet tak ich nie traktuje). Bo prezes nie wierzy, żeby Niemcy, de facto zwolennicy Putina, ze swoich patriotów mogli razić rosyjskie cele nadlatujące nad Polskę. Krótko mówiąc, prezes nie wierzy w NATO, nie wierzy w art. 5 traktatu. Trudno dociec, na czym opiera teraz politykę bezpieczeństwa. Na klaszczących mu na prowincjonalnych spędach patriotach – miłośnikach PiS, którzy – sądząc po wieku – w dzieciństwie i młodości nasłuchali się o rewizjonistach zachodnioniemieckich i teraz pod wpływem słów prezesa przeżywają niegdysiejsze ożywienie? A może jeszcze na „patriotach” – kibolach, ich bejsbolach i maczetach? Nie jestem jednak pewien, czy „patriota” z bejsbolem i maczetą potrafi w razie czego strącić ruską rakietę. Chyba te niemieckie patrioty byłyby skuteczniejsze. Ale nie chcemy ich! „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”, pisała dumnie patriotyczna Maria Konopnicka, utajona patronka ideologii LGBT zresztą. Nie będzie, w razie czego sami sobie naplujemy.

Wydanie: 2022, 50/2022

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy