Polskie sądy niewiarygodne

Polskie sądy niewiarygodne

Coraz więcej państw wstrzymuje ekstradycje przestępców do naszego kraju

Długie blond włosy, wyraźny makijaż, równa opalenizna, szeroki uśmiech, zielone oczy – Magdalena Kralka przypomina raczej internetową influencerkę niż szefową zorganizowanej grupy przestępczej, ściganą międzynarodowym listem gończym. Pochodząca z Krakowa 32-latka, dziś częściej funkcjonująca w mediach jako Magdalena K., ma tymczasem na koncie więcej „osiągnięć” w świecie kryminalnym niż niejeden doświadczony gangster. Po śmierci poprzedniego lidera grupy, Adriana Z., „Zielonego”, który zginął w czasie interwencji policji w 2017 r., oraz aresztowaniu jego brata i jednocześnie męża kobiety, przejęła zarządzanie gangiem złożonym głównie z pseudokibiców Cracovii. Ich podstawowym źródłem dochodu był przemyt narkotyków i broni, przede wszystkim z Holandii i Hiszpanii. Małopolska policja szacuje, że ludzie Kralki sprowadzili do Polski substancje odurzające o wartości co najmniej 4,5 mln euro. Specjalizowali się w suszu marihuanowym i kokainie, ale szybko znajdowali też nabywców na broń półautomatyczną.

Za Kralką wydano w lutym 2019 r. tzw. czerwoną notę Interpolu, najwyższy możliwy alert poszukiwawczy, i europejski nakaz aresztowania. Polska policja nie zdążyła gangsterki złapać, bo kobieta uciekła z kraju i w marcu tego roku znalazła się na Słowacji. I natychmiast rozpoczęła procedurę ubiegania się tam o azyl. Twierdziła, że pościg za nią ma charakter polityczny, a polski wymiar sprawiedliwości po upolityczniających reformach Zbigniewa Ziobry nie jest już niezależny. We wniosku powoływała się na łamanie przez Polskę zasad praworządności obowiązujących w Unii Europejskiej, ręczne sterowanie śledztwami prokuratorskimi i zmiany personalne w Sądzie Najwyższym. Wszystkie te zdarzenia miały zdaniem adwokatów Kralki dowodzić, że jeśli poszukiwana wróci do kraju, nie ma szans na sprawiedliwy proces.

Dość kuriozalna historia „Miss Kiboli”, jak ochrzciła ją prasa sportowa, miała mimo to przewidywalne zakończenie. Słowacki Sąd Najwyższy odrzucił jej wniosek o azyl polityczny, a Sąd Okręgowy w Bańskiej Bystrzycy wykonał europejski nakaz aresztowania. 32-latka została wydana polskim organom ścigania na początku października. Grozi jej do 15 lat pozbawienia wolności.

Sprawa Kralki jest jednak raczej wyjątkiem niż regułą. Kobietę udało się przejąć polskim władzom bez większych komplikacji, również dzięki nieugiętej postawie słowackich sądów. Znacznie częściej zdarza się, że polscy przestępcy na odsiadkę do kraju długo nie wracają. I to wcale nie dlatego, że trudno ich złapać czy nagle wykształcili elokwencję pozwalającą im omamić zagranicznych sędziów. Wręcz przeciwnie, ci ostatni mogą być nawet przekonani o winie naszych rodaków, ale do Polski odsyłać ich od razu nie chcą. Z tych samych powodów, o których we wniosku azylowym pisała Kralka. Polski wymiar sprawiedliwości w opinii coraz większej liczby krajów nie jest niezawisły, nie można więc zakładać, że jego urzędnicy są bezstronni, a rozstrzygnięcia zgodne z jakimikolwiek normami prawnymi.

Z tego powodu w 2018 r. wstrzymano ekstradycję do Polski 41-letniego wówczas Artura C. Jego kryminalna kartoteka była łudząco podobna do tej, której dorobiła się „Miss Kiboli”. Wieloletnia działalność w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się przemytem i handlem narkotykami. Regularne awanse w przestępczej hierarchii, aż do jej szczytu. Wreszcie wpadka, europejski nakaz aresztowania i ucieczka przez całą Europę. Artur C. odnalazł się w Irlandii, skąd na mocy wspomnianego dokumentu miał trafić do Polski. Tak się jednak nie stało, bo orzekająca w jego sprawie sędzia Aileen Donnelly z irlandzkiego Sądu Najwyższego stwierdziła, że ojczyzna przestępcy nie gwarantuje mu sprawiedliwości. Powołując się na upolitycznienie sądów przez rząd Zjednoczonej Prawicy, Donnelly wstrzymała ekstradycję. W uzasadnieniu decyzji napisała, że „Polska zdaje się nie szanować ani nie przestrzegać wspólnych zasad i wartości obowiązujących w Europie”. Ponieważ sama nie miała narzędzi, by określić, czy Artur C. ma szansę na uczciwy proces, przekazała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Rzecznik tej instytucji odbił jednak piłeczkę z powrotem do Dublina. Evgeni Tanchev stwierdził, że irlandzki sąd ma prawo zablokować ekstradycję definitywnie, ale najpierw musi jednoznacznie orzec, że na sprawiedliwy proces w kraju oskarżony nie ma szans. Sędzia Donnelly informacji zasięgnęła najpierw u źródła, kilkakrotnie wysyłając zapytania do Sądu Okręgowego w Warszawie. Wreszcie uznała, że zero-jedynkowej deklaracji podjąć nie jest w stanie, i Artura C. do Polski mimo wszystko odesłała, ku ogromnej radości polityków PiS. Przeciwko zablokowaniu ekstradycji głośno wypowiadał się m.in. wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł, którego zdaniem sąd w Dublinie wstrzymywał wykonanie wyroku na jednym z liderów europejskiej mafii narkotykowej, a zarzuty związane z rzekomym łamaniem praworządności nie tylko były bezpodstawne, ale przede wszystkim szkodziły wymierzeniu sprawiedliwości w tej sprawie.

Prawnicza przepychanka między Warszawą, Dublinem i Luksemburgiem trwała w przypadku Artura C. dobrych kilka miesięcy. Jak się później okazało, była też zwiastunem znacznie większych napięć pomiędzy polskim a irlandzkim wymiarem sprawiedliwości. Z powodu bliźniaczych argumentów i na podstawie tej samej procedury Irlandia wstrzymała ekstradycję 21 innych Polaków. Papiery poszły w ruch – konsultacje z TSUE ani pytania zadawane polskim sądom wciąż nie wyjaśniały wątpliwości śledczych i sędziów z Zielonej Wyspy. W dodatku lista krajów, które przestały ufać instytucjom kierowanym przez Zbigniewa Zbiorę, zaczęła bardzo szybko się wydłużać.

W październiku 2018 r., kilka miesięcy po pierwszej decyzji sędzi Donnelly, ekstradycję do Polski wstrzymał sąd w Madrycie. Hiszpanie posłużyli się tym samym uzasadnieniem – łamaniem przez Warszawę traktatów europejskich i obsadzaniem sądów nominatami politycznymi. Podobne stanowisko przyjęły sądy holenderskie, które, również opierając się na sprawie Artura C., wstrzymały ekstradycję trojga podejrzanych w październiku 2018 r. i kolejnych 11 w styczniu 2019 r. Wątpliwości Holendrów co do polskiej praworządności nie ograniczały się jednak do decyzji pojedynczych sędziów. Przeciwnie, przyjęły wręcz charakter systemowy. Stanowisko w tym konflikcie zajął nawet tamtejszy minister ds. ochrony prawnej Sander Dekker, który już wtedy apelował publicznie do Unii Europejskiej, by kwestię wypłaty środków unijnych uzależnić od przestrzegania przez dany kraj reguł praworządności. On i inni holenderscy politycy przypominali zasady, na których opiera się mechanizm ekstradycji w krajach europejskich – jego filarem jest wzajemne zaufanie sądów w poszczególnych państwach. Tak jak w przypadku sędzi Donnelly przedstawiciele innych instytucji sądowniczych nie mają narzędzi do osobistego zweryfikowania, jak obiektywne są sądy tam, gdzie oskarżony ma odbyć karę. Dlatego posiłkują się radami TSUE, a przede wszystkim opiniami pochodzącymi bezpośrednio z krajów, którymi się interesują. I muszą wierzyć, że opinie te pisane są z najwyższą starannością oraz zachowaniem bezstronności. Innej drogi nie ma.

W momencie gdy to zaufanie znika, ekstradycja przestaje mieć sens. Jej zupełne zablokowanie umożliwia krajom członkowskim wyrok TSUE z lipca 2018 r., mówiący o wspomnianej praworządności. Należy też podkreślić, że wątpliwości zagranicznych sędziów dotyczą nie tylko konkretnego aktu oskarżenia, ale stanu polskiego wymiaru sprawiedliwości w ogóle. Innymi słowy, wstrzymując odesłanie do kraju szefa gangu narkotykowego czy osoby podejrzanej o morderstwo, sąd w Madrycie, Amsterdamie bądź Dublinie nie zakłada, że upolityczniony będzie sam proces w tej jednej sprawie. Ma wątpliwości co do norm i zasad, które w przypadku każdego uczciwego postępowania muszą zostać zachowane, takich jak domniemanie niewinności, dostęp do ochrony prawnej i zastosowanie proporcjonalnych do sprawy środków zapobiegawczych, ale także odpowiednich kwalifikacji sędziego i motywów, dla których właśnie on prowadzi daną sprawę. W pytaniach od zagranicznych sądów chodzi nie o Artura C. i jemu podobnych, ale o Zbigniewa Ziobrę i skutki jego reform. Jeśli więc to polski minister sprawiedliwości jest w praktyce i stroną, i przedmiotem sporu, kompromis między nim a Europą może się okazać niemożliwy.

Fot. TSUE

Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy