Ponury zmierzch polskiego węgla

Ponury zmierzch polskiego węgla

Czarnego złota mamy na 200 lat. Szkoda, że pod ziemią

16 września br. odwołany został prezes spółki Lubelski Węgiel Bogdanka Artur Wasil. Chwilowo jego obowiązki przejął dotychczasowy zastępca ds. ekonomiczno-finansowych Artur Wasilewski. Nie było to zaskoczeniem, gdyż dwa dni wcześniej minister aktywów państwowych Jacek Sasin ogłosił na Twitterze, że jest po rozmowie z Pawłem Majewskim, prezesem Grupy Enea, która posiada kontrolny pakiet akcji Bogdanki, i na najbliższym posiedzeniu rady nadzorczej zostanie rozpatrzone odwołanie Wasila. Spekulowano, że decyzja ta może mieć związek z sytuacją na rynku węgla. I z tym, że przed Bogdanką ustawiały się długie kolejki po węgiel.

Zdjęcia i rozmowy z ludźmi czekającymi na możliwość zakupu kilku ton opału obiegły media na całym świecie – w tym Fox News i CNN. Sasina miała zaboleć uwaga kierowcy jednej z ciężarówek: „Teraz jest gorzej niż za komuny”. Prawda była inna. W kopalni nastąpiło zaciśnięcie nowej ściany wydobywczej, co oznaczało zniszczenie lub poważne uszkodzenie obudowy wyrobiska oraz natychmiastowy spadek wydobycia. Dlatego w tym roku do elektrowni w Kozienicach i Połańcu oraz elektrociepłowni, które wchodzą w skład Grupy Enea, trafi o 1,441 mln ton węgla mniej.

Gdy weźmiemy pod uwagę, że Bogdanka ma ponad 25% udziału w rynku węgla sprzedawanego energetyce zawodowej, nie powinniśmy się dziwić, że Enea ma poważny problem. W Polsce od maja zaczęło brakować węgla dla odbiorców indywidualnych. A we wrześniu okazało się, że może go zabraknąć dla elektrowni i elektrociepłowni, które dotychczas czuły się bezpiecznie. Dla polityków PiS scenariusz, w którym zimą z powodu braku surowca doszłoby do wyłączeń prądu, to koszmar.

Kasa, misiu, kasa…

Brakujący węgiel się znajdzie. Trzeba będzie go sprowadzić z Australii, Indonezji, Republiki Południowej Afryki lub z innego, równie dalekiego kraju. Oczywiście za wielokrotnie wyższą cenę. Jeśli te koszty nie przełożą się na wysokość rachunków za prąd dla odbiorców indywidualnych, to poważnie uderzą w wyniki finansowe Grupy Enea.

Zaciśnięcie nowej ściany wydobywczej w Bogdance miało przyczyny naturalne, lecz konsekwencje tego zdarzenia, w postaci spadku wydobycia, są zależne od władz spółki. Gdy zaś nie wiadomo o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze.

W 2021 r. zysk netto kopalni Bogdanka wyniósł 276,1 mln zł, a tylko w pierwszej połowie tego roku sięgnął 336 mln zł. Gdyby nic się nie wydarzyło, końcówka roku finansowo byłaby rewelacyjna. Powodem wysokich zysków tej kopalni jest wzrost cen węgla, choć nie taki jak na rynkach międzynarodowych. Bogdanka nie sprzedaje go rodzimym elektrowniom i elektrociepłowniom po 300-350 dol. za tonę, jak ma to miejsce w portach w Rotterdamie czy Antwerpii, lecz znacznie, znacznie taniej, a mimo to zarabia. Zarząd spółki, na czele którego stał prezes Wasil, by utrzymać dobre wyniki, oszczędzał, na czym mógł.

W 2020 r., z powodu pandemii, w trudnym okresie dla górnictwa na całym świecie, Bogdanka zarobiła netto 73 mln zł. Na tle innych polskich kopalni był to wybitny wynik. Cena tony węgla na rynkach europejskich oscylowała wówczas wokół 50-60 dol., a nasze przykopalniane składy dławiły się niesprzedanym surowcem. Sytuacja zmieniła się w roku ubiegłym, gdy wzrosło zapotrzebowanie na energię elektryczną gospodarek wychodzących z pandemicznego spowolnienia. Ceny węgla na światowych rynkach poszły w górę.

W tym roku jest znakomicie, co cieszy naszych górników – szacuje się, że ich wynagrodzenie już wzrosło o ponad 22% – lecz doprowadza do łez odbiorców prądu oraz tych, którzy ogrzewają domy węglem kamiennym i zmuszeni są płacić za kolumbijski ekogroszek ponad 3 tys. zł za tonę.

Nic nie wskazuje, by miało to się zmienić. Mimo ogromnego zapotrzebowania na węgiel jego wydobycie w Polsce znacząco nie wzrosło. Głównie z powodu oszczędności i niedoinwestowania.

W przeszłości w kopalniach przygotowywano ściany rezerwowe, na których zaczynano wydobycie, gdy przychodziło zamknąć te już wyeksploatowane lub gdy zdarzyło się jakieś nieszczęście. Wymagało to wysokich nakładów finansowych, inwestycji w sprzęt, w obudowy chodników i w ludzi. Od kilku lat w polskich kopalniach tak się nie pracuje. Dlatego Bogdanka nie była dobrze przygotowana na to, co stało się z jej nową ścianą wydobywczą. I trzeba było zapomnieć o zapowiadanym w marcu br. przez prezesa Wasila wydobyciu 9,5 mln ton.

Ciekaw też jestem, co z dostawami węgla z Bogdanki do Ukrainy. W tym roku planowano sprzedaż naszemu wschodniemu sąsiadowi 0,5 mln ton węgla. Inne polskie kopalnie są w podobnej sytuacji i nawet jeśli bardzo by chciały, nie mogą znacząco zwiększyć wydobycia.

Musimy pamiętać, że od 1990 r. wydobycie węgla kamiennego w Polsce systematycznie spada. Wtedy fedrowano niemal 200 mln ton, a w ostatnich latach zaledwie 55 mln ton. Spadło również zatrudnienie – w 1990 r. w górnictwie było zatrudnionych 370 tys. osób, a dziś w kopalniach pracuje niewiele ponad 70 tys.

Nie jest też dobrze z bezpieczeństwem pracy. Od stycznia do 22 września br. w kopalniach węgla kamiennego doszło do 1167 wypadków, w których śmierć poniosło 22 górników. Dla porównania – w roku ubiegłym w 1773 wypadkach zginęło dziewięciu górników, czyli tylu, ilu w 2020 r.

Wiosną br., po wprowadzeniu przez rząd premiera Morawieckiego całkowitego embarga na rosyjski węgiel, należało zrobić wszystko, by zwiększyć krajowe wydobycie. Tak się nie stało i teraz musimy się mierzyć z kryzysem. Ale nawet jeśli w tej chwili zapadłaby na szczeblu rządowym decyzja o zwiększeniu wydobycia i znalazłyby się środki na inwestycje w górnictwo, poprawę sytuacji odczulibyśmy dopiero za jakiś czas. Dlatego, jeżeli ktoś sądzi, że to nadchodząca zima będzie trudna, jest w błędzie. Za rok może być jeszcze gorzej.

Koniunktura na pstrym koniu jeździ

Czy ktoś jeszcze pamięta o tym, że na początku marca br. rząd Mateusza Morawieckiego przyjął w drodze uchwały dokument o transformacji polskiego sektora elektroenergetycznego, zakładający utworzenie Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE)? W jej skład miałyby wejść „aktywa węglowe” wydzielone z kontrolowanych przez państwo spółek.

W przeszłości PGE, Enea i Tauron miały się skupić na zarządzaniu firmami ciepłowniczymi i kogeneracyjnymi (kogeneracja to proces technologiczny jednoczesnego wytwarzania energii elektrycznej i ciepła użytkowego), stopniowo przechodząc na gaz, a następnie na takie paliwa jak biometan czy wodór.

Przejęte przez NABE elektrownie węglowe miały być stopniowo wygaszane zgodnie z przyjętymi przez nasz kraj zobowiązaniami międzynarodowymi. Kopalnie w połowie stulecia przeszłyby do historii, tak jak miało to miejsce w Niemczech, we Francji i w Wielkiej Brytanii. Wojna w Ukrainie sprawiła, że te plany zostały chwilowo zdjęte z agendy.

Jakkolwiek byśmy to oceniali, Polska dzięki zasobom węgla i tradycyjnej energetyce może się czuć względnie bezpiecznie. W Wielkiej Brytanii ceny energii dla gospodarstw domowych wzrosły o 80%, a nad Wisłą jedynie o 24%.

Nie da się tego powiedzieć o szkołach, domach pomocy społecznej, instytucjach samorządowych, małych i średnich przedsiębiorstwach czy zakładach przemysłowych. Tam wzrost cen liczony jest w setkach procent. A rząd dopiero teraz zabrał się do szukania rozwiązań.

Sytuacja byłaby znacznie lepsza, gdyby polskie kopalnie były doinwestowane i szybko mogły zwiększyć wydobycie. Ale od lat górnictwo, jako mało perspektywiczna gałąź gospodarki, nie może liczyć na wsparcie banków. Potwierdza to opublikowany w maju br. przez Fundację Rozwój TAK – Odkrywki NIE raport „Banki finansują sektor paliw kopalnych”. Autorzy podkreślają, że banki aktywnie za to wspierają państwowe spółki, takie jak Energa czy Polska Grupa Górnicza, które są właścicielami kopalń, w pozyskiwaniu funduszy, poprzez obsługę emisji obligacji. Co w ocenie ekologów nie jest zgodne z międzynarodowymi zobowiązaniami naszego kraju. Tak więc bezpośredniego wsparcia dla kopalń nie ma, jest wsparcie pośrednie.

W połowie czerwca wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin oświadczył, że Polska będzie musiała „w najbliższym czasie zwiększyć wydobycie węgla i inwestować w górnictwo”. I zapewniał: „Spółki węglowe – przede wszystkim Polska Grupa Górnicza, ale również Bogdanka – pracują bardzo intensywnie nad inwestycjami, tak aby można było w szybkim czasie, w ciągu kilku miesięcy, wyraźnie zwiększyć wydobycie węgla”. Nic nie wskazuje na to, by zapowiedź Sasina miała się ziścić.

Zapłacimy wszyscy

Czy możemy oczekiwać, że rząd Morawieckiego w końcu podejmie decyzję, że inwestujemy w górnictwo i energetykę opartą na węglu, odchodząc tym samym od przyjętych przez kraje UE planów osiągnięcia do połowy XXI w. neutralności klimatycznej? Czy będziemy raczej trzymać się ustaleń sprzed pandemii i wojny w Ukrainie, konsekwentnie realizując program rozwoju energetyki opartej na atomie, gazie ziemnym i odnawialnych źródłach energii? Ten drugi wariant oznacza rezygnację z energetyki węglowej oraz wygaszanie kopalń – i węgla kamiennego, i brunatnego.

W tym roku doszło do dziwnej sytuacji. W lutym Polska Grupa Górnicza otrzymała dotację w wysokości 400 mln zł. Środki te miały zostać przeznaczone na redukcję zdolności wydobywczych w kopalniach. A poszły na wypłatę wynagrodzeń dla górników.

Latem, gdy braki spowodowane wprowadzeniem przez Polskę embarga na węgiel z Rosji stały się aż nazbyt widoczne, wicepremier Sasin przyznał, że z powodu realizacji wcześniejszych rządowych planów wygaszania górnictwa inwestycje w tej dziedzinie były bardzo ograniczone, lecz teraz należy owe plany zrewidować. Nic mi nie wiadomo, na czym ta „rewizja” miałaby polegać. Wiem natomiast, że uruchomienie nowej ściany wydobywczej w kopalni kosztuje ok. 200 mln zł. A na efekty w postaci znaczącego wzrostu wydobycia trzeba czekać dwa, trzy lata.

Jedno jest pewne: Polska w kolejnych latach zmuszona będzie importować coraz więcej węgla ze wszystkich – z wyjątkiem Rosji – kierunków. To on jest podstawą naszej energetyki. Bez niego czekają nas poważne problemy gospodarcze i społeczne. Europa powoli zaczyna rozumieć, że czas tanich surowców energetycznych się skończył. Oznacza to nie tylko wyższe wydatki gospodarstw domowych, lecz przede wszystkim osłabienie konkurencyjności całych gałęzi przemysłu europejskiego.

Polska ze swoimi bogatymi złożami węgla powinna sobie radzić z kryzysem energetycznym wywołanym wojną w Ukrainie lepiej niż inne państwa. Także w przyszłości powinno to być naszym atutem. Na razie obserwujemy puste składy węgla, zapisy na zakupy opału jak w czasach głębokiej PRL i próby sprzedaży po okazyjnych cenach pomalowanego czarną farbą gruzu, który ma udawać węgiel, czemu towarzyszą zapewnienia rządzących, że wszystko jest pod kontrolą. Nikt nie wspomina, że w 2023 r. nasz kraj będzie musiał sprowadzić jeszcze więcej węgla z antypodów, by zatkać dziurę powstałą po wprowadzeniu embarga na surowiec z Rosji.

Jeśli wojna w Ukrainie potrwa dłużej, jaka będzie cena tony czarnego złota? Nikt nie jest w stanie przewidzieć. Tak czy inaczej, będziemy płacili. Oby jak najmniej.

Fot. Jakub Orzechowski/Agencja Wyborcza

Wydanie: 2022, 40/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy