POPiS bis

POPiS bis

PiS nie dowiezie obecnego poparcia do wyborów. Prawica jeszcze długo będzie rządzić Polską, ale w wersji odnowionej

Prof. Henryk Domański – kierownik Zespołu Badań Struktury Społecznej oraz Zespołu Studiów nad Metodami i Technikami Badań Socjologicznych w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

Panie profesorze, w kwietniu ub.r. narobił pan sporego zamieszania wypowiedzią, że prawica może rządzić Polską 30 lat. Czy te słowa były efektem naukowej analizy, czy może chwilowej emocji?
– Staram się, żeby to, co mówię, wynikało z obserwacji i analizowania tendencji, jeżeli pozwalają na to dane z badań. Opierając się na wynikach analiz, podtrzymuję tezę, że prawica przez następne lata utrzyma się u władzy.

Rok 2019

Gdy w zeszłym roku mówił pan o panowaniu prawicy, odebrano to jako rządy Prawa i Sprawiedliwości. Słusznie?
– Doprecyzowałbym to stwierdzenie, biorąc pod uwagę dynamikę wydarzeń. Wiele wskazuje, że PiS ponownie odniesie sukces w wyborach parlamentarnych, ale skromniejszy niż w 2015 r. Przewidywałbym, że poparcie to ukształtuje się na poziomie ok. 25-27%. Ten wynik wystarczy do zwycięstwa, ale nie pozwoli na luksus samodzielnego rządzenia. Po odniesieniu tak umiarkowanego sukcesu PiS będzie musiało wejść w koalicję z innymi partiami, co sprawi, że nie będzie w stanie wywiązać się z przedwyborczych obietnic. Koalicjanci nie przyłożą przecież ręki do sukcesu konkurencyjnej partii. Powtórzy się sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia w latach 2005-2007. Przyszła kadencja Sejmu może zatem być skrócona.

I co dalej?
– Wydaje się prawdopodobne, że w trakcie tej niepełnej kadencji pod wpływem wynikających stąd niepowodzeń w PiS dokona się rozłam. Jego siłą motoryczną będzie młodsze pokolenie parlamentarzystów, które doceni potrzebę działań racjonalnych, dostosowanych do realiów życia politycznego i potrzeby modernizacji. Naturalnym sojusznikiem frakcji rozłamowej (sama nie odniesie sukcesu) zdaje się reprezentacja młodego, zdegustowanego pokolenia PO. Doszłoby wtedy do powstania jednej formacji politycznej. Prawica będzie zatem nadal rządzić, ale w wersji odnowionej.

POPiS bis?
– Przecież PiS i PO są do siebie podobne, co potwierdzają m.in. transfery znanych polityków z jednej partii do drugiej oraz brak alternatywy programowej ze strony Platformy. Różnice między partiami – w podejściu do Unii Europejskiej, demokracji, reformy sądownictwa – mają w dużym stopniu charakter koniunkturalny. Rozłam w PO, podobnie jak w PiS, uważam za wielce uzasadniony.

Prawica rządzi Polską od 12 lat. W 2005 r. wydawało się, że odwołujące się do idei IV RP PO i PiS utworzą wspólny rząd, ale po fiasku rozmów drogi obu partii się rozeszły. Znowu się zejdą?
– Zejdą, jeżeli te partie mają aspiracje do modernizowania Polski i traktują zawód polityka odpowiedzialnie.

Rafał Trzaskowski ruszy z Arkadiuszem Mularczykiem na Berlin, a Borys Budka ze Zbigniewem Ziobrą na Sąd Najwyższy?
– Dekompozycja obu partii może być wielokierunkowa. Polska Jest Najważniejsza nie miała nic wspólnego z Solidarną Polską, gdy doszło do pierwszego dużego rozbicia PiS w 2010 r. Obecnym odpowiednikiem tego podziału może być opuszczenie PiS przez pokolenie wspomnianych reformatorów, a z drugiej strony przez zwolenników frazeologii nacjonalistycznej i patriotycznej celebry. Prawdopodobnie bowiem PiS nie dowiezie obecnego poparcia do wyborów w 2019 r. Świadczą o tym nie tylko masowe protesty i tworzone oddolnie ruchy obywatelskie, które nie mają na razie przełożenia na przemeblowanie sceny politycznej. Część elektoratu PiS jest zniechęcona i rozczarowana polityką tej partii. Chociaż utrzymuje ona sondażową przewagę nad ugrupowaniami opozycyjnymi, ponad 50% respondentów ocenia negatywnie jej styl rządzenia i ta krytyczna ocena się zwiększa. Na samodzielną większość w przyszłym Sejmie PiS nie ma zatem dużych szans, chociaż z drugiej strony nie ma żadnej siły politycznej, która byłaby w stanie z nim wygrać. Podsumowując, destrukcyjne poczynania elity przywódczej PiS doprowadzą do wyłonienia się słabego rządu koalicyjnego, który wyczerpie swoje możliwości, podobnie jak miało to miejsce w latach 2005–2007. Nowe rozdanie na prawicy doprowadzi do pojawienia się hegemona silnego słabością liberałów i absencją lewicy.

Słabość prezydenta

Ruchy odśrodkowe w obozie PiS pojawiły się w ostatnich tygodniach za sprawą działań prezydenta – zawetowania dwóch ustaw o sądownictwie i zablokowania awansów na stopnie generalskie. Czy Andrzej Duda zostanie twarzą rozłamowców – bardziej umiarkowanych niż Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz?
– Kluczowym momentem dla oceny PiS w opinii publicznej stał się wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Klęska polskiej dyplomacji w Brukseli uwidoczniła anachroniczne aspekty polityki obozu rządzącego i spotkała się z natychmiastową reakcją społeczeństwa – mieliśmy sondażowy zjazd PiS i poprawienie notowań PO. Jednak nie wierzę, by prezydent Duda mógł stworzyć jakąś nową formację. Po pierwsze, dlatego że wciąż jest postrzegany w PiS jako uczeń, a nie skuteczny polityk. Nie wywalczył sobie prezydentury samodzielnie, ale został wyznaczony na kandydata przez kierownictwo partii. Po drugie, brakuje mu doświadczenia politycznego. Nie był przedtem marszałkiem Sejmu, ministrem ani przywódcą związkowym, a takie funkcje uwiarygadniają. Stworzenie własnej partii nie udało się nawet tak doświadczonym graczom jak Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski.

W sondażach – mimo lipcowych protestów – PiS ma wciąż poparcie dochodzące do 40%. Jaka część wyborców tej partii jest jej wierna, skąd się biorą nowi zwolennicy zastępujący rozczarowanych?
– Z badań opinii publicznej nie wynika, żeby dokonywały się tu jakieś przepływy elektoratu do PiS. Skąd miałby on się rekrutować?

Do PiS mogli się zrazić ci, którzy uwierzyli w uśmiechnięte twarze Andrzeja Dudy i Beaty Szydło z kampanii wyborczej. Z drugiej strony trudno wykluczyć, że PiS zyskało w oczach tych, którym 500+ przywróciło godność.
– Sądzę, że wizerunek PiS jako partii obiecującej przywrócenie prestiżu ludziom o niższym statusie funkcjonuje od samego początku. Już przed ostatnimi wyborami Prawo i Sprawiedliwość obiecywało przywrócenie godności za pomocą zasiłków na dzieci.

Może jednak nie wszyscy zainteresowani uwierzyli partii walczącej o przejęcie władzy.
– Na PiS w 2015 r. głosowały osoby, które reprezentowały kategorie sytuujące się w dolnych partiach hierarchii społecznej i były najbardziej zainteresowane pomocą socjalną i zasiłkami. Wyborcy z wyższym wykształceniem, o wysokich dochodach, o wysokim statusie społecznym, „nowa inteligencja”, popierali Nowoczesną i PO. Z kolei zwolennicy walki z establishmentem byli nadreprezentowani w Kukiz‘15.

Zasiłki na dzieci, wyższa płaca minimalna, obniżony wiek emerytalny są najkorzystniejsze dla elektoratu PiS. Czy to na pewno nie wystarczy do powtórzenia wyniku z 2015 r.?
– PiS rzeczywiście jest jedynym ugrupowaniem po 1989 r., które odpowiedziało na potrzeby ludzi o niższym statusie społecznym. Wyborcy prędzej uwierzą PiS niż innym partiom obiecującym dobrze płatną pracę i tanie mieszkania. Zwłaszcza że opozycja musiałaby do tego dodać coś od siebie, a to, co oferuje, jest powieleniem polityki PiS. Dlatego najbardziej prawdopodobne jest ponowne zwycięstwo PiS, jednak w skromniejszym wymiarze, bo społeczeństwu – co pokazały protesty – zależy też na przestrzeganiu pryncypiów.

Przeorać system

Dawniej podawano klasyczną formułę: liberałowie rządzą, dbając o zmniejszenie deficytu budżetowego i wzrost PKB, po nich przychodzi lewica, która wypracowane przez poprzedników pieniądze rozdziela między biednych. PiS z tego punktu widzenia zachowuje się jak rasowa partia socjaldemokratyczna.
– Z prowadzonych przez nas analiz opartych na danych Europejskiego Sondażu Społecznego wynika, że faktycznie zwolennicy partii socjal-
demokratycznych w dalszym ciągu rekrutują się w większości krajów z klas niższych. W Polsce takiej partii nie ma, jej potencjalni wyborcy popierają zatem socjalno-prawicowe PiS.

Wyparcie lewicy przez PiS nastąpiło w schyłkowym okresie rządu Leszka Millera, gdy posłowie prawicy, w kontrze do wyznającego kult PKB premiera, powtarzali, że ze wzrostu gospodarczego powinni korzystać wszyscy, a nie garstka uprzywilejowanych. Ten przekaz sprawiedliwego podziału pozostał. To nie tylko słowa – pisowski program budowy czynszówek wygląda na dużo bardziej egalitarny niż program mieszkaniowy rządów PO „Rodzina na swoim”.
– Partie konserwatywne w coraz większym stopniu uwzględniają w programach politykę wydatków socjalnych. Strategia ta powoduje m.in. osłabianie związku między preferencjami wyborczymi a pozycją społeczną. To, że w Polsce na PiS głosują osoby lokujące się głównie na dolnych szczeblach drabiny społecznej, jest winą innych partii politycznych, wynikiem braku oferty skierowanej do tej części elektoratu. Pamiętajmy jednak, że w czasie pierwszych rządów PiS ministrem finansów była opowiadająca się za liberalizmem ekonomicznym Zyta Gilowska, która obniżyła podatki dla najbogatszych i zlikwidowała podatek od spadków.

Przed wyborami w 2005 r. PiS obiecywało miliony nowych mieszkań i miejsc pracy. Niewiele z tego wyszło. Teraz jednak partia Kaczyńskiego trzyma się konsekwentnie polityki społecznej. Czy to główny cel PiS?
– Oczywiście, że nie, chodzi przede wszystkim o uzyskanie przyzwolenia społecznego na przebudowę państwa, zmianę ustroju i mentalności obywateli. Nieprzypadkowo PiS przekonywało, że jeśli nie dokona się zmiany w Trybunale Konstytucyjnym, to uzna on wprowadzony przez rząd dodatek na dzieci za niezgodny z konstytucją i skasuje go na niekorzyść ludzi ubogich. PiS nie może zrezygnować z ideologii, z którą idzie od 2001 r. – istotną rolę odgrywają tu osobiste preferencje i diagnozy rzeczywistości dokonywane przez Jarosława Kaczyńskiego. Do zasiłków na dzieci przekonał się niedawno, natomiast o radykalnej reformie sądownictwa mówi od samego początku. Dla prezesa PiS sprawą nadrzędną pozostają zmiany ustrojowe, politykę społeczną traktuje jako skuteczne narzędzie pomagające w transformacji systemu, który jego zdaniem należy przeorać.

Jeśli zmiany ustrojowe zostaną dokonane, 500+ i niższy wiek emerytalny utracą swoje znaczenie.
– Mogłoby tak być, gdyby nie to, że do zaplanowanych przez Jarosława Kaczyńskiego zmian ustrojowych nie dojdzie, ponieważ niektóre spotykają się z autentycznym oporem społecznym w postaci fali protestów. Władza jest tego świadoma i wycofuje się z części decyzji, np. w sprawie aborcji. Społeczeństwo polskie jest coraz bardziej wyedukowane i coraz większa część elektoratu widzi anachronizm, zaściankowość polityki prowadzonej przez obóz rządzący. Prawidłowością jest, że wzrost stopy życiowej uruchamia zapotrzebowanie na wartości związane z wolnością, autonomią, niezależnością i sprawowaniem kontroli nad władzą. Nie da się całkowicie zakazać przerywania ciąży i Jarosław Kaczyński o tym wie.

Przystanek Biedroń

Rządzącej partii pomaga jednak konserwatywny zwrot w nastrojach społecznych, także młodzieży.
– Nie znam wyników badań, które wskazywałyby przesunięcie preferencji światopoglądowych na prawą stronę osi lewica-prawica. Byłoby to niezgodne z logiką globalizacji, jeżeli więc coś takiego ma miejsce, jest to jedynie okresowe wahnięcie. W świetle wspomnianego Europejskiego Sondażu Społecznego Polacy lokują swoje poglądy nieco powyżej środka tej osi, na skali od 0 do 10, a więc tylko trochę na prawo od centrum. Większe poparcie wyborcze dla PiS wywołane jest brakiem alternatywy po lewej stronie spektrum politycznego. PiS postrzegane jest jako jedyna licząca się siła polityczna z jasnym programem i wolą wprowadzania go w życie.

Pomysły społeczne PiS odebrały paliwo partii Razem, której przesłanie brzmi: Polska dla milionów, nie dla milionerów. SLD już od dawna skupia się na obronie demokracji, jego programem są wolnościowe zapisy konstytucji. Czy lewica społeczna jest w Polsce zbędna?
– Nie wytworzyło się zapotrzebowanie na takie partie jak Syriza czy Podemos. Ale gdyby pojawiła się socjaldemokracja z prawdziwego zdarzenia, to te 40%, które lokuje poglądy bliżej lewicy, zagłosowałoby na nią. W 2001 r. na SLD zagłosowało 41% wyborców, w 2015 r. na PiS – 37,7%.

Na spotkanie z Robertem Biedroniem przyszło kilka tysięcy uczestników Przystanku Woodstock. Nie tylko młodzież dobrze go odbiera, o czym świadczą sondaże prezydenckie. To znaczy, że lewica nadal ma jakiś zasób.
– Jeśli chodzi o głosowanie na osobowość, którym w znacznym stopniu jest wyścig do Pałacu Prezydenckiego, to być może tak, natomiast gorzej byłoby z wyborami parlamentarnymi. Za Biedroniem nie stoi żadna siła polityczna.

Pawłowi Kukizowi sprzyjał kalendarz wyborczy – dzięki świetnemu wynikowi w wyborach prezydenckich zorganizował i wprowadził własną ekipę do Sejmu.
– Ugrupowanie Kukiza jest z definicji antypartią: nie bierze subwencji z budżetu państwa, nie ma dyscypliny klubowej, nie musi zatem realizować programu wyborczego. Atrakcyjność nawoływania do walki z elitami i establishmentem – hasła typowego dla partii populistycznych – zapewnia Kukizowi 8-9% poparcia.

Gdzie jest miejsce dla lewicy?
– Tam, gdzie toczy się walka o obronę wolności, o niezależność sądów, trójpodział władzy, pryncypia moralne i zmniejszanie nierówności. Partia lewicowa przyciągnęłaby wyborców, gdyby udało jej się skutecznie połączyć hasła demokratyczne i wolnościowe z instrumentami aktywnej polityki społecznej. Natomiast – wbrew ukształtowanemu stereotypowi – PiS jest zaprzeczeniem nurtu lewicowego. Akcentowanie elementów nacjonalistycznych, wskazywanie konieczności walki z imigrantami i kreowanie sztucznych podziałów społecznych to orientacja antyegalitarystyczna w krańcowej postaci.

Bardzo racjonalna i przewidywalna Barbara Nowacka, mimo udziału w marszach KOD i podkreślania wrażliwości na krzywdę, nie zdołała dotrzeć do wyborców.
– Pani Nowacka nie jest postrzegana jako skuteczny polityk, któremu warto powierzyć głosy, podczas gdy Robert Biedroń ma spore doświadczenie, uzyskane w organizacjach pozarządowych, parlamencie i samorządzie. Jest bardziej przekonujący jako kandydat na lidera nowego ugrupowania lewicy.

W polskiej polityce brakuje kogoś pokroju Janusza Palikota. Polityka, który w ubłoconych butach, z Gombrowiczem pod pachą, wchodzi do bogoojczyźnianego salonu i robi kompletny bałagan, nie zwracając uwagi na stróżów porządku i moralności.
– Skuteczniejszym politykiem okazał się Biedroń. Nie tylko wprowadziłby do krajowej polityki powiew świeżości, ale także utrwalił to, co nie udało się Palikotowi – uwolniłby scenę polityczną od narodowego patosu i powstańczej panterki. Byłaby to dobra przeciwwaga dla symboli religijności, polskości, straszenia sąsiadami i uchodźcami – PiS ich nadużywa, a PO boi się od nich zdystansować.

A co z tą częścią Platformy, która po ewentualnym rozłamie pozostanie wierna szyldowi?
– Realistycznie rysują się dwa warianty. Pierwszy to perspektywa powtórzenia przez PO scenariusza Unii Wolności, zaczynając od 2001 r. – Platforma odegrała już swoją rolę i będzie zanikać. Druga możliwość to pozostawanie na marginesie sceny wyborczej, skazanie na niebyt, a więc sytuacja przypominająca SLD i PSL. Należy to oceniać pod kątem przedstawionej powyżej hipotezy wyłonienia się nowej formacji będącej próbą zmaterializowania się POPiS z 2005 r. Byłoby to rozwiązanie przejściowe, jest bowiem prawidłowością, że w systemie demokratycznym hegemonia dominującej formacji jest stanem przejściowym.

Krzyż, miecz i disco polo… Chyba jest jakaś masa krytyczna, której przekroczenie wymusi zmianę?
– Wszystkie ruchy obywatelskie, od KOD po lipcowe protesty, wynikają z potrzeby aktywności publicznej, której celem jest sprawowanie kontroli nad władzą, a jednocześnie są konsekwencją malejącego zapotrzebowania na tradycyjny model demokracji. Z oddolnego protestu nie wyłoniła się żadna nowa formacja, ale ponieważ w społeczeństwie demokratycznym nie da się rządzić bez partii, system polityczny w Polsce będzie się dostosowywał do oczekiwań społecznych, zmierzając np. w kierunku dychotomii uzupełnionej przez partie satelitarne.

Czeka nas kolejne 30 lat rządów prawicy?
– Powiedzmy, że 10. Nie widać na horyzoncie nikogo, kto mógłby jej zagrozić.

Wydanie: 2017, 33/2017

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy