Porozmawiajmy o wyzysku

Porozmawiajmy o wyzysku

Były takie słowa, których przez ostatnie przeszło 30 lat nie wypadało wypowiadać publicznie. Na przykład wyzysk. Kogoś, kto jednak się odważył, niejako automatycznie zaliczano do dziwaków. Nawet nie do komunistów czy marksistów, ale właśnie do dziwaków (wiem coś o tym). Neoliberalizm tak przemodelował ludziom mózgi – również tym z tytułami naukowymi – że odruchowo uważali wyzysk za urojenie. Wszak rynek kapitalistyczny jest sprawiedliwym i doskonałym mechanizmem wyceny każdej pracy. Jeśli więc ktoś zarabia mało i czuje się pokrzywdzony, to jedynie jego wina. Ma to, na co zasługuje. Może w poprzednim systemie, z definicji niesprawiedliwym, należało walczyć o swoje, ale nie w kapitalistycznym raju. Dlatego spadła aprobata dla strajku jako narzędzia walki z wyzyskiem. Tym bardziej że wciąż umacniający się hiperindywidualizm skłaniał do traktowania wszelkich działań kolektywnych jako z góry podejrzanych. W ten sposób w kąt poszły dobrze uzasadnione i niemal od setek lat obecne podejrzenia, że system kapitalistyczny jest niesprawiedliwy społecznie, wyzysk jest w nim czymś powszechnym, a walka z nim konieczna. Co ciekawe, z faktów tych zdawał sobie sprawę nawet Adam Smith, patron wolnorynkowców i jeden z założycieli tradycji liberalnej w ekonomii i filozofii. Pisał wszak: „Nasi kupcy i fabrykanci narzekają na bardzo złe skutki wysokich płac, które podnoszą ceny i zmniejszają tym samym sprzedaż ich dóbr w kraju i za granicą. Nie wspominają jednak nic o złych skutkach wysokich zysków. Milczą o zgubnych skutkach własnych korzyści, a narzekają jedynie na korzyści, jakie przypadają innym”. W tej kwestii nie miał też żadnych złudzeń inny wielki liberał, John Stuart Mill.

Jeśli zatem ktoś uważał, że rozważania na ten temat tzw. socjalistów utopijnych z pierwszej połowy XIX w. czy później teoretyczne analizy wyzysku autorstwa Karola Marksa to jedynie ideologiczne bzdury, mógł sięgnąć po dzieła klasyków myśli liberalnej. W ten sposób szybko odesłałby między bajki utrzymującą się w Polsce (a także gdzie indziej) narrację o jakoby naturalnej sprawiedliwości stosunków kapitalistycznych, o rzekomej symetrii pozycji tych, którzy zatrudniają, i tych, którzy są zatrudniani. Uświadomiłby sobie rzecz oczywistą dla Smitha i Milla, nie wspominając już o socjalistach, że nie ma tu mowy o żadnej symetrii, jest jedynie przymus. Fakt, że nie prawny, ale tylko ekonomiczny (konieczność przyjęcia jakichś warunków płacy i pracy z powodu określonych warunków życiowych). Uznajmy więc wreszcie, że bez względu na to, jak byśmy ów wyzysk teoretycznie definiowali, jest on faktem empirycznym. Mamy nawet pewien miernik jego skali. To udział płac w dochodzie narodowym.

A teraz zgadnijcie, Drodzy Czytelnicy, które to państwo ze zrzeszonych w OECD, czyli względnie rozwiniętych, pobiło w ciągu ostatnich trzydziestu kilku lat rekord świata w spadku udziału płac w PKB. Tak, tak, to Polska. W związku z tym zasadna moim zdaniem, choć dla wielu oburzająca, jest teza, że Polska była przez te lata krajem Wielkiego Wyzysku. Wcześniej zresztą też, ale grzechy poprzedniego systemu są dobrze znane i opisane. Z grzechami nowego dopiero się mierzymy. Wyzysk ów obecny był w sferze zarówno prywatnego biznesu, jak i państwowego zatrudnienia. I słaba pociecha w tym, że jego wzrost był i jest powszechną cechą neoliberalnego turbokapitalizmu panującego nieomal wszędzie od początku lat 80. XX w. (wyjątkiem są jak zwykle państwa skandynawskie). Że, jak piszą wybitni ekonomiści amerykańscy Erik Brynjolfsson i Andrew McAfee, w Stanach, kraju niestety i w tym względzie wyznaczającym światowe trendy, „zyski przedsiębiorstw – jako udział w PKB – pozostają na poziomie najwyższym od 50 lat. Wynagrodzenia za pracę we wszelkich formach – wliczając w to pensje i rozmaite dodatki – są na poziomie najniższym od 50 lat. Kapitał zgarnia coraz większy kawałek tortu, a ludzie pracy – coraz mniejszy”.

W tej sytuacji najwyższa pora, aby ludzie pracy przypomnieli sobie o narzędziach walki z wyzyskiem: o strajku i organizowaniu się w związki zawodowe. A wszyscy ludzie wrażliwi na niesprawiedliwość ich poparli. I to nie przejmując się różnymi opowieściami snutymi przez przedstawicieli neoliberalnego betonu, że w ten sposób „wzrost płac może przekroczyć wzrost wydajności” itd. Wzrost wydajności przekraczał wzrost płac przez ostatnie dziesięciolecia i nigdzie nie widać tego lepiej niż w Polsce. Wahadło bardzo silnie wychyliło się w jedną stronę, pora, aby powróciło do równowagi.

Wydanie: 13/2022, 2022

Kategorie: Andrzej Szahaj, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy