Posiwiały buntownik

Posiwiały buntownik

W moich filmach pokazuję, że przed młodym człowiekiem świat stoi otworem. Małżeństwo ten świat zamyka Marco Bellocchio, włoski reżyser – Ślub, wesele, małżeństwo – o tym w największym uproszczeniu opowiada pański ostatni film „Il regista di matrimoni” („Reżyser ceremonii ślubnych”). Dlaczego małżeństwo według pana oznacza zawsze akt konformizmu? Nie wierzy pan, że to wolny wybór, ludzie się kochają, pobierają… – I żyją długo i szczęśliwie? To jest z innej bajki. Ja nie występuję przeciwko małżeństwu, byłoby to zresztą śmieszne, ale na poziomie symbolicznym małżeństwo oznacza powtarzanie się i pogodzenie się. Człowiek, który zakłada rodzinę, instaluje się w społeczeństwie – prokreuje, pracuje, pomnaża – w pewnym sensie świadomie rezygnuje z buntu przeciwko temu społeczeństwu. Ten archetyp funkcjonuje w świadomości – mówimy: jest młody, świat stoi przed nim otworem. Małżeństwo ten świat zamyka, zamyka szansę wyjścia, opuszczenia kraju, szukania nowych dróg. Małżeństwo „prostuje” człowieka, jest to rodzaj pojednania się ze społeczeństwem. – Takie jest życie, to odwieczne prawa natury, rodzimy się, umieramy… – Na tym polega właśnie dylemat. Religijno-fatalistyczna koncepcja życia: wiosna, czyli młodość, wielkie nadzieje, potem wiek rozumu i rozsądku, w końcu smutny schyłek. To prawdziwa tragedia. Osobiście wierzę, że wewnętrzną witalność, która jest czymś najcenniejszym, można zachować przez całe życie. Nawet jeśli nie jest się już młodym. Obiektywnie rzecz biorąc, nie ulega wątpliwości, że mając 20 lat, mamy więcej energii, żeby bronić własnej tożsamości, wewnętrznej niezależności, jesteśmy bardziej wyczuleni na wszelkiego rodzaju konformizm. Wierzę jednak, że powinniśmy bronić tych wartości zawsze, siwe włosy nie zwalniają nas z tego obowiązku. Na ścieżce z Almodóvarem – Wygląda na to, że pańskim ideałem jest wieczny buntownik, samotny, poszukujący. Broń Boże żadnej rodziny, bo przecież to siedlisko zła. W wielu filmach tak pan przedstawił rodzinę. – Nigdy nie demonizowałem rodziny, ale jest to w moim odczuciu teren, gdzie rodzą się patologie, nie dlatego, że rodzina sama w sobie jest patogenna, ale dlatego, że w jej obrębie kondensują się pewne zjawiska polegające na współzależności, tworzą się związki oparte na identyfikacji, na imitacji, gdzie często pojawia się sadomasochizm w swojej najbardziej destruktywnej formie. Jeśli mówię o tym, to dlatego, że widziałem zbyt wielu młodych ludzi kompletnie zwichniętych, zniszczonych poprzez patologiczne, niezdrowe związki z rodzicami, zwłaszcza z matkami. Z włoskimi matkami. Są to związki zależności czy wręcz uzależnienia. Oczywiście, nie potrafiłbym zaproponować alternatywy, jedyne, co mogę zrobić, to pokazać, że w obrębie rodziny brakuje wolności; nie mówię tu o wolności zewnętrznej, dotyczącej obyczajowości, seksualności – w tej sferze poszliśmy może nawet za daleko – mam na myśli wolność wewnętrzną. To nie jest tak, że młody człowiek popada w depresję czy świruje, bo mu się zabrania pójść na dyskotekę. To jest bardzo skomplikowany problem. Jeśli młodzi ludzie we Włoszech uciekają przed samodzielnością, przed uniezależnieniem się, nie jest to jedynie problem ekonomiczny. – Jak na ironię panu rodzina pomogła. – Nie dostałem niczego w prezencie. Ojciec zmarł, kiedy miałem 10 lat, tak więc miałem prawa spadkowe, z których skorzystałem. Starszy brat, który był moim opiekunem, poparł moje starania o pożyczkę w banku, dzięki temu zrobiłem pierwszy film. – Ile w pańskiej twórczości jest autobiografii? – Jestem przekonany, że twórczość zawsze wiąże się z życiem artysty. Obrazy, które przychodzą mi do głowy, zawsze wypływają z tego, co widziałem, co przeżyłem. Oczywiście podlegają one obróbce, ta transformacja zależy od tego, z jakimi ludźmi się spotykasz, jakie książki czytasz itp., ale źródło zawsze tkwi w biografii artysty. Weźmy np. film „Pięści w kieszeni”, którego bohater zabija matkę – oczywiście nigdy nie zabiłem nikogo, ale wiem, w jaki sposób ta historia się we mnie zrodziła. To nie ma najmniejszego znaczenia dla widza, ale ja wiem. – Nie ma dwóch reżyserów bardziej różniących się pod względem formalnym niż pan i Pedro Almodóvar. Ale tak się składa, że często przemierzacie te same ścieżki – katolicki internat dla chłopców, rodzina, matka, choć może w pańskim przypadku ważniejsza jest postać ojca… – Rzeczywiście, interesują nas w pewnym sensie te same tematy, wypływa to pewnie z ich uniwersalności,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2007, 2007

Kategorie: Wywiady