Potłuczone lustro

Kuchnia polska

W kuluarach 27. Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni usłyszeć można było sugestię, że ponieważ to lewica, w czasach Polski Ludowej jeszcze, stworzyła po wojnie niekomercyjną, „społecznie użyteczną”, jak wówczas mówiono, kinematografię polską, to obecnie rządząca lewica powinna ją ratować od upadku.
Twierdzenie to usłyszeć można było od ludzi, którym niedawno jeszcze coś podobnego nie przeszłoby przez gardło, ślady tego rozumowania znaleźć można było nawet w sfilmowanym „wykładzie” Andrzeja Wajdy, otwierającym festiwal. Autor tego wykładu nie wspomniał wprawdzie przy okazji, jak to postulatem powstałego z jego inspiracji Komitetu Obrony Kinematografii było stanowcze wykluczenie państwa z kontroli i finansowania produkcji filmowej, ale mniejsza o to. W końcu nie tylko filmowcy, ale i Porozumienie Stowarzyszeń Twórczych, to samo, które kilka lat temu kibicowało rozmontowywaniu państwowego mecenatu kulturalnego, wydało obecnie sążnisty manifest wymierzony przeciwko komercjalizacji kultury i nieuniknionemu w tych warunkach „zwycięstwu lumpa” nad inteligenckim etosem kulturalnym. Po prostu „niewidzialna ręka rynku” okazała się wcale nie ręką posypującą złotem, lecz dłonią kostuchy dławiącą ambitniejszą myśl artystyczną.
Owocem tego był 27. Festiwal Filmów Polskich w Gdyni. Jak co roku usłyszeć tam można było dwa na pozór wykluczające się zdania. Pierwsze, że kinematografia polska znajduje się w sytuacji dramatycznej jak nigdy dotąd, oraz drugie, że mimo wszystko coś drgnęło w twórczości filmowej. Dowodem na to miała być znaczna liczba debiutów zarówno reżyserskich, jak i aktorskich, jakie rzeczywiście pojawiły się na tym festiwalu.
Faktycznie większość nazwisk przewijających się na tym festiwalu to były nazwiska nieznane, zwłaszcza dla kogoś, kto przed kilkoma już laty stracił potrzebę regularnego kontaktowania się z filmem polskim. Jednakże sama radość z pojawienia się debiutów filmowych wydaje się niewystarczająca, jest to raczej fakt demograficzny – że po prostu rosną nowi ludzie – niż fakt artystyczny. Na większości bowiem debiutanckich filmów ciąży to, co faktycznie stało się z filmem polskim, a więc upadek struktur, które byłyby w stanie zadbać o warsztatową choćby jakość produkowanych filmów. Tymi strukturami były ongiś szkoła filmowa, egzekwująca jednak jakieś minimum dyscypliny warsztatowej, a także zespoły filmowe pracujące nad filmami debiutantów. Obecnie szkoła filmowa w Łodzi jest w stanie upadku, a pośród jej pedagogów trudno znaleźć nazwiska budzące jakieś skojarzenia z twórczością filmową, zespoły zaś praktycznie nie istnieją, przez co zerwana została ciągłość pomiędzy doświadczeniem zdobytym przez dojrzałe pokolenie reżyserów a debiutantami. Oglądając debiutanckie filmy w Gdyni, odnosi się wrażenie, jakby ludzie ci, niekiedy wyraźnie uzdolnieni, odkrywali dopiero zjawisko kina, a zwłaszcza jego reguły narracyjne i dramaturgiczne. Większość tych filmów kończy się bowiem tam, gdzie powinny się dopiero zacząć, inne zaś zaczynając opowieść, zapominają po chwili, jaki właściwie był jej temat.
To prawda, że w debiutanckich filmach widać trochę rzeczywistości, która nas otacza. Ulice przypominają ulice, po których chodzimy codziennie, mieszkania przypominają zagracone mieszkania w blokowiskach, w jakich mieszka większość naszego społeczeństwa, ubrania aktorów mieszczą się w ramach średniej krajowej dochodów na głowę ludności. Nie jest to mało w sytuacji, kiedy niedawno jeszcze w filmie polskim panował odjazd w stronę wyimaginowanego Hollywoodu, a bohaterami filmów, obok gangsterów, byli głównie przedstawiciele elit artystycznych i towarzyskich. Ale nie jest to jednak zbyt wiele, zważywszy, że większość debiutantów, widząc to nowe środowisko, nie wie, co z nim zrobić.
Czego chcą ci ludzie? Co ich trapi? Czego się boją? O czym marzą? Co warto by im powiedzieć? Od takich pytań zaczyna się każda twórcza kinematografia. Ale takich pytań słyszymy bardzo niewiele. Przeważnie zastępuje je banał lub tani sentymentalizm.
Film polski wydaje się pogruchotany jak po bitwie. Poszczególne generacje i grupy żyją w różnych światach. Sędziwa czołówka „klasyków” odpłynęła w krainę lektur szkolnych, bezpieczną i intratną, gdzie szykuje się dla widzów kolejną zemstę starej baśni, średnie pokolenie woli raczej prezydować i zasiadać w jury, niż zrobić coś od siebie, debiutanci zaś dopiero opukują rzeczywistość, czyniąc to po omacku i w ciemności. Poetka Julia Hartwig powiedziała niedawno w wywiadzie, iż mimo że brak jest dialogu pomiędzy pokoleniami poetyckimi, jest to jednak „to samo bractwo”. Nie odniosłem tego wrażenia w Gdyni.
A więc jak w tych warunkach ratować można polską kinematografię, o co filmowcy upominają się jednym głosem? Dać pieniądze? To nigdy nie zawadzi. Ale przede wszystkim zastanowić się, czym może być kino polskie dzisiaj. Przeciwwagą dla telewizyjnej komercji? Laboratorium form artystycznych? A może wręcz instrumentem dialogu społecznego, jakim było ono w najlepszych swoich czasach?
Nie ukrywam, że mnie osobiście najbardziej odpowiadałaby ta ostatnia wersja. Potrzebne są jednak do tego dwa warunki. Po pierwsze, większy nacisk na operowanie głową i piórem scenarzystów, a nie tylko kamerą rejestrującą wszystko, co się przed nią postawi. Po drugie zaś – co tu ukrywać – wywalczenie sobie jakiegokolwiek kontaktu z widownią.
27. Festiwal Filmów Polskich w Gdyni przeminął, rozdano nagrody, wypito toasty. Ale już niedługo zamiast tych lepszych i gorszych filmów, dookoła których kręcił się ten festiwal, na ekrany wejdzie „Zemsta”, na którą wybiorą się uczniowie, aby broń Boże nie musieli iść do teatru, a potem obejrzą „Starą baśń”, aby broń Boże nie musieli jej przeczytać, bo i po co?
Rzeczywistość ekranów, w tym także ekranów telewizyjnych, jest u nas czymś zupełnie innym niż to, co przez cztery dni w roku dzieje się w Gdyni i na przykład próżno by szukać nagrodzonego tam „Dnia świra” na ekranach warszawskich kin tuż po ogłoszeniu tej nagrody. A przecież powinna być ona promocją, którą nie jest. Wszystko w filmie polskim widać osobno, jak w potłuczonym lustrze.

 

Wydanie: 2002, 39/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy