Powrót złogów moczarowskich

Powrót złogów moczarowskich

Rada Nadzorcza Polskiego Radia przywróciła do pracy Jerzego Targalskiego

Nazywać swoich podwładnych „starymi babami”? Mówić, że ich „średnia wieku jest bliska tej na cmentarzu”? Zaliczać wieloletnich i doświadczonych radiowców do „złogów gierkowsko-gomułkowskich”? Porównywać znakomitego dziennikarza do obdarzonego miłym głosem kapo w obozie koncentracyjnym? Widzieć wszędzie, a zwłaszcza tam, gdzie ich nie ma, agentów, ubeków i komunistów? I jednocześnie być członkiem Zarządu Polskiego Radia? Ależ proszę bardzo, nie ma przeciwwskazań! Tyle wynika z decyzji rady nadzorczej tej spółki, która przywróciła do pracy Jerzego Targalskiego, zawieszonego w kwietniu w związku ze swoimi skandalicznymi wypowiedziami i poniżającym traktowaniem pracowników.
– Po przesłuchaniu mnie i innych pracowników Polskiego Radia przez radę nadzorczą w sprawie zachowania i wypowiedzi pana Targalskiego, wydawało mi się, że

mogę przewidzieć taki rozwój sytuacji

– mówi „Przeglądowi” Tadeusz Sznuk, jedna z ofiar czystek, które Targalski przeprowadził w Polskim Radiu, w wyniku czego pracę straciło ponad 250 osób. – Wnioskowałem to z przebiegu tego spotkania i nie pomyliłem się. Ale ja jestem nieobiektywny w tej sprawie, bo to pan Targalski mnie wyrzucił, a i ja nie bardzo chcę u takiego kierownika pracować. W końcu to on wysłał mnie jako kapo do obozu koncentracyjnego, a ja go w życiu na oczy nie widziałem. Według niego, wszędzie są agenci i do tego wszyscy zmyślają, żeby mu zaszkodzić – dodaje Sznuk.
Również Maria Szabłowska, wieloletnia dziennikarka Polskiego Radia, którą szarmancki dżentelmen Targalski nawyzywał od „starych bab” i „złogów”, co stało się jedną z podstaw do chwilowego zawieszenia go w prawach członka zarządu, nie miała złudzeń: – Nie spodziewałam się, że Targalski zostanie odwołany. Przecież on wykonał tzw. czarną robotę: zwolnił ponad 200 osób, uciekając się przy tym do korzystania z donosów, pomówień i zastraszania ludzi. A to, że teraz spada słuchalność, że niszczy się wielki dorobek, to już nie jest dla obecnych władz radia ważne. Ważne było to, żeby zrobić czystkę.
Sam Targalski, były członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, były opozycjonista, a dziś już tylko nienawistny antykomunista,

czuje się „zrehabilitowany”,

bo – jak mu się zdaje – padł ofiarą „bezprzykładnego, personalnego i wyjątkowo niehonorowego” ataku na siebie. Cóż z tego, że opowieści o jego zachowaniu przeszły do legendy radiowych korytarzy; cóż z tego, że Rada Etyki Mediów uznała, iż „słowa i zwroty prezesa obrażają ludzi, naruszają ich godność, dezawuują ich walory zawodowe i osobiste”; cóż z tego, że Stowarzyszenie Wolnego Słowa zarzuciło kierownictwu radia, że „poniża pracowników, narusza ich godność osobistą, wytwarza atmosferę zastraszenia i zaszczucia”; cóż z tego wreszcie, że Rzecznik Praw Obywatelskich zwrócił się do Głównego Inspektora Pracy z podejrzeniem, że wypowiedzi Targalskiego mogły naruszyć kodeks pracy – najwyraźniej radzie nadzorczej imponują, parafrazując „klasyka”, złogi, ale moczarowskie.
– Do tej pory dowiedziałam się od pana Targalskiego, że jestem złogiem gierkowsko-gomułkowskim i starą kobietą, a teraz od rady nadzorczej dowiedziałam się jeszcze, że do tego wszystkiego kłamię i zmyślam – mówi Maria Szabłowska. – Rada nie dała wiary moim i innych pracowników relacjom, tylko uznała, że rację ma pan Targalski i to on mówi prawdę. Ale przecież nawet gdyby wszyscy pokrzywdzeni przez niego kłamali, to już samo to, co on mówił w mediach, nie licuje z godnością prezesa Polskiego Radia. Ktoś na takim stanowisku nie powinien mówić publicznie, że jego pracownicy są blisko cmentarza albo że to wszystko „ubekistan” i agenci – dodaje.
Targalskiego broniły jedynie solidarnościowe związki zawodowe i małżeństwo Gwiazdów, przywołując jego zasługi: że jest ponoć niezłym sowietologiem, że współpracował z paryską „Kulturą” i że ogólnie był kiedyś w opozycji. Zapomnieli dodać, że zawsze był

człowiekiem wyjątkowo konfliktowym,

że nigdzie długo nie umiał zagrzać miejsca, że jak przyszedł do radia, wywalił natychmiast szanowaną audycję w języku esperanto, przebąkując coś o żydowskim pochodzeniu Ludwika Zamenhofa, i że pozbył się Radiowego Centrum Kultury Ludowej, jedynej tego typu placówki w Polsce. „Nie jest moim celem, by mnie wszyscy lubili. Wiem doskonale, że jestem zły, że wiele osób uważa, iż psuję im układy, stosunki, jak to trafnie ktoś ujął – nie pozwalam spokojnie pracować albo wręcz stanowię zagrożenie dla ťkaskiŤ”, tak mówił sam o sobie. Rzeczywiście, świetne kompetencje do kierowania publicznym radiem.
Tak Kaczyńscy wzięli sobie media publiczne. Czystka dokonana, żołnierz odznaczony, a radio – merytorycznie – w proszku. Tylko smród pozostał. A, no i cotygodniowe rozmowy Michała Karnowskiego z panem premierem przy radiowym kominku. Jest super!

 

Wydanie: 2007, 25/2007

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy