Pożegnanie z Unią Wolności

Czołówka UW da sobie radę, partia obrosła fundacjami

„Miałaś, Unio, złoty róg – ale teraz długo na nim nie zagrasz”. Te słowa nie padły pod adresem Unii Wolności bynajmniej 23 września 2001 r. wieczorem, a więc tuż po ogłoszeniu pierwszej prognozy wyborczej, ale rok wcześniej, 14 grudnia 2000 r. W taki sposób „żegnał się” z Unią prof. Bronisław Geremek, jej wierny wcześniej zwolennik, dziennikarz „Pulsu Biznesu”. Znamienny był także tytuł jego analizy: „Unia Wolności na trwałe uwolniła się od rządów”.
Politycy unijni wciąż nie chcą chyba w to wierzyć. Tuż po ogłoszeniu rezultatów sondażów dających UW poparcie zaledwie nieco ponad 3,5% wyborców, wiceminister edukacji, Irena Dzierzgowska, powiedziała dziennikarzom, że „świat się nie zawali, a jutro (znów) wstanie słońce”. Bronisław Geremek zapewnił, że żaden głos oddany na jego partię „nie jest i nie będzie zmarnowany”. Lider UW mówił przy pustoszejącej sali w sztabie wyborczym: „Przyrzekamy, że Unia Wolności będzie pracowała dla kraju, że program UW – potrzebny krajowi – będzie realizowany, a my nasz marsz traktujemy jak długi marsz, którego pierwszym etapem są zbliżające się wybory samorządowe, a etapy następne wyznaczać będą potrzeby kraju”.
Od tego momentu minął prawie tydzień, a dalszych, zwłaszcza poważnych analiz, przyczyn własnej porażki brak. Zamiast debaty nad tym, co stało się z Unią, jej przywódcy zdecydowali się na razie na ciszę na scenie publicznej. Ogłoszono jedynie, że 14 października nadzwyczajny zjazd partii dokona wyboru nowego przewodniczącego i sekretarza generalnego. Zdumiewające, że oficjalnie nikt nie obiecuje (nie zapowiada) publicznej dyskusji nad klęską UW. Jakby wystarczyło zastąpić prof. Geremka innym politykiem, by unijna karawana ruszyła dalej.
Chłodny ogląd rzeczywistości każe tymczasem powiedzieć, że szanse na to, by UW podźwignęła się po wyborczym ciosie, są minimalne. Partia prof. Geremka uzyskała, według oficjalnego komunikatu Państwowej Komisji Wyborczej, poparcie

jedynie 3,1% wyborców.

Głosowało na nią nieco ponad 400 tys. Polaków – na 13 mln głosujących i blisko 29 mln wszystkich uprawnionych do głosowania.
Socjolog Paweł Śpiewak, od lat emocjonalnie związany z Unią Wolności, napisał na kilkanaście tygodni przed wrześniowymi wyborami, że razem z możliwą klęską Unii kończy się obecność w politycznej wyobraźni tzw. inteligenckich wartości, niegdyś opisywanych przez Bohdana Cywińskiego, Jacka Kuronia, Adama Michnika. Według Śpiewaka „wyparowały” z naszych słowników, ze sposobu postrzegania rzeczywistości, takie słowa-klucze do tożsamości politycznej Unii, jak: niepokorni, niezłomni, dzieje honoru, rozumny patriotyzm, dialog, romantyzm.
Wielu polityków i intelektualistów narzeka, że „szkoda” Unii, a zwłaszcza jej ludzi, którzy wyrastają – według takich opinii – wyraźnie ponad poziom klasy politycznej w Polsce. Już podnoszą się głosy: musimy jakoś zagospodarować „wspaniałych profesorów, wybitnych unijnych moralistów, wielkie autorytety międzynarodowe”.
Zapewne jest w tym źdźbło racji i prawdy. Ale bez przesady. Jednym z mitów, uporczywie podtrzymywanym przez środowiska unijne, jest teza, że politycy UW tworzą grupę ludzi najlepiej przygotowanych do rządzenia Polską. Fakty – mówiąc z brutalną szczerością – temu przeczą. Unijni ministrowie w rządzie (a raczej kolejnych rządach) Jerzego Buzka może nie byli tak źli jak politycy AWS, ale trudno uznać, by któryś z nich przesadnie błyszczał na prawicowym tle. Były nominacje ewidentnie chybione – chociażby Janusza Onyszkiewicza na szefa MON czy Hanny Suchockiej na stanowisku ministra sprawiedliwości. Nawet gwiazda Bronisława Geremka jako ministra spraw zagranicznych jaśniała bardziej w Polsce (i przede wszystkim w polskich gazetach) niż w świecie.
O przypadku Leszka Balcerowicza wspominać już nawet chyba nie trzeba. Polityk, który w pierwszych latach transformacji był autorem generalnie udanego planu szybkiego przeprowadzenia Polski do gospodarki rynkowej i – mimo wszystko – potrafił pozyskać dla swoich planów sporą część społeczeństwa, nie odnalazł się kompletnie jako minister finansów w końcu lat 90.

Zabił Polskę profesorskim mentorstwem,

zupełnym niedostrzeganiem zwykłego człowieka zza sterty ekonomicznych wyliczeń, mówią nie bez racji chłodno patrzący obserwatorzy.
Kompromitujący – z punktu widzenia wiedzy o mechanizmach rządzenia – był sposób wyjścia unitów z koalicji AWS-UW, w czerwcu 2000 r. Jeden z komentatorów napisał: „Oto współkierująca państwem partia całkowicie dobrowolnie, bez żadnego nacisku sił zewnętrznych, podziękowała za udział w rządach. W ten sposób zaprzeczyła sensowi swego istnienia, ale przede wszystkim zakpiła z wiernego elektoratu”. To zresztą opinia człowieka popierającego Unię Wolności. Z boku trzeba dodać rzecz nawet ważniejszą. UW wyszła z rządu Jerzego Buzka w taki sposób, jakby chciała obrazić inteligencję i swoich zwolenników, i wszystkich Polaków. Paradoksalnie nie była w koalicji i była w niej nadal, bo przecież – pod stołem – popierała cały czas prawicowy gabinet. Głosując za ewidentnie złym (co dziś już wszystkim wiadomo) budżetem na 2001 r., nie dopuściła do przedterminowych wyborów, co być może pozwoliłoby na szybsze wdrożenie programu ratunkowego dla kraju. Bronisław Geremek trwał ponad miesiąc po formalnym wyjściu UW z koalicji w rządzie, bo chciał jeszcze raz pojawić się w świetle telewizyjnych jupiterów z okazji międzynarodowej konferencji w warszawskim hotelu Sheraton. Jeżeli tak działają „fachowcy od rządzenia”, to nic dziwnego, że wyborcy pokazali im drzwi.
Inny mit, który miał służyć Unii Wolności, a został znegliżowany w minionym okresie, to teza, że UW była i jest partią politycznych dżentelmenów, ludzi szanujących nie tylko demokrację, ale też pamiętających o głosie mniejszości. Jak twierdzi Paweł Śpiewak, szlachetnych, niezłomnych itp. Jesienią 2000 r. Polacy dostali jednoznaczny dowód, że tak nie jest. Wybory delegatów na grudniowy kongres UW przynosiły co kilka dni bulwersujące informacje. Walczące frakcje Bronisława Geremka i Donalda Tuska zarzucały sobie „wycinanie” przeciwników, podjazdowe gry, manipulacje, brak chęci porozumienia. Podczas wyboru władz partii – odwołujący się do etosu liberalizmu politycznego – sympatycy prof. Geremka wykreślili z Rady Krajowej UW niemal wszystkich ludzi Tuska (którzy utworzyli w odwecie Platformę Obywatelską). Gazety dawały tekstom o Unii wówczas tytuły: „Emocje, nerwy i połajanki”, „Jak zacerować władze” itd.
Warto wreszcie wskazać na

mit politycznej siły

Unii w latach 90., przerwany rzekomo dopiero po „zdradzie” liberałów Donalda Tuska i powstaniu Platformy Obywatelskiej. Znowu chłodny ogląd polskiej rzeczywistości każe temu zaprzeczyć. Pierwszą klęskę środowiska unijne poniosły już w 1990 roku, w czasie wyborów prezydenckich, a nawet wcześniej, przy okazji rozbicia przez Lecha Wałęsę Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. W starciu z robotniczym przywódcą „Solidarności” inteligenckie elity peerelowskiej opozycji doznały bolesnej porażki. Zajęcie wówczas trzeciego miejsca – po Stanie Tymińskim – przez Tadeusza Mazowieckiego w pierwszej turze prezydenckiej elekcji było (a raczej: powinno być) zimnym prysznicem dla polityków, którzy domagali się uprzywilejowanej pozycji dla „sumień narodu”.
Proces osłabiania Unii w jej klasycznym – etosowo-solidarnościowym – kształcie postępował przez całe lata 90. Prawdopodobnie mało kto ma dzisiaj świadomość, że Unia Wolności – „wielki zwycięzca”, obok AWS, wyborów parlamentarnych w 1997 r., uzyskała w nich o ponad 13% głosów mniej niż w r. 1993 miały Unia Demokratyczna i Kongres Liberalno-Demokratyczny, czyli założyciele UW razem wzięci – 1,74 mln głosów w roku 1997 wobec 2,01% głosów cztery lata później.

Elektorat odpływa

od Unii, to oczywiste. Szczególnie szybko w ostatnich latach, bo politycy UW wyraźnie nie mogli się zdecydować, czyje interesy reprezentują. Po etosie partii inteligenckiej był czas ugrupowania „budżetówki”, potem – to okres Balcerowicza – przedsiębiorców i ludzi przedsiębiorczych, ostatnio – czas (bliżej nieokreślonej) klasy średniej. Za każdym razem – trochę bezmyślnie, a trochę z typową dla Unii nonszalancją – za burtą unijnego statku pozostawały kolejne segmenty i środowiska społeczne. Okazało się w efekcie, że UW mało komu jest już w Polsce potrzebna.

Czy politycy Unii naprawdę się tym martwią? Kto wie, czy nie jest to najciekawsze pytanie na dzień dzisiejszy. Buńczuczne zapowiedzi prof. Geremka, że nie takie „bryły” unici już pokonywali na swojej drodze, mogą być dobrym pocieszeniem tylko przez kilka dni, póki nie przyjdzie czas poważniejszej refleksji. Czołówka polityczna Unii zresztą rzeczywiście da sobie radę. W ciągu minionych 12 lat właśnie ta partia obrosła największą liczbą (przynoszących niezłe profity i stanowiska) fundacji, stworzyła sobie dobre przyczółki w wielu instytucjach i resortach rządowych m.in. w służbie zagranicznej, może też zapewne liczyć na przychylność np. prezydenta.
Dla garstki najwierniejszych wyborców Unii to marna pociecha. Cztery lata poza parlamentem, kiedy najważniejsi politycy będą musieli zająć się własnymi sprawami (już to niektórzy zapowiadają), oznacza w istocie śmierć albo przyłączenie się do większej partii, czyli Platformy Obywatelskiej. Tak zapewne właśnie się stanie. I tylko pięknej legendy niektórym szkoda.


Od Geremka do Geremka
Czerwiec 1989 r. – powstaje Obywatelski Klub Parlamentarny. Szefem klubu jest prof. Bronisław Geremek.
Maj 1991 r. – powstaje Unia Demokratyczna. Przewodniczącym zostaje Tadeusz Mazowiecki.
Kwiecień 1994 r. – na bazie UD i KLD powstaje Unia Wolności, przewodniczącym jest nadal Mazowiecki.
Kwiecień 1995 r. – przewodniczącym UW zostaje Leszek Balcerowicz.
Listopad 1997 r. – UW wchodzi do rządu Jerzego Buzka.
Maj 2000 r. – UW wychodzi z koalicji z AWS.
Grudzień 2000 r. – nowym przewodniczącym UW jest Bronisław Geremek.

 

Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy